The Evil Comes Back in Bigger Size (by PaLa)

Zablokowany
Awatar użytkownika
MiGoo
Zarząd
Posty: 905
Rejestracja: pn 05 lut, 2007
Lokalizacja: Bydgoszcz
Kontakt:

The Evil Comes Back in Bigger Size (by PaLa)

Post autor: MiGoo »

[center]Opowiadania
Resident Evil - The Evil Comes Back in Bigger Size by PaLa[/center]



Los Angeles - kilka miesiącach później po zniszczeniu Raccoon City. Słońce już wschodziło nad Los Angeles. Była godzina 7:49. Posterunek policji. Przy biurku siedzi Jill. Opórcz niej było jeszcze kilku policjantów przy automacie do kawy.Dziewczyna pisała raport z patrolu ostatniej nocy. Po cichu za nią skradał sie jakiś mężczyzna.Wysoki brunet w mundurze cicho i wolno podchodził do niej. Gdy był już na odległość kroku szybko położył swoje dłonie na barkach Jill i wrzasknął " Buuu!". dziewczyna zerwała się.
Jill: Chris! Niegdy wiecej tak nie rób!! - usmiechnęła się do niego przyjaźnie
Chris: Oj! Nie chciałem... Uwielbiam jak się wściekasz! A wiesz co ci powiem? Pięknie dzisiaj wygladasz - uśmiechnął sie do Jill poczym przechylił się w jej stronę i pocałował lekko w policzek.
Jill: Jeszcze dpoisze kilka zdań do raportu i mam wolne! A ty będziesz tu siedział! - uśmiechnęła sie diabelsko. Usiadła na krześle i pisała dalej raport.Chris usiadł na brzegu biurka.
Nagle otworzyły sie drzwi komendanta policji
Komendant: Jill! Do mnie natychmiast! - wypowiedział swoją kwestię i schował się z swoim gabinecie. Jill wstała i wskierowała sie w kierunku gabinetu komendanta. Jej mina i jej kroki były takie jakby szła na rzeź. Podeszła do drzwi,zapukała i weszła.
Komendant: Jill proszę siadaj - Z kieszeni wyjął paczkę papierosów. Wziął jednego i odpalił. Policjantka usiadła na krzesle na przeciw niego.
Komendant: Jill...jako nieliczna przeżyłaś koszmar Raccoon City. Zapewne wiesz, iż za tym wszystkim co stało się w Raccoon City stoi komporacja Umbrella. Wiesz zapewne tez,że te monstra powstały w skutek T-Virusa. Agenci FBI odkryli, ze korporacja Umbrella pracuje nadal nad T-Virusem jak i jak nad G-Virusem. Badanie te przeprowadzają we Francji. Twoim zadaniem jest lecieć tam i wykraść obydwa wirusy. Wiesz,że te wirusy w niepowołanych rekach mogą spowodowac to co w Raccoon City.
Jill: Czemu nie zaproponowałeś tego Chrisowi tylko mi?
Komendant: Chris sprawę T-Virusa i Umbrelili bierze zbyt personalnie. Szukamy osoby, która bedzie się kierowała ocaleniem swiata a nie na osobistych porachunkach...
Jill: Kiedy lecę?
Komendant: wkrótce. Idź spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Za 2 godziny przyjedzie po ciebie rządowy samochód i odwiezie cie na lotnisko.
Jill przytaknęła głową i szła już do wyjścia,gdy komendtant ją zatrzymał
Komentant: Jill... Pamiętaj, jak dotrzesz do celu co 3 godziny masz składać raport. jeżeli nie złożysz raportu 3 godziny od poprzedniego nadania raportu wysyłałmy po ciebie specjalny oddział.Nie mów nikomu o tym gdzie i po co jedzie. To jest tajna misja i nikt nie ma prawa o tym wiedzieć... Liczymy na ciebie. Idź sie pakuj. - Jill wyszła z gabinetu. Przed oczami miała obrazy zombie z Raccon City. Wiedziała, ze nie może spaprać tej misji. Podeszła do biurka. Chris wiedział,że jest coś nie tak.
Chris: Jill i jak było? - Jill milczała.
Chris: Jill i jak było?? - zapytał głośnieji dobitniej. Ocknęła się.
Jill: Przepraszam zamyśliłam się...
Chris: Co sie dzieje?
Jill: Nic - powiedziała wpatrujac siew Chris'a
Chris: Widze,że jest coś nie tak.Co się stało?
Jill: Nie powiem.. nie mogę ci powiedzieć... to jest zbyt wazne...
Jill wzięła torebkę z krzesła. Chciał iść,gdy Chris złapał ją za rękę.
Chris:Nie puszczę cie, dopóki mi nie powiesz! - Jill szybkim ruchem ręki uwolniła się od uścisku Chrisa. Jej wyraz twarzy mówił "przepraszam, lecz.muszę to zrobić".
Jill: Przepraszam, śpieszę się. Spotkamy się w krótce... - Zniknęła za drzwiami. Chris stał i zastanawiał się nad tym wszystkim. "Nie wiadomo czy się spotkamy. Nie wiadomo czy przeżyję. Może T-Virus trafi w niepowołane ręcę i stanę się jednym z zombi...." mówiła w myślach przemierzając jasny korytarz....
Jill przyjechała do swojego mieszkania na obrzeżach Los Angeles. Usiadła na fotelu. Nie myślała nad tym co ma zabrac ze sobą, lecz nad tym co sie będzie działo w korporacji Umbrella. Obawiała się najgorszego, ktos przed nią wykradnie T-Virusa i użyje go przeciwko ludziom. Jej przemyślania przerwał dźwięk komórki. Na wyświetlaczu widniała nazwa "Chris dzwoni". Jill po długim namyśle odebrała.
Jill: Słucham?
Chris: Jill...Przepraszam za tą sytuację rano...Poniosło mnie, poprostu nie lubię gdy widzę,że ktos ma jakiś problem i nie chce się zwierzyć... Rozumiem, to może być ważne,ale daj mi powód bym się nie martwił o ciebie...
Jill: Nie musisz się o mnie martwić.... Poprostu dzisiaj powróciło do mnie coś, o czym starałam się przez dłuższy czas zapomnieć... - jej głos w pewnym momencie drżał
Chris: Wiesz, jeżeli chcesz możemy gdzieś wyjść na drinka i o tym pogadać....
Jill: Nie mogę i nie chce. Chce mieć to już za sobą...
Chris: Nie rozumiem....
Jill: Mam szanse na pokonanie i zapomnienie, muszę ją wykorzystać. Przepraszam, lecz muszę kończyć. Śpieszę się. Pa - Odłożyła słuchawkę. Chris był zdezeriontowany kompletnie. Szybko złapał kurtkę i wybiegł z komisariatu.

20 minut później - mieszkanie Jill
Dziewczyna zaczęła się pakować. Nie brała żadnych zbędnych ciuchów. Brała tylko najpotrzebniejsze zabawki typu broń. Nagle usłyszała dzwonek do drzwi. Niepewnie do nich podeszła. Lekko je uchyliła. Przed drzwiami ujrzała Chrisa. Otworzyła drzwi na ościerz i dała znak by ten wszedł.
Chris: Jill co się dzieje?! Wiem, że jest coś nie tak! Czemu sie tak dziwnie zachowujesz?!
Jill spojrzała na niego w sposób dość dziwny.
Jill: Posłuchaj Chris...Cieszę się, że chcesz mi jakoś pomóc, lecz nie skorzystam - przystopowała - nie dzisiaj. - zerknęła szybko na zegarek. Była godzina 9:37. O 10 miał przyjechać po nią samochód. Nie mogła nic powiedzieć Chrisowi o wyjeździe do Francji, a przede wszystkim o tym, ze bedzie miała styczność z Umbrellą i T-Virusem. Podeszła do niego powoli.
Jill: Nie musisz się o mnie martwić Chris...Nie jestem małą dziewczynką... - Przysunęła sie do niego na odległość oddechu. Jej wargi powoli zbliżały się do jego ust. Nagle poczuła jego dłonie na biodrach. Gorące pocałunki podgrzewały sytuację. W tym najmniej spodziewanym momencie zaczął dzwonić telefon Jill.
Jill: Słchuam?
???:Jill Valetine?
Jill: Tak
???: Czeka już na panią samochód. Proszę zejść. - głos słuchawce zamilkł. Rozmowa została zakończona. Jill wzięła małą walizkę i kurtkę.
Jill: Chris, przepraszam lecz muszę cie wyprosić... mam coś ważnego do załatwienia.
Chris opuściał mieszkanie. Jill zaraz po nim. Zeszła na dół. Na przeciwnej ulicy zauważyła czarne BMW oraz mężczyznę ubranego na czarno idącego w jej stronę.
Mężczyzna: Gotowa?
Dziewczyna przytaknęła, wsiadła do auta.Meżczyzna wsadził walizkę do bagażnika, wsiadł do auta, odpalił silnik i odjechał.

30 minut później.
Jill dotarła do bazy wojskowej. Na początku pasu startowego stał samolot wojskowy. Kierowca pomógł jej wysiąść z auta. Wziął jej walizkę i podążał za nią krok w krok. Przed samolotem stało trzech mężczyzn. Dwaj z nim to byli piloci, odziani w wojskowe ubrania. Trzeci zaś ubrany w czarny garnitur trzymał w rękach jakieś dokumenty. Jill podeszła do nich.
Mężczyzna w czarnym: Witamy panno Valentine. Zapewne jest pani zapoznana z celem misji. Tutaj są plany budynku korporacji Umbrella - zaczął przeszukiwać papiery, po dłuższej chwili, Jill miała już je w rękach. - Oto są piloci,którzy są odpowiedzialni za transport. -wskazał stojących obok niego dwóch mężczyzn - nie będę już przedłużał, proszę wsiadać do samolotu. Powodzenia.
Jill i piloci skierowali się do samolotu. Po kilkunastu minutach samolot był już w powietrzu....

10:40 Baza Wojskowa
Przed bazą wojskową stał srebrny samochód. W nim siedział Chris. Bacznie przyglądał sie bazie. Po dłuższym namyśle wyszedł z auta i skierował się do budki wartownika. W budce stał biały mężczyzna na oko wyglądający na 30 lat. Chris popatrzył chwile na niego.
Chris: Cześć Steve! - wykrzyczał i przyjaźnie się uśmiechnął.
Żołnierz stojący w budne odłożył papiery, które przegladał i spojrzał się na Chrisa.
Steve: Chris?! Tyle lat minęło, a ty nadal zyjesz!! Jak ty to robisz?!
Chris: Mam swoje recepty... Musisz mi pomóc...Kto przyjechał tutaj czarnym BMW 30 minut temu?
Steve: Nie mogę ci powiedzieć... przykro mi
Chris: Steve... Coś się dzieje, tylko nie wiem co. Muszę do tego dojść.. A najgorsze w tym jest to, że zamieszana w to jest moja najepsza przyjaciółka... Powiedz mi kto przyjechał czarnym BMW - jego głos spoważniał, Steve zaczął przeglądać papiery
Steve: Czarne BMW powiadasz.... Co my tu mamy...- przeszukiwał w pośpiechu papiery - Chris... Nie ma tu nic na ten temat napisane w papierach....Mój poprzednik musiał tego nie udokumentować... Zacząłem warte może z 10 minut temu... Nie wiem co jest grane...
Chris: Dobra dzieki Steve... Pozdrów Margaret i dzieciaki... Narazie
Chris odszedł od budki, wsiadł do samochodu i odjechał.

Komisariat
Chris wszedł na komisariat. Usiadł na swoim krześle. Nie posiedział długo, gdyż rozwścieczony komendant wykrzyczał starą śpiewkę "Chris do mnie!".Ten wstał i udał się do komendanta. Wszedł bez pukania. Komendant pokazał na krzesło. Chris usiadł i patrzył się bacznie na komendanta.
Komendant: Chris spóźniłeś się... To nie jest pierwszy raz! Jeszcze raz się spóźnisz to cie wyleje! - Chris'a to najwyraźniej nie poruszyło
Chris: Gdzie poleciała Jill?
Komendant: Słucham?! - zapytał ze zdziwieniem
Chris: Gdzie poleciała dziś Jill - powtórzył dobitniejszym i twardszym głosem
Komendant chciał sie jakoś wymigać. Ze zdenerwowania rozluźnił krawat i z papierośnicy wyjął papierosa.Odpalił go i włożył do ust.
Komendant: Nie wiem o czym mówisz! Wracaj do pracy Chris!
Chris: Nie wyjdę póki nie dowiem się gdzie leci Jill... Widziałem jak jechała do bazy wojskowej. Z tamtąd też widziałem wylatujący samolot kilka minut później. Nie śądzę by to był zbieg okoliczności...Gdzie leci Jill...
Komendant: Do Francji.....
Chris: Po co?
Komendant: Tajna misja... nie mogę nic więcej powiedzieć...
Chris uniósł się z krzesła i rekoma uderzył o biurko
Chris: Po co tam leci!? Proszę mi odpowiedzieć!
Komendant wstał z krzesła, podparł się rękoma biurka. Jego twarz była na przeciwko twarzy Chrisa.
Komendant: Nie tym tonem do mnie Chris - powiedział spokojnie z nutką zdenerwowania - Teraz opuść mój gabinet... natychmiast! - wykrzyczał. Chris wyszedł trzaskajac drzwiami.

Samolot. Godzina 13
Jill siedziała w ciszy, co kilka minut przewracała kartki jakiś dokumentów. Jej uwage przykół pewien list.

"KOPIA LISTU DO SZEFA

Do: Pana Brian'a Irons'a, Szefa Departamentu Policji Miasta Raccoon

Z powodu skutecznego działania zdrajcy, Albert'a Wesker'a, straciliśmy nasze Laboratorium. Na szczęście jego ingerencja nie będzie miała wpływu na kontynuowanie badań nad wirusem. Nasze aktualne zaniepokojenie spowodowane jest obecnością członków drużyny S.T.A.R.S.: Redfield'a, Valentine, Burton'a, Chambers i Vickers'a. Jeżeli na światło dzienne wyjdą informacje o tym, że drużyna S.T.A.R.S. posiada jakiekolwiek dowody dotyczące naszych badań, skłonimy ich w podobny sposób do stwierdzenia, że są to zupełnie przypadkowe informacje. W dalszym ciągu obserwuj ich poczynania i staraj się, aby ich wiedza nie wyszła na jaw. Dzięki temu nadal będziesz się kontaktował z Anette.

William Birkin

Do: Pana Brian'a Irons'a, Szefa Departamentu Policji Miasta Raccoon

Zgodnie z naszym porozumieniem, zdeponowałem 10000 dolarów na Twoim koncie za Twoje usługi w tym okresie. Postęp prac nad G-wirusem, umieszczonego w wykazie jako następca T-wirusa, jest bliski zakończeniu. Uzupełniając, jestem pewien, że zostanę członkiem komisji wykonawczej Umbrella'i Inc. Dostaliśmy rozkaz, żeby kontynuować badania zachowując najwyższą ostrożność. Redfield i pozostali członkowie drużyny S.T.A.R.S. nadal próbują odkryć informacje o projekcie. W dalszym ciągu obserwuj ich poczynania i blokuj wszelkie próby dotarcia do podziemnego Laboratorium.

William Brirkin

Do: Pana Brian'a Irons'a, Szefa Departamentu Policji Miasta Raccoon

Mamy problem. Otrzymałem informację, z której wynika, że Kwatera Główna Umbrella'i wysłała szpiegów w celu uzyskania wyników moich badań nad G-wirusem. W to zadanie jest wplątana nieznana liczba agentów. Nie muszą oni posiadać zezwolenia na odebranie mi projektu, który jest moim życiowym dziełem. Przeszukuj miasto w celu znalezienia jakichkolwiek podejrzanych osób. Aresztuj te osoby, które będą zachowywać się podejrzanie i natychmianst skontaktuj się ze mną przez Anette. Co do śodków ostrożności, wszelkie możliwe groźby powinny być eliminowane. Nie pozwolę nikomu ukraść wyników mojej pracy nad G-wirusem. Nawet Umbrella'i...

William Birkin "
"Birkin i Irons współpracowali " - te słowa były pierwszymi, które pomyśłała po przeczytaniu tesktu. Nastepny dokument dotyczył całościowo Umbrelli. "Albert Wesker - główny badacz, zajmuje się wpełni nadaniami nad T i G Virusem " - wyczytała z dokumentu. Jill rzuciła papiery na sąsiednie siedzenie, odpieła pasy i poszła do kabiny pilotów.
Jill: Za ile będziemy na miejscu?
Pilot1: Jeszcze kilka godzin... Idź się przespać i nie martw się.
Jill posłuchała rady pilota i wróciła na swoje miejsce. Wyjęła komórkę z kieszeni. Popatrzyła się chwilę na nią, poczym odłożyła. Oparła głowę na zagłówku. Zamknęła oczy...

Ten sam dzień. Godzina 20:37. Samolot
Jill spała prawie przez całą drogę. Śniły jej sie wspomnienia z Raccoon City - a raczej z koszmaru, która tam przeżyła. Nagle zbudził ją męski głos pilota.
Pilot: Jill! Obudź się! Jesteśmy na miejscu - powiedział cicho do jej ucha
Dziewczyna się ocknęła. Popatrzyła chwilę na piolota. Chwilę po tem skierowała wzrok na jego naszywkę na kurtce
Jill: Dzięki Logan! - przeczytała imię i uśmiechnęła się, ten odwzajemnił uśmiech. Jill wraz w towarzystkie pilotów wysiadła z samolotu. Była na jakimś lotnisku. Nie wiedziała nic dookoła poza polami. Było już dosć ciemno. Z oddali podjechał do nich samochód. Młoda kobieta wyszła z niego i skierowała się w kierunku policjantki. Ubrana była w ciemno brązowy,długi płaszcz. Długie brazowe włosy opadłay jej na twarz zakrywając poczęści wielkie brązowe oczy.
Kobieta: Witamy Jill we Francji a dokładnie mówiąc na jej obrzeżach. Jesteśmy ns lotnisku Bordoaux. Tak nawiasem jestem Max - wyciagnęła ręku ku Jill, w geście powitania. Poczym życzliwie sie uśmiechnęła - wsiadaj do samochodu. Zaiwozę cie na miejsce - dodała spokojnym głosem. Jill wsiadła do samochodu wraz z kobietą. W samochodzie Max dała Jill coś w rodzaju krótkofalówki.
Max: Przypominam ci, składasz raporty co 3 godziny. Jeżeli od złożenia poprzedniego raportu nie odezwiesz się w ciagu 3 godzin wysyłamy wsparcie. - Max spojrzała sie na Jill. Ta przytaknęła głową. Ciemny samochód jechał opustoszałymi ulicami Bordoaux.
Jill: Czemu ulice są tu takie puste? Nie ma nikogo żywego - zapytała
Max: Nie wiem. Kilka dni temu tętniło w tym mieście życie, teraz sprawia wrazenie wymarłego - Jill zauwazyła w oddali blokade policyjną. Samochód zatrzymał się kilka metrów przed nią. Do samochodu podszedł policjant. Max uchyliła szybę.
Max: Czemu droga jest zablokowana?
Policjant: Przykro mi... Nie można wjechać do miasta. Wszystkie drogi są zablokowane. Proszę zawrócić.
Max: Co sie dzieje?
Policjant: Najprawdopodobnie jakaś epidemia. Jeszcze nie wiemy dokładanie.
Jill: Jakie są objawy? - wtraciła sie Jill
Policjant milczał. Nagle tłum ludzi zaczął przedzierać sie przed blokadę.
Policjant: Proszę zawórcić! natychmiast! - powiedziawszy te słowa pobiegł pod blokadę. Wyciągnął pistolet.
Policjant: Proszę odsunąć się od blokady! Osoby, które je przekroczą zostaną zastrzelone! Proszę wrócić do swoich domów! - policjant strzelił dwa razy do góry, to był znak ostrzegawczy. Jill wyszła z samochodu. Podbiegła do blokady. Smród zgniłego mięsa unosił się w powietrzu. Tłum ludzi szaprał się z blokadą. Nie wyglądali zbyt dobrze. Ich ciała były całe we krwi. Jeden nie miał ręki, drugi pół twarzy, innemu zaś wnętrzości zwisały na zewnatrz. Źrenice Jill powiększyły się. Serce zaczeło bić szybciej. "Koszmar wrócił. Trzeba to powstrzymać..." pomyśłała. Jeden z ludzi padł na ziemie. Chwilę później wstał. Jego oczy zmieniły kolor na błękitny. Zaczął dziwnie pojękiwać. Jill wiedziała, że to nie jest zwykła epidemia. "Bramy piekielne stanęły otworem...Szatan uwolnił rzesze zmarłych. Kiedy kończy się miejsce w piekle martwi wracają na ziemię.....". Bez chcwili namysłu wyciagnęła pistolet. Włozyła magazynek, załadowała. Jednym ruchem bez większego trudu wycelowała w głowę. Pociagnęła za spust. Głowa "wybuchła", ciało opadło na ziemie. Policjanci skierowali wzrok na Jill.
Jill: Celujcie w głowe! Jak zostaniecie ugryźeni to po was! Staniecie się jednym z nich - wskazała na chmarę zombich zbliżajacych się do barykady. Jill podbiegła do samochodu gdzie siedziała Max.
Jill: Max odjeżdżaj stąd jak najszybciej! - kobieta posłuchała i kilka chwil później już była w drodze powrotnej.Jill wyjęła krótkofalówkę.
Jill: Centrala?! Słyszecie mnie?! Mówi Jill Valentine...Stwierdzam obecność T-Virusa w mieście Bordoaux. Przyślijcie tutaj bombe o największym razeniu jaką macie! Miasto trzeba wysadzic w powietrze! Inaczej się nie da! Ja idę do laboratorium Umbrelli. Może ocalały jakieś notatki... Bez odbioru. - Jill schowała krótkofalówkę. Załadowała broń. Sprawnie ominęła blokadę. Zaczęła zmierzać w środek piekła....

Posterunek policji. Ten sam czas.
Paul Phoenix [komendant] siedział za swoim biurkiem. Do jego gabinetu weszła policjantka. Podała mu jakieś papiery i wyszła. Komendant zaczął przeglądać nowo dostarczone papiery. Gwałtownie wstał z krzesła, podszedł szybkim krokiem do drzwi. Uchylił je " Chris do mnie!" Zawołał ze zdenerwowaniem. Zamknął drzwi i spowrotem usiadł za biurkiem, czytając papiery. Do gabinetu wszedł Chris. Usiadł na krzesle i bacznie spogladał na Paul'a.
Paul: Chris... Musisz lecieć do Francji...
Chris: Po co?
Paul: Będziesz dowodził akcją spuszczenia bomby na miasto Bordoaux...
Chris: Spuszczenie bomby?! - spytał ze zdziwieniem... Moment, czy do Francji nie poleciała Jill?
Paul: Jej zadaniem było lecieć do Bordeaux i wykraść T i G Virusa...Własnie dostarczono jej raport. Nie zdąrzyła, po dotarciu do miasta zauwazyła u ludzi objawy T-Virusa.
Chris: Mogła sie pomylić
Paul: Chris dobrze wiesz o tym, ze jest to mało prawdopodobne. T-Virus rozprzestrzenia sie bardzo szybko. By powstrzymać epidemie musimy podjać radyklane kroki.
Chris: A co z Jill?
Paul: Miejmy nadzieje, ze wykradnie T-Virusa zanim dojdzie do ekspolozji....
Chris: Wysadzimy miasto, kiedy odnajdziemy Jill.
Paul przychylił się w stronę Chrisa: Wtedy może być już za późno. Jill zgadzając się na wylot do Francji wiedziała na co się naraża. Miasto musi być wysadzone...

Bordoaux. Późna noc.
Ciepła noc. Jak to byłwa w wakacje. Zwyczajne miasto w ciągu kilku sekund, godzin, dni stało się piekłem na ziemi. Jak to możliwe? Zwyczajnie... Chwila nieuwagi i wszystko może legnąć w gruzach. Budynki w ogniu. Ulice puste, co pewien czas słychac krzyki wołania o pomoc, jęki. Samochody poniszczone barakadowały ulice. Na chdnikach,jezdniach pełno krwi, pozostałości po ludziach - ich organy, ręce, nogi. Jill przemierzała Bordoaux w skupieniu. Jeden zły ruch, ugryzienie i śmierć. Chciała jaknajszybciej odnaleźć T-Virusa i uciec z tego piekła. Po kilku godzinach przechadzania się po mieście doszła do budynku korporacji Umbrella....

Baza wojskowa - lotniso
Przed samolotem stali Chris i Paul. Na dworzu było bardzo zimno. Na dodatek zaczął padać deszcz. Z furgonetki wysiadła młoda, niska dziewczyna odziana w wojskowy mundur. Podbiegła do nich. Jak to robią żołnierze na początek zasalutowała.
Dziewczyna: Rebbeca Chambers melduje się na rozkaz - po chwili podszedł do nich wysoki mężczyzna ok 30 lat, blondyn.
Mężczyzna: Leon Kennedy.. Czekam na rozkazy.
Paul: Dobra. Gotowi? Niedługo wsiadamy do samolotu - odwórcił się w kierunku maszyny, przez chwilę przyglądał się jak kilku żołnierzy wkłada bombe do samolotu.
Chris: Widać, że już skończyli..Lecimy...
Chris zaczał zmierzać do samolotu. Za nim szli Paul,Leon i Rebbeca. Wszyscy znaleźli się w samolocie. Usiedli na miejscach. Samolot zaczął startować....

Bordoaux. Równoległy czas.
Jill próbowała wejść do budynku Umbrelli. Nie dało rady. Wszystkie drzwi były zamknięte. Rozejrzawszy sie, Jill zauważyła,że cos lub ktoś za nią się skrada. Szybko obróiła sie o 180 stopni,trzymała broń na wyskości twarzy nieznajomego. Jego twarz była zmasakrowana. Oczy kolory błękitnego, wpatrywał się w nią jakby widział coś a zarazem nic.. Odór rozkładajacego się ciała. Potwór otworzył usta. Powoli przechylał się do Jill. Ta jednek zachowała zimną krew. Bez chwili wahania pociągnęła za spust. Głowemonstrum rozerwało na kawałki. Dziewczyna wiedziała, ze musi jak najszybciej dostać się do budynku Umbrelli. Stojąc na środku ulicy tylko przykuwa uwagę zainfekowanych. W zaułku niedaleko jej usłyszała przeraźliwy wrzask wołania o pomoc. Bez chwili namysłu pobiegła to sprawdzić. Szła trochę zgarbiona, przed sobą trzymał swoją Berretę. Uważnie rozgladała sie dookoła. "Halo?Jest tu ktoś?" zawołała. "Pomocy!Pomocy!" wrzask stawał się coraz głośniejszy. Na końcu zauku przyparta do sciany stała z kształtu przypominająca kobietę postać, nie widziała zbyt dokładniej jej rys twarzy ani jak była ubrana gdyz było ciemno. Do dziewczyny coś powoli podchodziło, a raczej się pełzało. Jill wycelowała w kreaturę. Kilka celnych strzałów i po kłopocie. Dziewczyna podeszła do policjantki.
Dziewczyna: Dziekuję ci...uratowałaś mi życie, co tu sie dzieje? - zapytała cała zapłakana. Jill popatrzyła na nią przez chwilę
Jill: Już wszystko dobrze... Tutaj dzieją sie dziewne rzeczy, o których byś nie chciała wiedzieć. Słowo. Chodź ze mną... Poszukamy pomocy i wydostaniemy się stąd. Jesteś ranna?
Dziewczyna: Strasznie boli mnie ręka.
Jill: Podwiń rękaw zaraz zobaczę... - Jill pomogła dziewczynie podwinąć rękaw. Rana wyglądała nie ciekawie. Krew lała się strumieniami.
Jill: Jak to się stało?
Dziewczyna: Coś mnie ugryzło...
Jill: Kiedy?
Dziewczyna: 1 może 2 gdziny temu....
Jill: Zostań tutaj... nie ruszaj się stąd... Pójdę sprowadzic pomoc...Niedługo wrócę - dziewczyna przytaknęła głową, podeszła do ściany,usiadła na ziemi.rękoma złapała za kolana i położyła na nich głowę. Ze swojego ciała zrobiła cos w rodzaju kuli. Jill popatrzyła się na nią przez chwilę. Uśmiechnęła się do niej. W głebi duszy wiedziała, że dziewczyna zmieni się w zombie. Nie chciała jej tego mówić. Po kilku sekundach policjantka wyszła z zauku. Podeszła zdecydowanie do głównych drzwi budynku Umbrelli. Wyjęła pistolet. 2 strzały i drzwi do budynku stały otworem. Jill zniknęła w ciemnym wnętrzu...
Jill: Tu Jill Valentine. Składam raport. Jestem już w budynku Umbrelli. Jest on jak narazie opustoszały. Ulice Bordoaux nie wyglądaja zbyt ciekawie. Niedawno natkałam sie na jakiś nowy rodzaj mutantów. Nie wiem co to dokładnie było, nie widziałam. Sytuacja w mieście sie pogarsza... Musicie zrzucić bombę.. Ja troche tu powesze i spróbuje znaleźć coś ciekawego... Bez odiobru... - włożyła radio do kieszeni. W wewntątrz budynku Umbrelli panowała ciemność. Na szczęście Jill miała przy sobie latarkę. Wyjęła ją i włączyła. Nagle wdepnęła w jakąś dziwną substancję na podłodze. Przykucnęła, wzięła trochę tego czegoś na palec. Powąchała. Odór był dziwny, nie wiedziała jak to nazwiać. Postanowiła iść dalej. Szła powoli, w lewej dłoni trzymała pistolet, w prawej latarkę. Lewą rękę oparła na prawej dłoni. Wchodziła do każdego pomieszczenia. Jak to bywa na górze przewaznie się nic nie znajdzie, trzeba zejśc na dół. Postanowiła iść do piwnic. Idąc korytarzem zauwazyła w jego końcu dwie leżące postaci w kałuży krwi. Wiedziała, że to nie jest zbyt dobry znak. Jeden z osobników wstał, drug zaczął pełznąc w jej kierunku. Przez okna padał na nich blask księżyca. Oboje byli tak "zmasakrowani" jakby rzuciła sie na nich setka zombich. "Nigdy takiego czegoś nie wiedziałam... To nie jest sprawka T-Virusa... Chyba on jest zmutowany.. Może to G-Vitus?" Pomyśłała, wycelowała i pociagneła za spust. Jeden strzał, drugi i umarlaki leżały na podłodze w kałuży krwi. Jill mineła trupy na podłodze i dalej przemierzała korytarz. Było tak cicho, że nawet najmniejszy odgłos można było usłyszeć bez trudu. W pewnym momencie usłyszała kroki za nią. Wyciagnęła dłoń przed siebie i odwórciła się.
???:Spokojnie! - wykrzyczał zdenerwowany mezczyzna.
Jill: Kim jesteś?
???: Nazywam się Alec Phoenix...A ty? - Jill przyglądała się Alecowi. Był ubrany w błękitną koszulę, na to miał jeszcze granatową kurtkę z napisem "Umbrella Security".Ten zaś patrzył się na nią swoimi niebieskimi oczami. Blask księżyca padał na jego twarz, ukazyjąc jego profil.
Jill: Jill Valentine... Nie jesteś może synem komendanta policji w L.A - Paul'a Phoenix'a? - Alec zaczął krecic przecząco głową. Jill nadal w niego celowała.
Alec: Już sie zapoznaliźmy... możesz wziąć tego gnata sprzed mojej twarzy? - Dziewczyna opuściła broń.
Jill: Sądzę po krutce, że pracujesz tutaj...
Alec: Kilka miesięcy... Jak tu trafiłaś?
Jill: Uciekałam przed zombie i tu trafiłam...
Alec: Nie możliwe, drzwi wejsciowe są zamknięte.
Jill: Teraz już nie... Da się cos zrobić żeby zapalić swiatło?
Alec: Ogólnie zasilanie wysiadło... W piwnicy jest włacznik do awaryjnego zasilania. Choć pójdziemy go włączyć.
Jill: Strasznie tu gorąco, nie sądzisz? - Jill zdjęła zwoja kurtkę w kolorz khaki i zawiazała ją dookoła biodra. Została w swojej klasycznej błekitnej podkoszulce bez ramiączek i spódniczce mini oraz z kaburą na biodrach.
Alec: Tutaj to tak zawsze. Nie wiem, tu jest goręcej niż na zwenątrz....
Jill: Natrafiłeś na coś dziwnego?
Alec: Opórcz tego, że jeden zagryza drugiego i ten wstaje zagryść trzeciego, to nie...
Jill: Pamiętaj, bądź czujny. Nie wiadomo co czai sie za rogiem. Strzelaj w głowe.
Jill i Alec szli powoli przez korporacje Umbrelli. Doszli do schodów prowadzących do piwnic. Zeszli po nich. Po lewej stronie były drzwi. Jill poświeciła na nie latarką. Napis bardzą ją zaintrygował "Nie wchodzić - Niebezpieczeństwo". Jak to Jill musiała iść to sprawdzić. Odeszła od Aleca. Podeszła do drzwi. Chciała wejść, lecz drzwi były zamknięte.
Jill: Alec podejdź tutaj...Wiesz jak otworzyć te drzwi?
Alec: Nie za bardzo... Dean powinien wiedzieć, ale...
Jill: Ale?
Alec: Nie żyje...
Jill: No nic.. Inaczej sobie damy rade... - już zaczęła celowac pistoletem w kłódke.
Alec: Czekaj! Stój - wrzasnął i zasłonił lufę pistoletu ręką. - Najpierw właczmy prąd. Nie wiedzisz, że tutaj obok jest panel, zeby wprowadzić kod?! - pokazał Jill panel z przyciskami.
Jill: Racja, idziemy zapalić światło. Później tu wróce...- Oboje zniknęli w ciemnościach piwnic

Po kilkunastu minutach drogi Jill i Alec dotarli do generatowrów mocy Umbrelli. Alec zaczął bawić się w elektryka. Kilka machnięć ręką i nastąpiła jasność. Alec odwróciwszy sie w stronę Jill zaniemówił. Chciał coś wydusić, lecz nie był w stanie.
Alec: J-Jill - wyjąkał po chwili i uniósł rękę jakby chciał coś pokazać.Jill odwróciła się. Cały sufit był oblepiony jakąś dziwną substancją. Jill dopatrzyła się także kokonów wiszących i oblepionych tą sybstancją. Nagle zza kokonów po ścianie zaczął pełzać jakiś dziwny stwór. Przystopował. Zwisał przyczepiony do ściany kończynami, patrząc na Jill i Alec'a. Nogi z przodu były zakończone trzema długimi i bardzo ostrymi szponami. Jego skóra miała kolor brązowawy. Ogromnym jezykiem wymachiwał na lewo i prawo. Jill stała spokojnie, Alec chciał uciekać.
Jill: Alec uspokój się! Stój nie ruchomo. Powoli wyjmij broń i staraj sie w niego celować.Staraj sie strzelać w głowę. Na mój znak strzelamy - wyszeptała chicho, wpatrując sie w monstrum. Alec robił tak, jak Jill mu powiedziała. Powoli wyjął broń. Zaczął celować. Ręcę panicznie mu się trzęsły. Walka nerw zaczęła się. Nerwy Aleca nie wytrzymały - pierwszy raz w życiu widział coś takiego - Pociagnął za spust. Jeden strzał, drugi, trzeci, czwarty. Każdy chybiony .Stwór zeskoczył z sufitu.zaczął zmierzać w stronę Aleca. Miał sie juz na niego rzucić, gdy Jill wkroczyła do akcji. Wyjęła pistolet. Strzał. Jedne,drugi, trzeci - wszystkie trafione. Szybko złapała Aleca za ramie i zaczęła biec, Alec podążał tuż za nią. Wbiegli do jakiegoś pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.
Jill: Mówiłam ci, że masz strzelać na mój znak! - wykrzyczała zdyszana
Alec: Nie wytrzymałem... Cały się trzęsę! Nigdy w życiu nie widziałem takiego czegoś paskudnego! Powiedz mi Jill, skad wiesz o tym wszystkim tak dużo? Co?
Jill: Mam swoje źródła.
Alec: Nie kłam! Powiedz mi cos o sobie....
Jill: Kiedys mieszkałam w Raccoon City... Słyszałeś?
Alec: To miasto zniszczone? Mówiono o jakiejś epidemii
Jill: Tak... W Raccoon City była taka sama epidemia jak tutaj. Umarli wstawali i chodzili za mięsem.... Przeżyłam ja i kilkoro moich znajomych... W Raccoon City byłam policjantką, a tak dokładnie mówiąc byłam w oddziałach S.T.A.R.S... Myslałam, że ten koszmar już nigdy nie wróci... Myliłam się... - Jill usiadła na podłodze, głową oprała się o ścianę. Ręce położyła na twarzy. Alec miał wyrzuty sumienia, że poruszył ten temat.
Alec: Przepraszam ,ze poruszyłem ten temat....
Jill: Kiedyś w końcu musiałeś... - wstała z podłogi - Dobra... Ile masz amunicji?
Alec: Jeszcze mam trzy magazynki do Beretty. No i jeszcze mam kilka naboi magazynku. A ty jak stoisz?
Jill: Nie zbyt dobrze. Pusty magazynek. - Alec wyciagnął z kieszeni magazynek i rzucił go do Jill. Ta załadowała pistolet. Nagle oboje usłyszeli jakiś huk.
Alec: Co to? - spytał zdezerientowany - zaczął sie obracac we wszystkie strony.
Jill: Cicho! - położyła palec na ustach. Zaczęła powoli iść do drzwi które były na końcu pomieszczenia, w którym obecnie sie znajdowali. Stanęła obok drzwi. Alec natychmiast podbiegnął i stał po prawej stronie drzwi.
Jill: Osłaniaj mnie - wyszeptała i otworzyła drzwi .......

Jill otworzyła drzwi. Po czym odeszła od nich.
Alec: Co się dzieje? - zapytał zdziwniony
Jill: Zobacz sam...
Alec otworzył drzwi na oścież. Mur. Droga za drzwiami była zamurowana. Nie możliwe było przejście do sasiedniego pomieszczenia.
Jill: Ktos najwyraźniej nie chce by ktoś tam wszedł... My zrobimy wyjątek i tam wejdziemy...Choć idziemy! Tylko bądź cicho! - Oboje skierowali sie do wyjścia. Korytarz przemierzali powoli i ostrożnie. Sprawdzali każdy kąt. Ich celem było wydostać sie żywym i uciec z Bordoaux. Nie było nadzieji, że oprócz nich jest jeszcze ktoś żywy.
Alec: Strasznie tu gorącą! Jak w saunie! Cholera! Usmaże sie zaraz! - zdjął kurtkę, i przewiazał ją wokół biodra, jak zrobiła to Jill wcześniej.
Jill: Choć i nie marudź... - zrezygnowany Alec podążał tuż za Jill. Alec usłyszał jakieś dziwne dźwięki
Alec: Słyszysz to?! - Jill kiwnęła przecąco głową
Jill: Pewnie ci się zdaje...
Alec: Może... Chodźmy dalej...A tak właściwie to gdzie idziemy?
Jill: Musismy znaleźć jakieś laboratorium...Potrzebne mi sa dokumenty ujawniające, że Umbrella pracuje nad bronią biologiczną...
Alec: A pracuje?
Jill: A T-Virus to co? Pamiętasz te drzwi do których chciała wejść, ale są na pin? Gdzie one prowadzą?
Alec: Nie wiem... Pracuje tu przecież kilka miesięcy i nie znam całego budynku centymatr po centymetrze. - uśmiechnął się. Przemierzając korytarz napotkali drzwi po ich prawej stronie. Były lekko uchylone.
Alec: Wchodze, osłaniaj mnie. - podbiegł do drzwi, otwirzył je i wszedł. Jill tuż po nim. Oboje mieli bronie gotowe do użytku. Pomieszczenie było oświetlone. Wyglądało na jakieś biuro. Na środku stało brązowe biurko, z papierami leżącym na nim. po bokach stały szafki na dokumenty. Mezczyzna ubrany w biały fartuch nerwowo wszędzie zaglądał. Szukał czegoś.
Alec: Doktorze Warrington! - doktor odskoczył od szafek. Był to mężczyzna w średnim wieku. Czarne włosy zaczesane do tyłu. Na nosie miał wielkie okulary.
Warrington:Alec?! Co ty tutaj robisz?! Co to za kobieta?! Ona nie ma tu prawa przebywać! Wyprowadź ją natychmiast! Jak tego nie zrobisz to...
Alec: Zwolni mnie pan?! Dobre żarty! Ta kobieta jest...-spojrzał na Jill, nie chciał zdradzic kim naprawdę tak naprawdę jest - moja dobrą znajomą...jestem tutaj, ponieważ szukam jakich kolwiek żywych naukowaców, a poza tym musiałem włączyć prąd... - diabolicznie sie uśmiechął.
Warrington: Proszę nastychmiast stąd wyjść! Jak nie wyjdziecie to wezwę ochronę!
Alec: Ja jestem ochroniarzem...Nie wiedzisz uniformu! Co tak się pan denerwuje?! A tak poza tym reszta nie żyje... Umbrella ich zabiła...
Warrington: O czym ty Alec mówisz! - doktor zaczął się denerowawać.
Alec: T-Virus... nad tym pan tutaj pracuje dniami i nocami?
Warrington: Za dużo wiesz! Ty i twoja towarzyszka musiscie zostać zlikwidowani! - z fartucha wyjął jakiś pilot. Wcisnął czerwony guzik.
Warrington: Na mnie już czas! Pobawcie sie z moimi przyjaciółmi! - zaczął sie śmiać. Biegł już do drzwi, gdy Alec złapał go za koszule i przyłożył mu broń do twarzy.
Alec: We trójkę pobawimy sie z pana przyjaciółmi! Będzie ubaw niezły! Spodoba się panu! Daję słowo! - Zaczął patrzeć się na plakietkie Warringtona. - nazywasz się Daniel Warrington..Heh myśłałem, że nazywasz sie Hubret - zażartował. Zerwał plakietke dr. Warringtona i włożył ja do kieszeni. - To na pamiątkę... Idziemy - zaczął popychać Warringtona do drzwi, jednocześnie trzymając go za fartuch. Jill widziała zdenerwowanie Aleca.
Jill: Alec uspokój się!
Alec: Nie moge! Ten doktorek nieźle mnie wkurza!Zawsze jakieś frustracje do mnie miał! - kopnął profesora w tył kolana. Daniel srzwywił się.
Warrington: Alec żałuje, że cie tutaj przyjęli! Wiesz po tych trzech straconych latach ciężko było ci znaleźć prace! My daliśmy ci szanse!
Alec: Traktowaliście mnie jak g**no!
Jill: O czym on mówi Alec?! - wtrąciła się.Alec udawał, że tego nie słyszy.Uderzył doktora w twarz. Ten padł na ziemie. Alec celowo nadpenął na okulary doktora,wiedział że bez nich doktor jest na ich łasce.
Alec: Idziemy! - pomógł przymusowo wstać doktorowi. Wypchnął go za drzwi.
Warrington: A twoja przyjaciółka wogole wie o tym? No wiesz o tym, że ty...- nie dokończył gdyż Alec, huknął mu lewego prostego na twarz. Jeszcze jeden i drugi. Jill złapała Aleca z ramie.
Jill:Alec o czym on mówi?
Alec: Majaczy...
Jill: Alec...Powiedz prawde...
Alec: Nie mogę... - jego głos zaczął drgać.
Warrington: No opowiedz koleżance coś więcej o sobie! Boisz się?-zaczął diabelnie się śmiać.Alec nie wytrzymał, wsadził mu lufę do ust.
Alec: Jeszcze jedno słowo doktorku a twój mózg wyląduje na tamtej ścianie! Zrozumiano?! - Warrington przytaknął głową.
Jill: Doktorze, jak wejść do zamkniętych drzwi obok schodów prowadzących do piwnicy? -Alec wyjął lufę z ust Daniela.
Alec: Mów!
Warrington: Trzeba mieć kartę magnetyczną i znać pin...
Jill: Czyją kartę? Zna pan pin?
Warrington: Moją kartę, Alec ją ma. Pinu wam nie powiem!
Jill: Czemu?
Warrington: Nie możecie...Nie pozwole! Już i tak wyrządziłem zło! Nie mogę tego pogorszyć! - Jill przykucnęła do profesora.
Jill:Nie rozumie pan... Chcemy notatki na temat T-Virusa i ten virus.. Może uda nam sie stworzyć antidotum.
Warrington: Już antidotum jest stworzone...Narazie jest w fazie testów.jednakże wyniki nie są zadawalajace...Trzeba go przetestować na osobie zainfekowanej...
Jill: Proszę podać pin...
Warrington: Ja...No dobrze... Pin to 7985
Alec: Kłamiesz! Jak byłem tu z tobą wpisywałeś inny! Zaczynało się od 1! Kłamiesz!
Jill: Mówiłeś mi że nigdy tu nie byłeś!
Alec: Nie w tych częściach piwnicy...Odporowadzałem doktorka do tych drzwi, czekałem aż wejdzie do środka i odchodziłem,szedłem na góre...Powiedz ten z****rany pin!
Warrington: 1720 ...Puśćcie mnie! Powiedziałem co chcieliście!
Jill: Jeszcze jedno pytanie... Czemu za jednymi w drzwiami w pomieszczeniu jest mur?
Warrington: Ponieważ, w tym pomieszczeniu były prowadzone wstępne badania nad G-Virusem.Bano sie,że virusa może ktos wykraść albo cos sie stanie i virus zacznie zabijać. Był właśnie incydent w tym pomieszczeniu, gdzie jedna fiolka z G-Virusem stłukła się... Wszystkie drzwi do pomieszczenia zamurowano i ludzi bedących w środku...
Jill: Styl Umbrelli...Dobra idziemy...Puść go Alec...Choć - Alec puścił doktora.
Alec: Powodzenia ze swoimi przyjaciółmi doktorku - uśmiechnął się i poszedł za Jill...
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez MiGoo, łącznie zmieniany 2 razy.
Awatar użytkownika
MiGoo
Zarząd
Posty: 905
Rejestracja: pn 05 lut, 2007
Lokalizacja: Bydgoszcz
Kontakt:

Post autor: MiGoo »

Jill:Alec.. Powiedz mi o czym mówił Warrington...
Alec: Nie chce o tym mówić...
Jill: Czemu?
Alec: Złe wspomnienia...Jak sądzisz czy Warrington mówił prawdę czemu to pomieszczenie zamurowano? - szybko zmienił temat.
Jill: Właśnie to mnie zastanawia, T-Virus w początkowej fazie roznosi sie w powietrzu, potem przez ugryzienia. Ale przecież tamci co pracowali nad wirusem musieli być ubrani w specjalne kombinezony...
Alec: Pewnie doktorek cos kręci... - zza rogiem usłyszeli huk. Oboje byli w stanie gotowości do działania. Wyciagnęli piostlety przed siebie. Podeszli powoli. Na przeciw nich wyskoczył "obdartus". Nie miał pół twarzy. Wnętrzności zwisały mu na wierzchu. Za zdechalakiem ciągnął sie odór zgnielizny. Alec prawie by zwymiotował. Chciał strzelić lecz sie powstrzymał. Przyglądał się "dziwakowi". Zaczął wymachiwać ręką przed jego oczami. Jill przyglądała się całej tej sytuacji. Po kilku minutach Alecowi znudziła się zabawa z panem umarłym, ubranym w biały fartuch. Wyciągnął dłoń z pistoletem, przyłożył mu do głowy i pociągnął za spust. Bum, głowa potwora efektownie "rozpryskała" się na wszystkie strony.
Jill:Alec po co ty się tak nad nim znęcałeś?Przecież był martwy i
Alec: Nie czuł bólu - perfidnie jej przerwał
???:Jill...Jill...-męśki głos odezwał się w krótkofalówce Jill. To był Chris.
Jill: Chirs?!
Chris: Wszystko wporządku?
Jill: Tak...Jestem właśnie z jedym z ochroniarzy Umbrelli. Szukamy laboratoriów...
Chris: I jak wam idzie?
Jill: Średnio...Jesteśmy w piwnicach, jak narazie spotkaliśmy doktora i kilku zombiaków...Chris...Musicie zrzucić bombe na Bordoaux -Alec pojrzał się panicznie na Jill - Musicie unicestwic to miasto..Zaraza powoli przedostaje się do innych miast...
Chris: Zdetonujemy,ale najpierw ty i ten ochroniarz uciekniecie z miasta...Za 4 godz. możemy detonować.Macie 4 godz, by znaleźć T-Virusa i uciec z miasta...
Jill:Zrozumiałam...Odbiór. -głos w krótkofalówce ucichł. Jill spojrzała na Aleca.
Jill: Alec masz krew na lewym policzku. - Alec przejechał dłonią po policzku. Faktycznie krew.
Alec: To niemożliwe... - spojrzał się na sufit - a może jednak - nad nimi pełzały dwa gigantyczne brain suckery [RE 3 Nemesis]. Wyglądały one jak gigantyczne tarantule.Były koloru czerwono - brązowego. Skóra ich była włoskowata.Alec strzelił kilka razy do jednego, bez skutecznie,ten nawet nie drgnął. Jill zaczęła biec. Za nią podążył Alec. Brain suckery pełzały z dużą prędkością po suficie tuż za nimi. Po drodze Alec i Jill nie mieli sie gdzie schronić. Drzwi wszystkie były pozamykane.
Jill: Biegniemy do tych drzwi z pinem! - wykrzyczała w biegu nie ogladajac sie za siebie. Nagle usłyszała odgłos upadajacego ciała. Odwróciła się nadal biegnąc. To był Alec. Leżał pomiędzy dwoma brain suckerami.
Alec: Jill biegnij! Nie odwracaj sie! Biegnij! Ja ich przytrzymam! - Jill posłuchała. Biegła najszybciej jak mogła. Po chwili usłyszała wrzask Aleca i strzały. Nie chciała pomóc, lecz nie mogła. Wiedziała, że walka z dwoma brain suckerami to nie lada wyzwanie. Wreszcie dobiegła do drzwi. "Karta! Cholera Alec ją ma!" walnęła dłońmi o metalowe drzwi. "Co ja teraz zrobie?!" pomyślała. Nagle usłyszała bieg. Wyciagnęła pistolet. Czekała. Postać wybiegła zza rogu. Zatrzymała się przed lufą Jill. To był Alec. Stał żywy.Jill nie mogła w to uwierzyć. Ten wyjął kartę z kieszeni. Podszedł do panelu. Przejechał kartą po czytniku.
Alec: Jill jaki był kod?
Jill: 12..Nie czekaj.. 10...nie! Zapomniałam... - zza rogu wyskoczyły dwa brain suckery. Powoli zmierzały do Jill i Aleca. - 1720! - Alec wklepał kombinacje. Drzwi otworzyły się. Oboje szybko wbiegli do pomieszczenia zamykając za sobą szybko drzwi.

Alecowi i Jill serce biło jak szalone. Dziewczyna ze zdziwieniem patrzyła się na Aleca. To co przed chwilą uczynił było niesamowite. Uciekł przed dwoma wygłodniałymi brain suckerami.
Jill: Jak?! Jak to zrobiłeś?!
Alec: Mam swoje sposoby. - przeładował broń i uśmiechnął sie do niej.
Jill: Zdradź mi ten sposób...
Alec: Dobra...Jak leżałem pomiędzy tymi brain suckersami to już wkładałem sobie lufe do ust.Nagle pojawił się mój stary kumpel - dr. Warrington! Brain sucery rzuciły się na niego a ja uciekłem... Jestem cały i zdrowy!
Jill: Skąd wiesz,że te stowry nazywały się brain suckery?! - zapytała z dziwnym wyrazem twarzy..
Alec: Gdy je zobaczyłaś tak właśnie powiedziałaś... Brain suckery...
Jill: Ja takiego czegoś nie mówiłam...
Alec: Teraz bedziemy sprzeczać sie kilka godzin skąd wiem, że brain suckery to brain suckery?! Nie wiem jak ty, ale chce znaleźc te dokumenty i spie****ć stąd jak najdalej! - rozejrzał się po pomieszczeniu. Było to najwyraźniej jakieś biuro. Biurko, szafki. Jill podeszła do jednej z nich. "T-Virus" wyczytała. Otworzyła szyfladę i zaczęła przeglądać dokumenty.
Alec: Cholera! Tu jest bardziej gorąco niż tam! Cholera. - zaczął odpinać koszule służbową. Został w samym białym podkoszulku.
Jill: Mam! - wrzasknęła.
Alec: Co masz?
Jill: Notatki o T-Virusie... - Alec podszedł do szafki, która stała obok Jill. Zaczął przeglądać papiery.
Alec: Jill! Podejdź tu na chwile! To cie powinno zainteresować! - Jill podeszła do Aleca. Stanęła obok niego, ten zaczął czytać głośno dokument - "Pomieszczenie nr 78 zostało odcięte od budynku. Powodem tego było kilka czynników. najgroźniejszy i najpoważniejszy to był wyciek T-Virusa. Mimo iż badacze byli odziani w specjalne kombinezony trzeba było podjąć radykalne środki - zamurowano wszystkie drogi do pomieszczenia nr. 78. Na dodatek w tym ów pomieszczeniu prowadzono dodatkowo badania nad tzn brain suckersami. Jest to chodząca broń biologiczna. Na nieszczęście dwa z czterech brain suckerów wydostało sie ze szklanych basenów w pomieszczeniu nr 78. Brain suckery wysysają ludzki mózg co prowadzi do smierci. W razie wydostania się brain suckera poza pomieszczenie nr 78 należy go unicestwić. Jest kilka sposobów na zabicie brain suckera:
1.Strzał z broni palnej w głowę
2.Rocket Laucherem
3.Umieszczenia brain suckera w pomieszczeniu gdzie jest dużo wody - B.S nie znoszą wody
4.Oślepić go - zyskacie czas na ucieczkę
5.Ucieczka
W piwnichach Umbrelli przeprowadzane są dodatkowo badania nad tzn Hunterami 121 oraz 124[10 okazów H 121 oraz 7 H 124] oraz nad Grave Diggerem [1 okaz]"
Alec: No super! - uderzył pięścią o szafkę. Jill czytała dalej dokument.
Jill: "Badania przeprowadzane są również nad NEMESISEM. Jest to tajna broń Umbrelli. Posiada on inteligencie. Jego zadaniem jest eliminowanie resztę żywych członków S.T.A.R.S, a w szczególności - Chri's Redfielda oraz Jill Vallentine. Nemiesis również był zesłany do miesta Raccon City. Niestety miasto zostało zdetownowane w celu eliminacji T-Virusa, lecz my tutaj stworzyliśmy replikę prawdziwego Nemiesisa. Z wyglądu jest identyczne do orginału. Nasz Nemesis niestety jest powolny, lecz za to bardzo silny. Obecnie testujemy na nim G-Virusa. Rezultatów jak na razie nie widać..."
Alec: Nemesis?! Ale imie mu dali...
Jill: Nemesis...Wlaczyłam z nim w Raccoon City. Nie było łatwo...
Alec: Albo mi się zdaje albo robi sie tu coraz goręcej - skrzywił minę.
Jill: Nie zdaje ci się... - przegladając szafkę znalazła kolejny ciekawy dokument. - "W piwcach teperatura przekracza tep. pokojową ze wzgledu na fakt iż T-Virus szybciej mutuje, gdy temeratura wyższa. T-Virus można unicestwić ochładzając pomieszczenia do temperatury -5C."
Alec: No to musimy znaleźć jakieś nie wiem ogrzewanie centralne czy coś...
Jill: Im szybciej tym lepiej...Wiesz gdzie są te generatory?
Alec: Mniej więcej... Musimy iśc na górę...
Alec: Co to znowu do cholery?! - podszedł do drzwi. Jill podeszła tuż za nim. Ktoś próbował przedrzeć sie do pomieszczenia w którym oni są. Dziewczyna rozejrzała się. Nad drzwiami zauważyła kraty wywietrznika.
Jill:Alec podsadź mnie...- Alec wystawił ręcę. Jill stanęła nogami, na jego rekach.Siłowała się z kratami. Jedno szaprnięcie, druge, trzecie - nic. Kraty są jak były. Policjantka zeszła zrezygnowana.Alec podszedł do biurka, wziął krzesło i postawił je w miejscu gdzie podsadzał Jill. Szybko wskoczył na nie, jednym silnym szarpnięciem wyrwał kraty.
Alec: Nic nie widze pod drzwiami. - przechylił sie bardziej do przodu - Hehe kogo my tu widzimy! Jill to nasz stary kumpel! Doktorek chce tu wejsć! Wpuścimy go? - zeskoczył z krzesła. Widać, że te żarty bardzo mu sie podobały.Uśmiech miał od ucha do ucha.
Jill: Żywy czy martwy?
Alec: Martwy...Sprzątniemy doktorka i droga czysta... Możemy iść ochłodzić budynek...
Jill: Musimy znaleźć inną drogę...Możemy przecież napotkać brain suckery...
Alec: Racja...Te drzwi przez które weszliśmy to jedyna droga...
Jill: Raczej tak...
Alec: Nie wydaje mi się... - spojrzał do góry na sufit, potem na Jill. Uśmiechął się. Podszedł po krzesło. - Wentylacja Jill! Jestem geniuszem! - postawił krzesło na środku pokoju. Ręką "usunął" krate ze ściany. Sprawnie wgramolił się do szybu wentylacji. Jill zaraz po nim weszła na krzesło. Wyciagnęła rękę, Alec podciagnął ją.
Alec: Teraz którędy...
Jill: Rozdzielmy się...Przeszukamy większy teren...- Alec chwile pomyślał.
Alec: A co jeśli sie nie odnajdziemy - popatrzył na zegarek - za 3 godziny i 23 minuty? Idziemy razem...Czekaj! W biurze doktorek napewno ma plany piwnic! Każy naukowiec je ma! Pójde po nie.Potrzymaj pistolet -rzucił Jill swój piostloet. Szybko zeskoczył na podłogę. Zaczął przeszukiwać wszystkie szafki i biurko. "Mam!" wrzasknął i chciał już iść do Jill, gdy drzwi do pomieszczenia odleciały aż pod samą ścianę. W drzwiach stanęły dwa brain suckery i martwy doktor Warrington.
Alec: Jill rzuć mi broń! - Jill szybko rzuciła mu pistolet. Ten złapał go w locie i od razu wycelował w doktora. Celny strzał i już zrobiło się mniej tłoczno w drzwiach. Pogniótł plan piwnic i rzucił go do Jill. Oddał kilka strzałów do brain suckerów w celu chwilowego zamotania ich. Szybko wskoczył na krzesło i wentylacji. Kraty włozył na swoje miejsce. Odsapnął. Jill rozwinęła pogniecioną mapę. Palcem śledziła drogę którą muszą iść. Zaczęła czworakować przed siebie. Za nią jak to zwykle czworakował Alec. Czworakowali tak w tych szybach kilkanaście minut. Według mapy byli już nad głównym laboratorium. Nie było jak przedostać sie tam. Nie było żadnych krat, ani nic.
Alec: Zabłądziliśmy! Super!
Jill: Wątpie...Wejdziemy do pomieszczenia obok i stamtąd do laboratorium..Idziemy! - Alec znał tą spiewkę na pamięć. Nie pozostało mu nic innego jak iść za nią. kilka metrów dalej były kraty. Alec sprawnie je wyjął.
Alec: Panie przodem... -wysunął rękę. Jill spojrzała się na niego gniewnie. Zeszła. Znalazła się w biurze bardzo podobnym do buira Warringtona., jednak z małą różnicą. Szafki stały inaczej ustawione niz u Warringtona. Znajdowała sie tam również mała werskalka na której leżał jakiś mężczyzna. Alec powoli do niego podszedł. Przyjrzał mu się.
Alec: To Logan....Nie jest ugryziony - Poszturchał pare razy mezczyznę na łóżku.- Mike! Mike!-Mike ocknął się. Złapał sie za głowę.
Mike: Ale mnie głowa boli - usiadł na łóżku.
Alec: Jak sie tu znalazłeś?
Mike: Nie wiele pamiętam...Czekaj... Szedłem z dr.Bobsonem, odporowadzałem go do laboratorium. Nagle wyskoczyła jakaś kreatura...To było nie wiem co...Pies..Może jakaś małpa...Ale najdziwniejsze jest to, że była obdarta cała ze skóry, miała dziwne pazury na końcach kończyn. Wyciagnąłem pistolet.Strzeliłem kilka razy..Nic. To cos nawet nie drgnęło! No to strzelam dalej! Wystrzelałem prawie cały magazynek! Potem poczułem silne uderzenie w głowę. Teraz jestem tutaj...
Alec: Dziwne...Możesz iść?
Mike: Moge...-wstał.
Jill: Ile masz naboi?
Mike: mam jeszcze - wyjął magazynek,przeliczył- 10 naboi w tym magazynku i oprócz tego jeszcze dwa magazyki.
Jill: Dobra idziemy!
Mike: Dokad?
Jill: Do laboratorium... Potem musimy stad uciec jak najszybciej... -Jill zaczęła zmierzać do drzwi.Za nią szedł Alec i Mike. Cała trójka wyszła na korytarz.Było całkiem spokonie.Żadnych trupów chodzących ani jakiś zmodyfikowanych istot, które zżeraja co stanie im na drodze.
Alec: Spokojnie coś...
Jill: Nie bądź taki pewny...
Za nimi wyskoczył Hunter 121.Mike spanikował. Stał w miejscu i nie mógł sie ruszyć. Odjęło mu mowę. Hunter wykorzystał to. Rzucił sie na niego. Zaczął szarpać nim na lewo i prawo. Potem zaczął komsumpcję swojej ofiary. Jill zaczęła biec. Alec wyjął broń i strzelił kilka razy Huntera, po czym zaczął biec. Kreatura na chwile "zgłupiała". Niesety po kilku sekundach połapała się, że jeszcze dwie porcje jedzenia ueciekają przed nią. Alec dogonił Jill. W najmniej oczekiwanym momencie palnęło mu coś i się zatrzymał. Zaczął biec spowrotem do Mike'a.
Jill: Alec! Do cholery gdzie ty biegniesz! - zatrzymała się.
Alec: Jill biegnij! Spróbuj dostać sie do laboratorium! Dalej!Ja go przytrzymam! - zniknął za rogiem. Jill usłyszała kilka strzałów. Nie biegła za nim. Zaczęła podążać do laboratorium. Kilka sekund biegu i znalazła wielkie metalowe drzwi z napiskiem UL [Umbrella Laboraturium] z małym okienkiem po środku. Drzwi były zamknięte. Nie było żadnego panelu na kartę magnetyczną i pin. To ją bardzo zdziwniło. Jedynie były zamknięte na kłódke. Wyjęła swoją berette i dwa strzały w zupełności starczyły by wrota stały dla niej otworem.Weszła do środka. Zamknęła za sobą drzwi. W pomieszczeniu było ciemno, zapaliła więc światło. Nie miała nadziei, że Alec wróci żywy. "Co temu idiocie strzeliło do głowy?!" pomyślała. Zaczęła sie rozgladać dookoła.Nagle usłyszała walenie do drzwi. Podbiegła do nich, w okienku zauważyła twarz Aleca. Ten walił do drzwi.
Alec: Jill! Otwórz te drzwi! - siłował sie z nimi, lecz nie skutecznie.Jill própowała je otworzyć. Nie mogła.
Jill: Zacieły się!!
Alec: Cholera!! - odwrócił się. Podowli zbliżał się do niego Hunter. Z desperacji siłował sie z drzwiami. Za wszelką cene chciał je otworzyć.Drzwi jak były zamknięte tak nawet nie otworzyły się troche. Jill również siłowała się z drzwiami.
Alec: Jill to nie ma sensu...To już koniec...Mam kilka naboi...- w jego oczach strach mieszał się ze smutkiem - W moim zyciu tyle narobiłem źle.. Teraz może odpłace za to...Jill.. - patrzył się przez szybę - Zrób cos dla mnie... - Jill nic nie mówiła. Zbierało jej sie na płacz. Wiedziała,że to ostatnia rozmowa. Wiedziała, że Alec nie ma szans.
Alec: Przeżyj....Masz przeżyc! Jazda! Znajdź ten cholerny virus i uciekaj! Juz! - walnął ręką w drzwi. Jill pobiegła do drzwi za nią. Na chwilę zarzymała się w drzwiach. Usłyszała kilka strzałów.Chwilę później na okienku w metalowych drzwiach pojawiła się czerwnona krew....

W oczach Jill pojawiły się łzy.Czuła się tak, jak wtedy gdy jakiś członek z jej drużyny umierał. Obwiniała się. "Mogłam mu pomóc...To moja wina.."myślała. Podeszła do metalowych drzwi. Chciała cos zobaczyć przez okienko, lecz nie mogła. Krew na szybkie uniemożliwiała to. Próbowała otowrzyć drzwi, lecz nadal nie chciały sie otowrzyć. "Jill zrób cos dla mnie...Przeżyj...Masz przeżyjć!Znajdź ten cholerny virus i uciekaj!" te słowa Aleca głęboko zaszyły się w jej myślach. Ciagne miała jego twarz przed oczami. Jego wyraz twarzy. Zacisnęła pięść. Stanowczo poszła do następnego pomieszczenia. Przed sobą trzymała swoja berettę. Pomieszczenie było długie. Po bokach stały szklane,wysokie "szklanki" z dziwną zielonkawą substancją z jakimiś kreaturami w środku. W tej chwili przypomniało jej się pierwsze spotkanie z zombim.Był to rok 1998 w rezydencji. Szła korytarzem i doszła do jego końca. We wnęcę obdartus pożerał członka drużyny Bravo - Kenneth'a. Przeszły ją ciarki i od razu zauwazalna była "gęsia skórka". Spojrzała na zegarek. Do wysadzenia Bordoaux zostało 2:33. Jill musiała sie spieszyć. Czas tak szybko przemykał jej sie między palcami. Przeszła pomieszczenie, gdzie były dziwne "eksponaty" i weszła do pokoju, który najbardziej ja interesował - główne laboratorium Umbrelli. Było ono opustoszałe. Na ziemi leżało kilka pocharatanych doktorów w kałużach krwi.Odór zgnilizny unosił sie w powietrzy. Jill ręką zasłoniła usta. Ciagle myślała o Alecu. W laboratorium przy ścianach po każdej stronie były drzwi. Skierowała sie do pierwszych od lewej - pusto. Po prawej - pusto. Zostały środkowe. Miała przeczucie, że jak otworzy drzwi to coś się stanie - kobieca intuicja. Nie pewnie weszła do śroka. Myliła się. Wszystko było dobrze. Odspanęła. Zostało jej jeszcze przeszukac laboratorium i odszukać T-Virusa. Nagle usłyszała stęki. To doktorowie "zartwywstali". Oczy ich były błękitne. Poruszali się powoli.Ku Jill zmierzało ich pieciu może sześciu. Dwóch powoli zaczęło sie podnościć. Dziewczyna wyciągnęła pistolet przed siebie. Strzał. Następny. I jeszcze jeden. Jeszcze kilka strzałów i wszystkie zombie lezały na ziemi bez mózgów. Na jednym ze stołów w laboratorium zauważyła coś w rodzaju mikrofalówki zmieszanej z sejfem. Podbiegła do niej omijając nieboszczyków. Niestety. Nieszczęście chodzi parami. Jill jak na złość nie znała hasła. "Może..." Wklepała kombinacje 1720. Bezskutecznie. Wyciagneła pistolet i strzeliła w panel z mini klawiaturą liczbową.W przewodach nastąpiło zwarcie. Jill moco pociągnęła za uchwyt przymoowany do mini seju. Bingo! W środku były trzy fiolki. Dwie koloru fioletowego, druga niebieskiego. Bez chwili wahania wzięła fiolki i schowała je do kabury. Natychamiast po tym włączyła sieczerwona lampka i zaczął wyć alarm.Po kilku sekundach wiekie metalowe drzwi otworzyły się. W nich stał olbrzym wzrosku ok 2.5 m. Ubrany był w czarny skórzany płaszcz, biała podkoszulkę i czarne skórzane spodnie. Twarz była zmasakrowana. Jedno oko miał zszyte tak, że nie mógł otworzyć powieki. Miał tylko po trzy wielkie, grube palce u rąk. Potwór patrzył się na Jill.
Potwór: S.T.A.R.S - ryknął niskim głosem. Dziewczyna wiedziała co to oznacza....

"Nemesis" - pierwsze słowo, które jej przyszło na myśl jak zobaczyła stwora. Nemesis wyciagnął zza pleców MP5. Zaczął strzelać na oślep. Jill rzuciła się za biurko, które stało obok niej. Szybko wyjęła magazynek "Cholera! Tylko 15 naboi! Nie starczy!". Jej źrenice powiększyły się. Serce zaczęło bić coraz szybciej. Strzały ustały. "Teraz!" Jill wstała i strzeliła kilka razy do Nemesisa. Wszystkie pociski trafione w klatke piersiową. Nemesis nawet lekko się skrzywił. Zaczął iść w kierunku biurka. Stanął. Pociągnął za spust. Grad kul wbiło się w biurko.Magazynek sie skończył. Wyjął nowy i załadował broń. Jill szybko wybiegła spod biurka, biegła do następnego stającego kilka metrów od niej. Zaczął ostrzeliwać biurko. "S.T.A.R.S" wrzeszczął głosem zza światów. Podążał do biurka za którym była Jill. Miała tylko ok 8 naboi. Szybko "wyskoczyła" zza biurka i zaczęła biec do drzwi. Nemesis nadal do niej strzelał. Jill poczuła jak pocisk przedziera się przez jej ramię. Potężny ból. Szybko wbiegła do pokoju i zamknęła drzwi. Ręką tamowała krwotok. Obok drzwi było okno, przez które mozna było obejrzeć co dzieje sie w laboratorium. Jill przykucnęła i odchyliła żaluzję. Nie widziała Nemsesisa w laboratorium. Zobaczyła go przed drzwiami pomieszczenia w którym ona obecnie sie znajduje. Drzwi efektownie poleciały az pod samą ścianę. Jill strzelała. W końcu magazynek był pusty. Rzuciła pistolet. Nic jej teraz nie uratuje.Jej kres nadchodzi bardzo wielkimi krokami. Bała się. Nemesis wyciągnął broń. Jill zamknęła oczy. Ten pociagnął za spust. Jeszcze raz i jeszcze raz. Dziewczyna otworzyła oczy. "Co sie dzieje?" pomyślała. Na jej szczęście Nemesisowi skończyły się naboje. Podszedł do niej, złapał ją za szyję i uniósł do góry. Nie mogła nic zrobić. Była zbyt słaba, zbyt wyczerpana. Nogami zwisała nad ziemią. Jej twarz zaczęła zmieniać kolor na siny. Nemesis rzucił ją przez okno. Jill wylądowała na biurko, przewaracjąc je. Kreaturze to nie wystarczyło. Wyszedł pz pomiesczenia podszedł do niej i złapał ponownie za szyję i rzucił ją. Wpadła do kolejnego pomieszczenia przez szybę. Z głowy ciurkiem leciała jej krew. Nad sobą zobaczyła obleśna twarz Nemesisa. Złapał ją za barki. Przyparł do ściany i zaczął ręką ściskać ramię w które była postrzelona. Jill prawie płakała z bólu. Ścisnęła zęby.Wiedziała,że długo nie pociągnie. Nemesis rzucił ją z taka siłą, że wpadajac w drzwi wyrwała je z nawiasów. Wraz z drzwiami poleciała na dół. Chwilę potem Jill zauwałyła zombiaka.Ten jękając zbliżał sie do niej. Tuż nad nią padł na kolana. Złapał jej rękę i wbił w nią swoje zęby. Ugryzienie oraz oderwanie miesa było bardzo bolesne.Ta z cieżkim trudem odepchnęła go od siebie. Na dodatek gdy ten leżał kopnęła go w głowę.Nemesis przygladał sie całemu zajściu. Niezgrabnie wczołgała się do kolejnego pokoju. Nagle usłyszała Chrisa w krótkofalówce.
Chris: Jill...
Jill: Za ile możecie detonować?
Chris: Za 1 godzina... Już powoli nadlatujemy nad miasto....Wydostałaś sie już z miasta?
Jill: Detonujcie miasto jak najszybciej...Ja muszę tu zostać...
Chris: Cos się stało?
Jill: Jestem zakażona T-Virusem... Chris to już koniec... - kilka kropel łez popłynęło przez jej policzki
Chris: Jill! Niedługo tam będę!
Jill: To nie ma sensu - wypowiedziawszy te słowa przypomniała sobie, jak Alec je wypowiadał. - Trzeba wysadzic to miasto...- do pokoju wszedł Nemesis. Złapał Jill za nogę i wyciagnął ją siłą.Trzymajwszy ja za nagę zrobił zamach i Jill poleciała kilika metrów. Stwór podeszedłdo niej. złapał za gardło i uniósł do góry. "S.T.A.R.S" wrzeszczał, ściskając gardło Jill coraz mocniej. Nagle w laboratorium rozległy sie strzały. Nemesis odrócił się ściskajac dusząc Jill. W drzwiach stała rudowłosa,szczupła dziewczyna ubrana w czerwony bezrękawnik i krótkie spodenki. Z rękach trzymała Uzi. Z lufy jeszcze leciał dym. Nemesis ściskał nadal Jill przypartując sie nieznajomej.

Dziewczyna: Puść ją brzydalu! - wycelowała w Nemesisa i wystrzeliła grad kul. Odchylił sie trochę do tyłu. Rzucił Jill jak zabawką. Poleciała kilka metrów, upadła na blat szafki poczym z niego zleciała. Dziewczyna resztke amunicji wpakowała w przeciwnika. Szybko zmieniła magazynki i nastepną partie wpakowała w niego. Z kieszeni wyjęła granat. Rzuciła go pod nogi Nemesisa ,szybko zakryła rękoma oczy i odwróciła się. Jasny blask światła chwilowo rozjaśnił laboratorium. Nemesis sprawiał wrażenie lekko zdezorientowanego. Dziewczyna podbiegła do nieprzytomnej Jill. Złapała ja za nogi i "przewiesiła" przez bark. Szybko wybiegła z laboratorium. Szybko przemierzyła korytarz z nieprzytomną Jill. Wbiegła w pierwsze drzwi które zobaczyła. Zakmnęła je za sobą, położyła Jill na podłodze. Zdjeła kurtkę i przewiazała krwawiącą rękę policjantki. Nieznajoma wstała z podłogi. Szukała czegoś by zatorwać krwotok z ramienia. Nic nie znalazła. Przykucnęła. Odgranęła włosy, które opadły na jej twarz. Jill otworzyła oczy.Zauważyła obok siebie rudowłosą dziewczynę.
Jill: Kim jesteś? - zapytała cichym głosem. Nie miała siły. Próbowała wstać. Dziewczyna jednak nakazała jej leżeć.
Dziewczyna: Nazywam sie Claire.A ty??
Jill: Jestem Jill.Co tutaj robisz?
Claire: O to samo mogłabym się spytać ciebie...
Jill: Pracujesz dla Umbrelli? - Claire milczała. Jill podniosła się z ciezkim trudem. - Co wiesz o Umbrelli? - Claire milczała - Pracujesz tu...- złapała Claire za włosy i przyparła do sciany. - Mów! - Claire zrobiła szybki unik. Kopnęła Jill w brzuch. Ta padła na kolana.
Jill: Wiedziałam... Nikomu nie można ufać... - rzuciła się na Claire. Lewym prostym uderzyła ja w twarz. Chwilę potem poprawiła jej prawym. Claire spojrzała się ze wściekłością w oczach. Rzuciła się na nią. Obydwie wylądowały na biurku. Claire siedziała na Jill. Lewy,prawy,lewy,prawy, Claire nawalała Jill ile sie dało. Ta nogami złapała ja za głowę i pociagnęła do tyłu. Claire spadła z biurka. Jill wstała. Złałapała leżącą rudowłosą dziewczynę za włosy i kopnęła ją z całej mocy w brzuch. Potem jeszcze kilka razy zadała jej ciosy pięściami w twarz. Claire ręką otarła usta z krwi. Wstała i z obrotu kopnęła Jill w twarz. Wyjęła nóż. Powoli zbliżała się do rywalki. Prawą ręką machnęła nożem w brzuch policjantki. Ta na szczęście odskoczyła i tylko lekko nóż musnął jej brzucha. Padła na kolana.Złapała się za rane. Na dłoniach miała krew. Claire stała nad nią. Jill wykorzystała ten moment i "skosiła" jej nogi swoimi. Ta efektownie upadła na podłogę upuszczajac nóż. Dziewczyna szybko go schwytała i weszła na Claire. Przystawiła nóż go jej gardła.
Jill: Może jestem słaba,ale mam siłę by zadać ostateczny cios - Zakryła usta ręką i zakasłała. Na dłoni znalazła sie krew.Zaczęła się pocić. -Pacujesz dla Umbrelli?! Tak czy nie?! - przychyliła swoją twarz do twrzy Claire.
Claire: Nie pracuje dla Umbrelli! Chce ja uniceswtić! - Jill zaczęła kasłać krwią. Rana po ugryzieniu zaczęła ją palić.Rzuciła nóż. Zeszła z Claire.Złapała się z brzuch.Z oczu zaczęła jej płynąć krew. Claire nie wiedziała co ma robić. Jill uniosła lekko ręcę. Jej wszystkie stały sie bardzo widoczne. W krótkofalówce rozległ sie głos Chrisa.
Chris: Jill! Jill! Słyszysz mnie?
Jill: Słysze...
Chris: Jak sie czujesz?
Jill: Fatalnie... Zaczynam sie przemieniać... Chris... - Claire na imię Chris wstała z podłogi - Przed chwilą poznałam dziewczynę.. jeżeli umrę to ona weźmie fiolki...
Chris: Przeżyjesz! Jak sie nazywa ta dziewczyna...
Jill: Claire...
Chris: Co?! Clarie? Claire Redfield?
Claire: Tak Chris to ja...- Jill dała krótkofalówke Claire. Kasłanie krwią nasiliło się.
Chris: Co ty tam robisz?
Claire: To co Jill...
Chirs: Dobra Claire słuchaj mnie... Za 30 minut miasto zostanie wysadzone w powietrze... Zabierz Jill i spórbujcie sie wydostać... Do usłyszenia - Chris zamilkł.
Jill: Ty jesteś Claire Redfield?
Claire: Tak...
Jill: Przepraszam za tą przepychankę...Nie wiem co sie ze mną dzieje... Dzieki za uratowanie życia... Dużo mi go nie zostało
Claire: Jesteś zakażona? - Jill orzytaknęła głową.
Jill: Masz naboje?
Claire: Mam jeszcze kilka magazynków...
Jill: To dobrze...Zastrzel mnie...- Claire zdziwiła się- Zastrzel mnie! Wiem co sie ze mną stanie!
Claire: Nie mogę! Wiesz jakby zareagował Chris?!
Jill: Powiesz mu,że Nemesis mnie zabił...
Claire: Nie uwierzy... Idziemy, niedaleko stąd stad jest kolejka...Nią sie wydostaniemy. - złapała Jill za ramiona. Ostrożnie wyszły z pokoju. Za sobą usłyszały strzały. Zza zakretu wybiegł blond mężczyzna.
Jill:Alec?! - ledwo wykrzytusiła plujac krwią. Tak to był on. Podbiegł do Claire i Jill.
Alec: Nawet nie wiesz jak się cieszę sie, że cie widze! Musimy zwiewać! Jakiś przystojniaczek w czarnym skórzanym wdzianku mnie goni i cos w rodzaju wielkich zmutowanych psów! - wziął półprzytomną Jill ręcę. On wraz z Claire zaczęli biec.
Alec: Co z nią?
Claire: Jest zakażona...
Szybkim biegiem przemierzali korytarze Umbrelli. Za nimi podążali Nemesis i Huntery. Claire biegła z przodu, prowadziła Alec'a.
Claire: Już niedaleko! Wytrzymasz! - starała sie poddopingować Aleca. Nagle zza zakrętu na przeciw nich wyskoczł Brain Sucker. . Za nimi pojawiłi sie Nemesis i dwa Huntery. Alec oparł Jill przy ścianie. Wyjął pistolet. Claire złobiła to samo.
Alec: Ja tych z tyłu!
Claire: Ja ich biore! Mam wiecej amunicji!
Alec: Dobra! - Oboje zaczeli faszerować ołowiem napastników. W powietrzu uniosił sie zapach metalu."Cholera!" Zaczął wrzeszczeć Alec. Zaciął mu się pistolet. Brain Sucker tylko na to czekał. Rzucił się na niego. Momentalnie powalił chłopaka na ziemię. Zaczął go rozszarpywać. Claire troche osłabiła Nemesisa i dwa huntery. Kopnęła Brain Suckera. Ten odleciał. Na koniec nafareszowała go dużą procją ołowiu. Zaczęła z niego tryskać zielona subkstancja. Claire podbiegła do leżącego Alec'a. Pomogła mu wstać. Ten natychmiast wziął Jill a ręcę i zaczeli biec. Alec biegł dosć wolno. Brain Suckre rozszarpał mu trochę ramienia, ręki i lewej nogi. Jill strasznie zbladła. Co pewien czas przekasłiwała krwią. Claire poganiała Aleca. Nagle oboje ułyszeli wybuch na końcu korytarza. Wejście do pomieszczenia gdzie była kolejka było niemożliwe do przejscia. Gruzy blokowały przejscie. Alec po łożył Jill na ziemi.
Alec: Claire! Chodź tutaj! Ja cie podsadzę a ty wejdź do szybu! Jazda - wystawił przed siebie ręcę, z dłońmi splecionymi w "koszyczek". Claire weszła na jego dłonie i sprawnie wyjęła kraty.Alec podsadził ja wyżej i Claire juz była w szybie. Chwilę po tym przykucnął przy Jill. Złapał ją za głowę.
Alec: Jill! Jill! - mówił i lekko klepał ją po policzkach. - obudź się! Jill! - Ta nie dawała żadnych oznaków życia . Szybko wziął ją na ręcę oraz nakazał by Claire złapała ją na ręce i wciagnęła do szybu. Alec podskoczył i złapał się krawędzi poczym się podciągnął. Troche pomogła mu Claire. Na jego twarzy pojawił się grymas. "Cholera jak te rany palą! Nie wytrzymam!" głową oparł się o metalową ścianę szybu.
Claire: Musimy iść! Do ekspolozji zostało niecałe 10 minut! Niedługo Jill się przemieni... - Alec przytaknął głową. Oboje czołgali się w szybie. Przed sobą Claire zouważyła kratę. Przeczołgała sie do niej. Zauważyła kolejkę stojącą na torach w pomieszczeniu.
Claire: To tutaj! Chodź nie mamy za dużo czasu! - kopnięcięm zdewastowała kratę, po czym zeskoczyła na ziemię. Pomogła wziać od Aleca Jill. Ten również zeskoczył. Rozejrzał się po pomieszczeniu. Wziął Jill pod pache i przykuśtykał za Claire do kolejki. Była ona niewielka i niska. Mieściła ok 5 osób. Claire otworzyła drzwi, weszła do niej. Za nią wszedł Alec z Jill na rekach. Połozył ją na siedzenieniu. Sam usiadł obok niej. Claire podeszła do panelu sterującego. Nie wiedziała co ma wcisnąć by kolejka ruszyła. Zawołała Aleca. Ten natychamistowo zerwał sie z siedzenia i podszedł do panelu. Wcisnął kilka guzików. W głośnikach rozległ się zmechanizowany kobiecy głos. "Witamy w kolejii Umbrelli. Prosimy zasiaść wygodnie na miejsce i zapiąć pasy. Korporacja Umbrella życzy miłej podrózy oraz korzystania z naszych produktów.
Claire: Taa jak ja skorzystam z jakiego kolwiek produktu Umbrelli to bedzie cud... - wymamrotała pod nosem. Alec spojrzał się na nią.
Alec: Czemu to cholerstwo nie jedzie?! Nagle usłyszeli, że ktoś jest na dachu. Na przedniej szybie znalazł się ogromna glista.Jeżorem wymachiwała na lewo i prawo. Alec zauważył, że mozna wejsć na dach przez specjalny otwór w ścianie.Podbiegł i otowrzył klapę. Wszedł na dach. Wyjął pistolet i zaczął strzelac do potwora. Ta jednak była bardzo szybka. Odskakiwała przed pociskami. Rzuciła sie na Aleca. Odepchnęła go z taką siłą,że lediwe co złapał sie krawędzi dachu kolejki.Pistolet upadł na tory. Kolejka na jego nieszczęście ruszyła. Nogami dotykał torów. Nie miał siły sie ponownie wdrapać sie na dach. Rany zaczęły ponownie go palić. Zmobilizował się. Ledwo co wspiął sie na dach.Wstał. Glista powoli sie do niego zbliżała. Wysunęła swój język i skoczyła na niego. Ten był jednak szybszy i odskoczył w bok. Znalazł się za wejściem do kolejki. Usłyszał głos Claire.
Claire: Alec łap! - podrzuciła z całej siły swoje uzi do góry. Ten złapał go w powietrzu i pociagnął za spust. Pociski pięknie bijały sie w glistę. Wydawała z siebie okropne odgłosy. Alec podbiegł do glisty i kopnął ją z wyskoku. Efektownie spadła z kolejki. Szybko wszedł do kolejki i zamknął właz. Claire podeszła do niego.
Claire: Dobra robota... - uśmiechnęła się do niego. Ten odwzajemnił uśmiech. Claire pomogła mu stać. Oboje podeszli do Jill.
Alec: Co z nią?
Claire: Zaczyna mutiwać - Jill dostała silnych napadów drgawek. Otworzyła oczy. Spojrzała się na Aleca,a potem na Claire.
Jill: Gdzie ja jestem?
Alec: Jesteś już bezpieczna....Wszystko będzie dobrze - złapał ja za rękę. Claire przypomniało się, że Jill wspominała coś o fiolkach. Szybko podeszła do niej i zaczeła przeszukiwać jej kaburę.
Claire: Mam fioki! Zastanawiają mnie tylko te dwie fioletowe, ta niebieska to napewno T-Virus...
Alec: Pamiętam, że jak uciekałem przed Hunterem to wbiegłem do jakiegoś pomieszczenia. Czekałem aż Hunter sobie pójdzie i znudów zacząłem przeglądać różne dokumenty. W jednym z nich wyczytałem, że G-Virus i surowica mają taki sam kolor...Fioletowy...Tam też był napisane jak sprawdzić czy w filce znajduje sie Virus czy surovica...Tak! Pamiętam! Nalezy podgrzać fiolki! - zaczął przeszukiwac kieszenie. Wyciagnał zapalniczke. - Daj mi fiolki. - Claire podała fiolki.Z zapalniczki buchnął ogień, Alec podstawił jedną z filek pod zapalniczkę. Poczekał kilka sekund. Substancja w fiolce z koloru fioletowego zmieniła się w żółty. - To surowica! Daj ją szybko Jill! Już! - Claire wzieła fiolkę od Aleca. Podeszła do Jill. Złapała ja za głowę i przechyliła fiolkę z surowicą. Substancja leciała prosto do ust nieprzytomnej dziewczyny. Alec wziął drugą fiolkę. Podgrzał. Fiolet zmienił sie w czerwony. Wiedział, że to nie jest surowica. Nic nie mówił o tym Claire. Szybko wypił miesznake. "Fuj jakie to niedobre!" wykrzyczał ze skrzywieniem twrzy. Nagle on wraz z Claire usłyszeli głos Chrisa w krótkofalówce.
Chris: Jill! Już detonujemy! Gdzie jesteś? - Claire wzięła krótkofalówkę.
Claire: My jesteśmy już bezpieczni...Możecie smiało detonować...
Chris: Jak tam Jill?
Claire: Przed chwilą dałam jej serum.. Niedługo powinna zacząć działać...
Chirs: Dobra... My już spuszczamy bombe... Trzymajcie się mocno bo może zatrząść trochę...Bez odbioru
Alec spojrzał sie na Claire.
Alec: A tak poza tym to nazywam się Alec Phoenix...
Claire: Claire Redfield...
Alec: jak sie tutaj znalazłaś?
Claire: Normalnie... Dostałam informacje,że Umbrella zajęła się rekonstrukcją kodu DNA Alexii... Nie wiesz o kogo chodzi...Przybyłam tutaj by zniszczyć to DNA...A ty czemu tutaj jesteś?
Alec: Byłem tu ochroniarzem... - podeszdł do Jill, usiadł obok niej.
Alec: Jill... Jak sie czujesz?
Jill: Źle...Powiedz mi czemu przed laboratorium pobiegłeś zatrzymać tego huntera? Spokojnie byśmy weszli do laboratorium...
Alec: Miałem kilka powodów....Ale przede wszystkim pobiegłem do ciała Logana..On miał kilka magazynków do Beretty, które sie przydały...
Jill: I tylko dla głupich magazynków ryzykowałeś życie?!
Alec: Może....- uśmiechnął sie do niej.Jill trzymała rękę na ramieniu. Tamowała krwotok. Nagle wszyscy usłyszeli potężny wychuch.Chwilę później siła miotnęła lekko pociagiem. Alec wstał i poszedł do panelu sterującego. Claire stała tuż za nim.
Claire: Co robisz?
Alec: Szukam apteczki... Ramie Jill strasznie krwawi...
Claire: Faktycznie, tak twoje ramię, reka i noga również...
Alec: Znalazłem apteczke... - podał ja do Claire. - Idź zabandażuj remię Jill...- Claire posłuchała. Alec odwróciłsie w stronę szyby. Patrzył się jak jadą przez ciemny tunel. Nagle poczół jak silny ból przepływa przez jego ciało. . "Czy to już koniec? Czy to się już skończyło? Co ze mną będzie? A jak to był G-Virus?" jego myśli dręczyły te pytania....

CDN
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania”