Blackbourn

Zablokowany
Awatar użytkownika
AT
Posty: 744
Rejestracja: pt 31 sie, 2007
Lokalizacja: Blackbourn
Kontakt:

Blackbourn

Post autor: AT »

Taka mała probka moich zdolności pisarskich... Komentarze byłyby mile widziane :)

„Samuel... Ratuj” białowłosy mężczyzna zatrzasnął klapkę telefonu komórkowego, poczym przeniósł wzrok na leżące w dolinie miasteczko. Nie było jakoś przerażające wielkie, zaś na setkę kominów tylko z kilkudziesięciu wydobywał się dym... Po ulicach co jakiś czas przemykali nieświadomi niczego mieszkańcy, zarówno starcy jak i młodzi – wszyscy kierujący się do małej kaplicy, na niedzielną mszę świętą. Samuel nie dziwił się – w takich małych miejscowościach, społeczność taka jak ta zazwyczaj jest bardzo religijna.
W oddali dostrzegł jeszcze starą, ale wyglądającą na jeszcze użytkowaną stację paliw.
Jeśli gdziekolwiek miał zapytać o Meg, to chyba tam właśnie powinien zacząć.
Wskoczył na stojącego na poboczu chopper’a, po czym przekręcił kluczyk w stacyjce. Ścisnął sprzęgło, wrzucił pierwszy bieg i wyrwał do przodu. Za motocyklem wznosiły się kłęby piasku, spod nich zaś niczym z mgły wynurzył się drogowskaz.
„Blackbourn”


Stacja paliw okazała się bardziej zniszczona niż przypuszczał. Stare, pamiętające jeszcze chyba czasy lat 20 dystrybutory, stały obok siebie niczym para bliźniąt. Zadaszenia nad nimi też nikt prawdopodobnie nie łatał od stuleci. Przez dziury wielkości kilku metrów zaglądało błękitne, bezchmurne niebo. O ucieczce przed palącym słońcem nie było już chyba w ogóle mowy. Mężczyzna splunął gdzieś na bok - Ten upał go wykończy.
Posłał spojrzenie ku budynkowi po jego prawej. Tabliczka „Sklep, Bar i co tam jeszcze chcecie” wisiała niedbale na jednym gwoździu, wcale nie chciał tam ruszyć, ale jeśli chciał znaleźć dziewczynę, nie miał żadnego wyboru. Zszedł z motocykla, po czym zdecydowanym krokiem pchnął drzwi sklepu (zaskrzypiały niemiłosiernie) i z ociąganiem wszedł do środka.
Pierwszą rzeczą jaka zwróciła jego uwagę był totalny bajzel. Wszędzie porozrzucane były jakieś śmieci, ulotki, gazety. Potrącił butem jakąś puszkę, z której wypełzło stado karaluchów. Spanikowane i wystraszone leciały na łeb na szyję, jak najdalej od zagrożenia jakim stały się stopy człowieka.
- Sprząta tu w ogóle ktoś? – zapewne wrzasnąłby gdyby nie to, że jego płuca zajęte były braniem głębokich oddechów. Nienawidził wszelkiej maści robali, czuł do nich odrazę już od dziecka, kiedy to gówniarze z sąsiedztwa straszyli go tymi cholernymi pająkami jakie hodowali w domu. Od tamtej pory, jego strach przed każdym rodzajem insektów jest jego wiernym towarzyszem.
Usłyszał za plecami dźwięk spuszczanej toalety, odwrócił się błyskawicznie w tamtym kierunku. Z otwartych drzwi wygramolił się stary człowiek, miał na sobie znoszone pobrudzone smarem spodnie a biała niegdyś podkoszulka, odsłaniała jego kościste ramiona. Wyglądał jakby nie jadł już od przynajmniej kilku tygodni, podobnie też cuchnął.
- łoooojojoj! Klientee wizee! Prose mófić cym mohe suzyć! – bez zębny uśmiech na twarzy dziadka, liszaje oraz nieświeży oddech sprawiły, że Samuel cofnął się mimowolnie o kilka kroków. Szybko wyjął z kieszeni skórzanej kurtki zdjęcie Meg i podał je staruszkowi.
- Szukam tej dziewczyny... – zawahał się na chwilę, widząc jak mężczyzna wziął je w swoje tłuste łapska - ...Podobno zatrzymała się tu, w Blackbourn. Widział ją pan może?
Człowiek podrapał się drugą ręką po łysinie, poczym oddał zdjęcie meżczyźnie.
- Nem, ne wizauem jej nestety. Ae skouo pan suka zewuski, to ja dorazam pójsc do nasej gospody.
- Rozumiem... – Samuel schował zdjęcie głeboko w kurtkę.
- Mohe jesce w cyms suzyc?
- Chciałbym zatankować motocykl.
Starzec popatrzył na niego podejrzliwie.
- Nesety palifo se skoncylo zisaj, bezie dofieo jutfo – Patrząc w oczy starca, mężczyzna przełknął ślinę, miał wrażenie że tamten kłamie.
- W takim razie przyjdę tu jutro. Do widzenia. – powiedział wychodząc.
Starzec machnął tylko ręką na pożegnanie, ale kiedy Samuel zatrzasnął za sobą drzwi sklepu, kątem oka spostrzegł jak dziadek sięga po słuchawkę telefonu.
Nagle poczuł się osamotniony... znalazł się sam w obcym miasteczku, poszukujący swojej dziewczyny. Nie potrafił też zagłuszyć tego nasilającego się uczucia, że jest obserwowany.


EDIT:

Dalszy ciąg - może pojawić się kilka błędów... Poprawię jak znajdę chwilę.

Gdy wszedł do gospody, powitały go odgłosy rozmów. W głębi duszy cieszył się z tego – miał wrażenie że jak wejdzie do środka, zapadnie jakaś złowieszcza cisza a spojrzenia wszystkich klientów będą skierowane właśnie ku niemu. Tak jak to było w tych wszystkich filmach, gdzie na sam widok nieznajomego, w mieszkańcach budzą się jakieś złowieszcze intencje.
Stał przez chwilę rozglądając się uważnie. Z nadzieją w sercu szukał niskiej, zgrabnej dziewczyny. Lawirując pomiędzy stolikami, poszukiwał kruczoczarnych włosów luźno opadających na wątłe i słabe ramiona. Tajemniczych, szmaragdowych oczu w których mógł zanurzyć się po bezkres... Meg... Gdzie jesteś Meg...
- Szuka pan tutaj kogoś? – młody chłopak wyrósł jak z pod ziemi. Postawił tacę z pustymi kuflami na ladzie, poczym zaczął poprawiać mankiet nienagannie wyprasowanej, białej koszuli.
Samuel potrząsnął głową.
- Owszem.
- W takim razie proszę za mną panie... ?
- Samuel Sedecre.
- Miło mi pana poznać, panie Samuelu. Johnathan Cooper, jestem właścicielem tego o to zacnego zajazdu. Proszę siadać – chłopak wskazał mężczyźnie jeden ze stolików. Kiedy Samuel usiadł, Johnatan opadł na drugie krzesło tuż naprzeciwko niego.
- Ta praca jest strasznie ciężka, niech mi pan wierzy, żadnej chwili wytchnienia – powiedział młodzik i odsapnął –. Pan chyba nie z tych stron czyż nie?
- Owszem. Jestem tu że tak powiem „przejazdem”. Szukam pewnej dziewczyny która przyjechała tutaj całkiem niedawno. Niska, zgrabna, czarne włosy, trójkątna twarz... zresztą proszę spojrzeć tutaj – podał zdjęcie Meg nieznajomemu, poczym oparł się na krześle i wciągnął głęboko powietrze. Oczekiwał.
Człowiek przyglądał się zdjęciu dłuższą chwilę. Zmarszczył na chwilę brwi, po czym podniósł wzrok na Samuela.
- Czy to jest ktoś panu bliski? – zapytał lekko wystraszonym głosem.
- Tak. Widział ją pan?
Johnatan rozejrzał się w koło, jakby sprawdzając czy nikt ich nie podsłuchuje. Zaraz po tym przechylił się lekko przez stół i przemówił ściszonym głosem:
- Była tutaj. Zajmowała pokój na piętrze, ale potem... rozpłynęła się w powietrzu.
- Była tutaj? - Serce mężczyzny zabiło mocniej. Pytanie czy biło ono z radości znalezienia jakiegoś tropu, czy ze strachu o życie dziewczyny. W jednej chwili chciał dowiedzieć się wszystkiego, tyle ile tylko było to możliwe, nie ważne czy będą to dobre, czy złe wiadomości. Ważne że znajdzie wreszcie Meg i pojadą jak najdalej stąd. Razem. – Co ma pan na myśli, mówiąc że rozpłynęła się w powietrzu?
- Po prostu zniknęła. Ruszyła do swego pokoju który wynajęła na górze, rankiem jednak nie zeszła na żaden posiłek – chłopak zacisnął obie dłonie na krawędzi stołu – Wystraszyłem się że może się czymś zatruła, albo źle się czuje więc poszedłem na górę. Jedyne co zastałem to otwarte na oścież drzwi, oraz bałagan w pokoju... Nie było tam już pańskiej damy, proszę pana.
Samuel kątem oka zauważył że niebo zaczynała spowijać purpurowa poświata.
- Za niedługo zapadnie zmrok – powiedział Johnatan, podchwytując spojrzenie swojego gościa – tu na tych terenach, odradzamy podróżnym włóczyć się po nocach. Panu również to odradzam.
Samuel uniósł brew pytająco.
- Widzi pan... Blackbourn to stare miasteczko, które też ma za sobą kawał sporej historii. Posiada też trochę swoich legend i tajemnic o których nie wielu opowiada – młodzieniec utkwił wzrok w płomieniu świecy, palącej się na stoliku – Podobno to tutaj palono czarownice jakieś dwieście lat temu oraz egzorcyzmowano nieszczęśliwców w których wstąpiły demony...
- Chcesz mnie wystraszyć Johnatanie?
Johnatan oderwał się od hipnotyzującego go płomienia.
- Nawet my nie wychodzimy po zmroku z naszych domów. W Blackbourn zwykło się mówić że noce takie jak ta, to noce gdzie wiedźmy i demony tańczą razem w leśnej głuszy, a ich dzieci kroczą mrocznymi ścieżkami knieji.
- Sam powiedziałeś że macie trochę legend, może to jedna z nich?
- Niech pan nie stroi sobie żartów! To nie jest w żaden sposób zabawne! Wielu obcych zniknęło tu bez śladu, bo nie słuchali mnie i innych – chłopak skarcił go spojrzeniem, poczym dodał z cicha – niektórzy wracali... tylko po to, bym potem odnalazł ich pokoje całkiem puste.
Samuel przełknął ślinę. Wstał i podszedł do okna.
- Jak Meg? – zapytał patrząc jak większość z mieszkańców chowa się do swoich domów i zatrzaskuje za sobą drzwi. Więc Johnatan miał rację... ludzie naprawdę boją się kroczyć nocą po ulicach Blackbourn.
- Zupełnie jak pańska dama, sir.
- Czy mogę spać w jej pokoju?
Johnatan kiwnął głową.
- Proszę pójść za mną, proszę pana.


EDIT:

Fragment jest krótki, ale pokazuję by dać znak że jeszcze nie umarłem. Po prostu mam zbyt dużo zaliczeń i stresu na głowie by pisać...

Samuel spojrzał w kierunku zegarka leżącego na nocnej szafce tuż obok łóżka.
1:36
- Psiakrew - szepnął przewracając się na drugi bok. Włożył rękę pod poduszkę i podkulił nieznacznie nogi. Od kiedy tylko pamiętał, szybko zasypiał leżąc w takiej pozycji. Zawsze spał tyłem do drzwi - byleby w nie, nie patrzeć. Były to nawyki z dzieciństwa, kiedy to będąc jeszcze małym chłopcem oglądał te wszystkie filmy o wampirach, wilkołakach, żywych trupach i psychopatycznych zabójcach. Wyobrażał sobie wtedy, jak drzwi od jego pokoju uchylają się i wchodzi przez nie jakiś przerażający stwór. Skrada się w ciszy do jego łóżka by go nie zbudzić, a on udając pogrążonego we śnie obserwuje go z pod przymrużonych oczu. Widzi jego jażące się czerwienią ślepia, jego długie ostre zęby i sięgającą ku niemu szponiastą łapę.
Przeszedł go dreszcz.
Do dziś te odważne "wieczory" pozostawiły w jego psychice trwały ślad, wprowadziły odruchy i strach których jako mężczyzna wstydził się bardziej niż czegokolwiek innego. Jeśli kiedykolwiek będzie miał z Meg dzieci, dopilnuje żeby żadne z nich nie oglądało takich filmów będąc w jego wieku.
Meg...
To ona była głównym powodem dla którego nie potrafił dziś zmrużyć oka. Wciąż o niej myślał. Gdzie teraz jest, jak się czuje, czy w ogóle żyje. Gdyby tylko mógł, zerwałby się teraz i ruszył na jej poszukiwania. Jednak w głosie Johnathana i jego przestrogach było coś, co powodowało że bał się wyjść z gospody i zespolić z mrokiem nocy. Miał przeczucie że mężczyzna nie kłamie, a sądząc po głosie wręcz błaga go, by został. No i jeszcze to...
Wymacał pod poduszką pistolet.
"To tak na wszelki wypadek, sir" przypomniał sobie słowa Johnathana, który gasząc światło w korytarzu ruszył po dębowych schodach w dół.
Pistolet zamiast go uspokoić, obudził w nim niepokój. Czy oni wszyscy poszaleli? Czy sprawy zaszły aż tak daleko, by bać się wieczornych spacerów i nocnych eskapad? A co jeśli... jeśli to wszystko jest prawdą? Wiedźmy i ich lasy niczym utkane z ciemności... w nich składają ofiary na kamiennych ołtarzach, by przywołać swych kochanków: Kapryśne demony i diabły, które tylko czekają by wydać na świat swe splugawione potomstwo.
- Kurwa. Skończ myśleć o pierdołach głupi sukinsynu - mruknął do siebie i naciągnął kołdrę aż po same uszy.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez AT, łącznie zmieniany 9 razy.
"In his house at R'lyeh dead Cthulhu waits dreaming."
H.P. Lovecraft
Awatar użytkownika
AT
Posty: 744
Rejestracja: pt 31 sie, 2007
Lokalizacja: Blackbourn
Kontakt:

Post autor: AT »

Obudził się wczesnym rankiem. Wstał z ogromnym ociąganiem i wyjrzał za okno. Gęsta mgła musiała opaść na Blackbourn w nocy, podstępnie i zdradziecko zagarniając każdy budynek i każdą nawet najmniejszą uliczkę dla siebie. Samuel miał wrażenie, że zamiast głębokiej nocy panuje tu teraz gęsta jasność. Czerń i biel. Dwie strony tej samej monety które prowadzą odwieczną walkę o dominację na ziemi. I każda z nich ma zawsze swoje pięć minut... Jasność od rana ku wieczorowi, zaś ciemność od zmierzchu do świtu. Zawsze stałe, nieruchome, opierające się na tej właśnie stałej, niezmiennej granicy.
Spoglądając na ulice zamglonego miasteczka stwierdził że wygląda ono sennie, monotonnie, jakby nic nie mogło zakłócić jego spokoju. Nawet mieszkańcy nie przebudzili się jeszcze do życia. Główną ulicą nie przejeżdżał żaden samochód (Boże oni tu mają samochody?), a na chodniku nie pojawił się jeszcze żaden mieszkaniec. Tak jakby wszyscy czekali na tą jedną godzinę, jakby bali się że noc jeszcze nie minęła, a jedynie zwodziła ich, oszukiwała w celu wyrwania ich z domów. Może Johnatan miał rację, może oni wszyscy żyją tą paranoją ciemności.
Zdejmując koszulę ruszył do łazienki.
Porządny prysznic był właśnie tym czego potrzebował. Długi, relaksacyjny, odrywający go od wszystkich zmartwień, trosk i problemów. Nie myślał wtedy o tym co się stanie, co zrobi jeśli nie znajdzie Megan, lub jeśli ktoś ją skrzywdzi. Po prostu nie myślał. Być wyłączonym - powtarzał sobie w każdej chwili gdy jego umysł zaprzątały dziwne, pesymistyczne myśli. Odrzucał je jak najdalej, a potem był gotów odepchnąć je po raz kolejny. Nie teraz... Dopiero jak wyjdę będę martwił się co dalej. Uniósł głowę i obserwował jak para ulatnia się po za prowizoryczną kabinę.
Jeszcze tylko chwilkę, naprawdę.
Nie, masz iść po Meg. Im dłużej będziesz zwlekał tym bardziej wystawiasz ją na niebezpieczeństwo.
Zakręcił oba kurki i odsunął zasłonę kabiny. Musiał spędzić pod prysznicem więcej czasu niż się spodziewał, gdyż unosząca się w łazience para była tak gęsta że ledwo mógł cokolwiek przez nią ujrzeć. Miał przez chwilę wrażenie że to mgła wkradła się do pomieszczenia, jednak to było raczej niemożliwe. Wziął więc wiszący na drzwiach ręcznik i zaczął się wycierać. Robił to szybko i niezbyt dokładnie, śpieszył się. Zanim skończył para zdążyła się już znacznie ulotnić. Odwrócił się by spojrzeć w lustro.
SAMI, GDZIE JESTEŚ...
Napis na zaparowanej szybie uderzył w każdy zakamarek jego podświadomości. Sprawił że jego ciało przeszył zimny, paraliżujący dreszcz, a serce zaczęło szamotać się wściekle. Przerażony, oderwał wzrok od lustra i skupił go na umywalce. Oparł na niej obie dłonie i zaczął gwałtownie wciągać powietrze. Raz za razem, powoli i spokojnie wyrównując tempo oddechu. W myślach liczył do dziesięciu. Kiedy skończył i zrozumiał że nie pomogło, spróbował jeszcze raz. A potem kolejny. W końcu dygocząc uniósł wzrok i jedną ręką starł zapisane na lustrze słowa.
- Kurwa... - powiedział wciągając ubranie, narzucając kurtkę biorąc spod poduszki pistolet. Sprawdził magazynek, dziewięć kul czekało ustawione niczym w szeregu na rozkazy. Wpiął magazynek z powrotem i odbezpieczył - ktoś mi za to jeszcze zapłaci.
Poraz kolejny tamtego ranka przeszył go dreszcz.
Drzwi były zaryglowane od środka.

Zbiegł po schodach, a będąc na dole rozejrzał się dookoła. Wewnątrz gospody nie było żywej duszy, wszystko wokół pozostało nietknięte od kiedy razem z Johnatanem ruszyli na górę. Właśnie, Johnatan... Zastanawiał się gdzie go znajdzie o tej porze. Spojrzał na zegarek.
Wskazówki zatrzymały się na godzinie 2:56.
Stuknął w zegarek parokrotnie. Nic. Wzruszył więc ramionami, podszedł do drzwi wyjściowych i nacisnął klamkę, otwierając je szeroko. Przywitała go wszechogarniająca biel oraz chłodne, poranne powietrze. Ruszył w kierunku zarysu jedynych widocznych zabudowań.
Cisza jaka w okół niego panowała była niepokojąca. Złapał się na tym że stawia kroki w taki sposób, by były w miarę bezgłośne, jak najcichsze. Jakby sam chciał stopić się z nią w jedną całość. Dochodząc do budynku dostrzegł szyld sklepu wielobranżowego. Sam sklep nie był duży, jednak robił odpychające wrażenie. Z okien zionęła ciemność, a od głównych drzwi dzieliła go zniszczona przez ząb czasu weranda. Schody w górę również były w opłakanym stanie - lękał się że gdy tylko na nie wejdzie, nie wytrzymają ciężaru. O dziwo, nie bał się o siebie (przecież spadnie tylko pół metra w dół), ale o to że narobi hałasu który postawi na nogi całe miasteczko. Nie miał jednak innego wyboru - bo co, miał wrócić i położyć się grzecznie do łóżka?
Przełknął ślinę, po czym chwytając się poręczy, wstąpił na drewniane schody. Zaskrzypiały tak niemiłosiernie że odruchowo się skrzywił. Już miał postawić kolejny krok...
... I wtedy usłyszał szum.
Przybierał na sile, na prawo od niego.
Spojrzał w tamtym kierunku i zamarł ze strachu.
Sunęła ku niemu ściana mroku. Wyglądała tak jakby ogromna, morska fala wdarła się do miasteczka pochłaniając wszystko co stanęło na jej drodze. Łamała się w pół, lecz po chwili znów stanowiła jedność sięgającą dachów jednopiętrowych budynków. Brnęła tak szybko że nie pozostawiała nawet chwili do namysłu.
Samuel wyrwał do przodu przeskakując po kilka stopni i modląc się by żaden z nich nie okazał się wystarczająco spróchniały by ugrzęzła mu noga. I wtedy jak na złość jedna z desek zarwała się pod nim i runął jak długi na podłogę werandy. Deski trzasnęły a w okół niego wzbiły się kłęby kurzu. Dźwignął się jak najszybciej potrafił i dobiegł do drzwi. Zamknięte. Wyjął pistolet i wystrzelił celując w zamek, który rozleciał się gwałtownie w zetknięciu z kulą.
Wpadł do środka i przyblokował ciałem drzwi. Poczuł jak coś na nie naparło i odbijając się ruszyło w dalszym kierunku. Odczekał dłuższą chwilę i kiedy był pewien że to "coś" na pewno już odeszło złapał stojącą obok niego szafę i przewrócił ją w taki sposób by zabarykadować drzwi. Chwilę potem siedział na podłodze, a kiedy dotarło do niego czego był właśnie świadkiem, schował twarz w dłoniach i załamał się. W jednej chwili stał się słaby i bezbronny niczym małe dziecko, zagubione we mgle...
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez AT, łącznie zmieniany 9 razy.
"In his house at R'lyeh dead Cthulhu waits dreaming."
H.P. Lovecraft
Awatar użytkownika
AT
Posty: 744
Rejestracja: pt 31 sie, 2007
Lokalizacja: Blackbourn
Kontakt:

Post autor: AT »

Kolejna część po pewnych przeróbkach. Mam nadzieję że się wam podoba. Jak zwykle prosiłbym o ocenę ;)

- Nie rozumiem po co, chcesz tam jechać… - mężczyzna podszedł do kobiety stojącej przy oknie i objął ją w pasie. Obrócił ku sobie by spojrzeć w oczy. Jakby drocząc się, spuściła głowę i przymknęła powieki. Delikatnie więc podniósł jej głowę, trzymając ją za podbródek.
Te zielone oczy…
Piękne…
Wspaniałe…
Magnetyzujące szmaragdy, osadzone na delikatnej, kościstej twarzy.
Spoglądała na niego smutno.
- Musisz zrozumieć – szepnęła cicho, a jej oczy patrzyły na niego błagalnie. Nienawidził, gdy tak postępowała. Jednym spojrzeniem potrafiła go zmusić do uległości, do tego by spełnił jej najdziwniejsze życzenia. Był uległy, wiedział o tym, ale takiej kobiecie jak ona nie potrafił odmówić.
- Chcesz tam jechać… Ale nawet nie powiesz mi: po co? – słabł. Ulegał. Nie - on już przegrał. Przegrał kiedy zadał te cholerne pytanie.
- W Blackbourn podobnie jak w Salem, odbywały się prześladowania „Czarownic”. Sam zobacz! – oderwała się od niego i podbiegła do stolika zarzuconego stertami papierów. Zaczęła je nerwowo przewracać, szukając czegoś. Nie minęła chwila kiedy wykopała, z pod tych wszystkich nic nieznaczących śmieci, oprawiony w skórę dziennik i rzuciła go triumfalnie na stół. Otworzyła go mniej więcej na środku i skinęła ręką, by podszedł.
- Tutaj, patrz – wskazała chudą dłonią jeden z fragmentów – z moich notatek wynika, że gdy w Salem rozpoczął się proces przeciwko Sarze Good, Sarze Osbourne i Titubie, w tym samym czasie w małej mieścinie, Blackbourn, odbył się sąd nad inną dziewczyną oskarżoną o czary – Mary Deadwood, którą widziano tańczącą nago w lesie. Oba te wydarzenia odbyły się w roku 1692 i oba pociągnęły za sobą lawinę pomówień i oskarżeń.
Mówiąc to, wydawała się być w transie, jakby zahipnotyzowana, nieobecna. Patrzyła co chwilę w jego oczy, po czym odrywała wzrok i pokazywała mu kolejne strony dziennika, przekonując go do swoich racji.
- Nigdy nie słyszałem o Blackbourn…
Uniosła głowę wyrwana ze swojego monologu. Jedną ręką niedbale zamknęła stronice dziennika, po czym przechyliła się przez stół i podarowała mu delikatny i ulotny pocałunek.
- I dlatego chcę tam jechać Sami. Nie jako Megan Ashton, ale jako archeolog. Chcę by świat poznał tamte wydarzenia dokładniej – pocałowała go znów, dotykając miękką aksamitną dłonią jego policzka.
- Nie możesz tam jechać sama.
- Muszę. Wiesz jacy są mieszkańcy tych wszystkich miasteczek odciętych od cywilizacji. Jeśli będę sama, zwrócę mniejszą uwagę. Nie będą przeszkadzać i utrudniać mi pracy. Skłamię, że przyjechałam pozwiedzać i sprawdzę czy warto tam rozpocząć wykopaliska. A jak wrócę, poproszę uniwersytet by mi pomógł. Nie martw się głuptasie, to tylko jeden dzień…

Jeden dzień.

Dzień, który zamienił się w dwa…

Potem w kilka następnych.


„Samuel ratuj” Wołała do niego tekstowa wiadomość pozostawiona na komórce.
”Samuel ratuj” Wołał napisany kobiecą ręką napis na lustrze.
”Samuel ratuj” Wołał jej głos w jego głowie, niczym echo odbijające się od ścian i powracające znów ku niemu.
Dźwignął się, czując jak odrętwiałe nogi dochodzą do siebie. Cały czas siedział pod ladą wielobranżowego sklepu, zbyt przerażony, by wstać i ruszyć dalej. Najchętniej by tu został ze względu na to „coś” co było za drzwiami. Zadawał sobie nieustannie pytania, czym to coś mogło być, jednak w głębi serca zdał sobie sprawę, że nie chce tego wiedzieć.
Rozchodził odrętwiałe nogi i rozejrzał się, któryś już raz, po sklepie. Lada, kilka stołów, mnóstwo pustych szafek, zabite deskami okna i jedna jarząca się lampa na suficie. Nic interesującego. No, chyba że jesteś McGyverem i z drewna oraz paru gwoździ stworzysz jeżdżący czołg, którym można byłoby się stąd wydostać.
Wiedział, że nie może tu zostać. Nie po tym, co spotkało go na ulicy. „To” może dostać się tutaj w każdym momencie.
Spojrzał na drzwi dokładnie wtedy, kiedy coś w nie łupnęło.
Zdezorientowany odskoczył i wyrwał przed siebie obie, ręce które bezwiednie zacisnęły się na rękojeści pistoletu. Wycelował w drzwi. Rozglądał się chaotycznie.
Musiał znaleźć jakieś wyjście, musiał. Szybko, jak najszybciej. Okno, wyjdzie przez okno! Inaczej to coś dostanie się do środka i go zeżre, zmiażdży lub pochłonie. A on tego nie chciał.
Kiedy mocował się z jednym z zabitych deskami okien, dotarło do niego że nikt nie usiłował wyważyć drzwi - ktoś po prostu do nich głośno pukał.
- Panie Samuelu… Słyszy mnie pan? – ktoś mówił ściszając głos do minimum – niech pan otworzy, to ja Jonathan. Musi pan wrócić, ostrzegałem, żeby nie wychodził pan w nocy!
Samuel chciał coś odpowiedzieć, ale zatrzymał się w pół słowa. Nie wiedział czy człowiek za drzwiami był tym za kogo się podawał i wolał nie ryzykować.
- Panie Samuelu! To naprawdę ja! Widziałem przestrzelony zamek w sklepie gdy wyszedłem pana szukać, więc domyśliłem się, że tam pan uciekł! Błagam Pana! – głos zaczął się łamać – ja słyszę ich głosy… błagam… One się zbliżają! Niech pan wyjdzie, na litość boską!
Samuel nie ruszył się, wcale.
- Udowodnij mi, że jesteś tym, za kogo się podajesz! – wrzasnął, mimo woli. Wiedział jednak, że żaden argument nie przekona go do otwarcia drzwi. Musiałby być to…
Wystrzał.
- Teraz już wszyscy i wszystko wie gdzie jestem! Otwórz pan te cholerne drzwi, inaczej oboje tutaj zginiemy!
Samuel podbiegł do drzwi i z całych sił naparł na leżącą szafę by ją przesunąć. Musiała być pusta w środku, gdyż odsunął ją bez większych problemów. Wziął głęboki oddech i otworzył drzwi, celując pistoletem przed siebie.
Przed nim, na zniszczonej werandzie, stał Jonathan. Na jego twarzy malowało się przerażenie, a dłonie mocno ściskały dwulufową strzelbę.
- Nareszcie! Musimy biec do Gospody! Natychmiast! – chłopak zbiegł z werandy i ruszył przed siebie nie czekając na niego.
Samuel zeskoczył za nim i skierował się w stronę tlącego się światła gospody. Wszystko wokół spowijała ciemność, oraz głęboka, nienaturalna cisza. Sklep wielobranżowy, z którego wyszedł tonął w mroku, podobnie jak stojące nie opodal budynki. Wydawało mu się że słyszy szepty. Wiele, tysiące szeptów, przenikające przez siebie, a zbite razem, przypominały złowrogi szum morza, przed nadchodzącą burzą. Miał wrażenie, jakby szepty wołały do niego po imieniu. Kłamały, mamiły, zwodziły – robiły wszystko, by tylko poszedł, w ślad za nimi. Wołały do niego ze stojącej nieopodal beczki, zwisającej niedbale rynny, z mroku ulicy.
Tatusiu, Tatusiu, dlaczego byłeś taki niegrzeczny?
Spojrzał w prawą stronę.
To, co zobaczył, zaparło dech w jego piersi.
Mała dziewczynka ubrana w białą sukienkę, stała pochylona nad skąpanym we krwi ciałem. Jej sukienka pokryta była plamami zakrzepłej krwi. Ręce miała skrzyżowane niewinnie za plecami. Kiedy uniosła głowę, Samuel dostrzegł jak z jej oczu i ust cieknie krew. Zbliżała się do niego… Zbliżała się powoli i spokojnie. Delektując się, nadchodzącą chwilą.
Miała wydłubane oczy, a mimo to czuł jak wpatruje się w niego… Wyciąga w jego kierunku ręce. Niczym potwór, którego bał się w dzieciństwie.
Wydłubali mi oczy i wycięli język…
Postawiła kolejny krok, który zachwiał jej ciałem i szarpnął nią na bok.
Tatuś mi to zrobił…
Kolejny krok dziecka, sprawił, że po jego ciele przeszły gwałtowne dreszcze. Nie mógł się poruszyć. Bał się.
Czy to Ty… Tato?!
Wrzasnęła z całych sił. Kolejne kilka metrów pokonała szybciej niż dotychczas.
Coś szarpnęło go za rękaw.
Jonathan.
- Niech pan biegnie! Natychmiast! Zabiją nas! Pożrą! Jezu Chryste!
Zerwał się do biegu.
Słyszał postaci. Masy złowrogich cieni zarysowały się na tle ciemności. Gdy wpadał do gospody, miał wrażenie, że mała dziewczynka prawie chwyciła go za dłoń.

Zatrzasnęli drzwi i zasunęli wszystkie zasuwy. Spojrzeli po sobie.
- Co to, kurwa, było?
- Nie wiem… Ja… Nigdy nie wychodziłem w nocy. Nigdy – powiedział chłopak – wyszedłem tylko raz. Dzisiaj. Za panem.
Ktoś zapukał do drzwi.
- Chyba nie zamierzasz otworzyć?
Jonathan przeładował strzelbę.
- Nie. Ale jeśli coś tu wejdzie, zamierzam to odpowiednio przywitać.
Czekali. Serce stanęło Samuelowi w gardle. Dziecko które widział, próbujące pochwycić go na ulicy, stało przy oknie naprzeciwko. Dziewczynka spoglądała wprost na niego, przekrzywiając głowę z lewa na prawo. W następnej chwili uderzyła ręką w szybę, próbując dostać się do środka. Za nią, z mroku wyłoniły się miliardy innych dłoni, które rytmicznie uderzały we wszystkie okna gospody. Salę wypełnił hałas i dźwięk trzęsących się szyb.
- Jonathan masz tu jeszcze jakąś broń?
- Czemu pan pyta?
- Zgubiłem pistolet.
Miał wrażenie że Jonathan zaklął.
- Jest druga strzelba pod ladą.
Samuel był już przy ladzie, kiedy wszystko się uspokoiło. Dłonie gdzieś zniknęły, udostępniając ciemności drogę do okna. Nastała grobowa cisza.
Tik Tak.
Tik. Tak.
Tik. Tak.
Zegarek Samuela wskazywał 3:06
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez AT, łącznie zmieniany 2 razy.
"In his house at R'lyeh dead Cthulhu waits dreaming."
H.P. Lovecraft
Awatar użytkownika
AT
Posty: 744
Rejestracja: pt 31 sie, 2007
Lokalizacja: Blackbourn
Kontakt:

Post autor: AT »

- Więc jest pan Rockmanem, panie Sedecre… – zaczął ściszonym głosem Jonathan. Samuel miał wrażenie, że chłopak bał się mówić głośniej, by nie zostać usłyszanym przez wszechobecną, czatującą na nich, za nadgryzionymi już zębem czasu oknami, ciemność. Nie zdziwiło go to. Cienie wydawały się być wszędzie. Wypełzały zdradziecko z każdego, nawet najmniejszego zakamarka gospody. Wrażenie osaczenia, podsycała pożółkła świeca którą stała teraz, odpalona, na mocnym, dębowym stole. Samuel wpatrywał się w złoty płomień, którego giętki język w tej chwil lekko opadł, lecz po chwili znów wzbił się ku górze, oświetlając miejsce, w którym się znajdowali.
- Tak – odpowiedział w końcu. Chłopak nie wydawał się jednak, być zaskoczonym – Skąd wiedziałeś?
Jonathan uśmiechnął się smutno.
- Mówiła o panu.
Muzyk przełknął ślinę.
- O mnie?
- Tak – Chłopak spuścił głowę, lekko zakłopotany - Kiedy jeszcze była tutaj, opisała mi pana podczas jednej z naszych rozmów, w czasie posiłku. Śmiała się, że pewnie pan za nią tutaj przyjedzie, więc dokładnie mi pana opisała.
Samuel czuł jak jego serce podchodzi mu do gardła, a strach zmieszany z ekscytacją sprawia, że zaczynają trząść mu się ręce. Zacisnął je mocno w pieści, z ledwością, wyszeptał:
- Czy ona… mówiła coś, o tym, dokąd idzie?
Jonathan zamyślił się na dłuższą chwilę, która wydawała się muzykowi wiecznością. Kiedy tracił już nadzieję na to iż usłyszy odpowiedź, Jonathan przemówił:
- Kaplica na wzgórzu. Wtedy widziałem ją po raz ostatni - pokazywała mi dziwne rysunki w dzienniku i…
Rockman gwałtownie zerwał się z krzesła, które upadło z trzaskiem, na drewnianą podłogę.
- Jezu Chryste, jestem idiotą! - krzyknął, po czym podniósł, opartą o ladę, strzelbę powtarzalną i zważył ją w dłoniach. Wingmaster, załadowany i gotowy do strzału, działał nań uspokajająco.
Widząc zdziwioną minę chłopaka, muzyk wyjaśnił:
- Dziennik może nam pomóc. Chodźmy – zarzucił strzelbę na ramie i ruszył po schodach na górę.
Wchodząc powoli do góry, zatrzymał się i ostrożnie obejrzał za siebie. Chciał się upewnić, czy towarzysz idzie za nim. Jego widok, dodał mu sił i odwagi by wejść na piętro. Obaj, już ramie w ramie, stali naprzeciwko pokoju, który wynajmowała niegdyś Meg. Nie zwlekając zbyt długo, Samuel otworzył drzwi i…
Z całej siły rąbnął Jonathana kolbą w w twarz. Chłopak natychmiast puścił broń i złapał się za roztrzaskany nos, z którego buchała krew. Muzyk, wykorzystując zaskoczenie, znów trzasnął kolbą, celując w odsłonięty brzuch. Gdy tamten zgiął się w pół, rockman złapał jego prawą dłoń i wykręcając ją, wepchnął go do środka.
Jonathan runął na stojącą mu na drodze szafkę, zrzucając różne papiery i osobiste notatki Meg, które w jednej chwili rozsypały się na podłodze.
Samuel przeładował strzelbę.
- Na kolana i ani drgnij – powiedział, celując w chłopaka, który chciał rzucić się do kontrataku – Mówiłeś, że zniknęła z pokoju w środku nocy, a teraz, próbujesz mi wmówić, że zniknęła idąc do kaplicy! Masz mnie za idiotę, Jonathanie?! Co z nią zrobiliście?!
Chłopak nie odpowiedział.
- Co zrobiłeś z Meg, sukinsynu!
Cisza.
Samuel poczuł, jak w przypływie nagłej frustracji, puszczają mu nerwy. Próbował się opanować, ale tym razem, mieszanina strachu, żalu i nienawiści, podsycona adrenaliną, była dawką której nie potrafił wytrzymać. Podszedł do chłopaka i walnął go kolbą po raz kolejny i kolejny, powtarzając nieustannie pytanie.
Gdzie jest Meg…
W końcu Jonathan opadł bezwładnie na podłogę, niczym worek kartofli. Samuel oddychał głęboko. Dopiero kiedy się opanował, zobaczył co tak naprawdę się stało. Właśnie skatował człowieka, młodego mężczyznę który przed chwilą, uratował mu skórę. Popatrzył na jego pokrwawioną twarz, która w tej chwili przypominała jedynie galaretowatą breję. A co jeśli Jonathan był niewinny? Zadzwoniło w jego głowie. Przecież nie powiedział mu nic o Meg… Może nie wiedział? To dlaczego milczał? Mógł powiedzieć że nie wie. Jednakże, czy on będąc w euforii, w ogóle by go posłuchał?
Na dole usłyszał jakiś hałas, więc podszedł do schodów i nasłuchiwał. Wydawało mu się, że ktoś właśnie wyważył drzwi. Odsunął się od schodów i błyskawicznie schował się, w nieoświetlonym kącie korytarza.
- Szukajcie nieznajomego - gruby, gardłowy głos, rozbrzmiał w pomieszczeniu - Jonathan mówił że sprowadzi go tu z powrotem, a potem da nam wolną rękę…
- Zabijemy go?
Samuel starał zachowywać się jak najciszej, możliwe że z ich rozmowy można by było wywnioskować, gdzie znajduje się Megan. Jeśli tylko zachowa się odpowiednio cicho, to…
Usłyszał szmer tuż za sobą. Wystraszony, odwrócił się i dostrzegł celującego doń z dubeltówki Jonathana. Nie mając większego wyboru, muzyk wycelował i pociągnął za spust. Huk wystrzału był ogłuszający.
- Są na górze! Biegiem!
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez AT, łącznie zmieniany 2 razy.
"In his house at R'lyeh dead Cthulhu waits dreaming."
H.P. Lovecraft
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania”