Drużyna Delta

Zablokowany
Verion
Posty: 5
Rejestracja: pt 30 kwie, 2010
Lokalizacja: Wrocław

Drużyna Delta

Post autor: Verion »

Część pierwsza.

W wąskiej ślepej uliczce, mającej niepełne 3 metry szerokości naraz ukazało się kilka postaci w niebiesko-czarnych mundurach Służb Specjalnych wraz z policjantem, wleczącym się za nimi z trudem. Jedna z nich, z czerwoną opaską zawiązaną na lewym ramieniu szybko przebiegła przez uliczkę.
-Cholera, nie ma stąd wyjścia! - krzyknął do towarzyszy.
-Spokojnie, wciąż możemy iść do góry. - odezwał się jeden z nich.
Rzeczywiście, kilka metrów nad ziemią, uliczka gwałtownie się ściaśniała na tyle, żeby można było wejść na dach.
-Pomogę wam wejść..przynajmniej tyle mogę zrobić zanim zamienię się w jednego z nich - powiedział nagle człowiek w zakrwawionym, porwanym tu i ówdzie uniformie policjanta.
-Przecież nie możemy cię tu zostawić! Na pewno jest jakieś antidotum! - Komandos z opaską powiedział to marszcząc brwi. Nigdy nie zostawiał ludzi na pastwę losu.
-Mam przed sobą tylko kilka godzin życia..a zresztą i tak byłem tylko zwykłym sk********. Dajcie mi tylko jakąś broń, żebym darmo życia nie oddał. A teraz, pomogę wam wejść na górę. - zakrwawiony policjant wyprostował się i ułożył ręce w koszyczek.

Mężczyzna z opaską wreszcie zdecydował. Zrobił coś, co nie dawało mu spokoju do końca życia.
-Dobra chłopcy, wspinać się na dachy!
Zaledwie wydał rozkaz, już jeden z nich był w połowie drogi. Najpierw skorzystał z koszyczka aby sięgnąć trochę wyżej, po czym wyszukiwał rękami przerw między cegłami, a później chwytał się ich jak najmocniej. Gdy był już dość wysoko, użył także nóg. Wkrótce wszedł na dach jednego z budynków.
-Jest czysto! - zakrzyknął do trzech żołnierzy pozostających wciąż na dole.
Podczas gdy reszta oddziału wchodziła na górę, używając policjanta jako swoistej podpory, żołnierz z opaską pilnował jedynego wejścia do uliczki. Zauważył jakiś ruch tuż przy nim, i natychmiast wycelował tam swojego shotguna. Zamarł na chwilę i wstrzymał oddech, gdy ciemna postać wsunęła się do uliczki bez jakiejkolwiek gracji. Z odrazą spojrzał na głowę w początkowym stadium rozkładu, obwiązaną częściowo zieloną brudną szmatą. Chwilę później nacisnął spust, dorabiając tej postaci kolejną dziurę w głowie i uśmiercając ją ostatecznie.
-Poruczniku! Szybko! Widać dużą grupę która tu zmierza! - głos jego podwładnych zmotywował go do działania. Wręczył więc rannemu policjantowi shotguna i bez jego pomocy szybko zaczął się wspinać ku górze. Wkrótce usłyszał głuchy jęk zainfekowanych i huk strzałów jego shotguna..niebawem do tych głosów dołączył jeszcze jeden, przeraźliwy wrzask kogoś, kogo dobrowolnie skazał na śmierć..



Oddział postanowił odpocząć trochę na dachu. Wszyscy zgodnie wsłuchiwali się w symfonię, tworzoną przez odlegle strzały, wybuchy bądź sporadyczne wrzaski. Miasto jeszcze się broniło, chociaż większość mieszkańców była już martwa i żądna krwi.

Nieliczni mający dostęp do broni bronili się, bądź szukali jakiejkolwiek ucieczki z miasta. Byli z góry skazani na porażkę. Jeśli ktoś z góry postanowi, że nikt nie przeżyje, tak się staje.

Kilkanaście minut po zarządzeniu odpoczynku, porucznik uznał że czas zacząć główkować nad planem misji.
-Panowie, trzeba opracować jakiś plan. Nie możemy tu siedzieć wiecznie. Mamy w końcu misję do wypełnienia.
-Noo..tylko że nie wiemy gdzie on może być- żołnierz z wyszytym na mundurze imieniem Jason odezwał się chrapliwie.
-Z tego co wiem, możemy spróbować na posterunku policji, lub nadać komunikat w siedzibie jakiegoś radia.
-Tylko nie znamy tego miasta..W bazie nawet nam mapy nie pokazali..kazali nam wsiąść do helikoptera, skombinować sobie jakąś giwerę i znaleźć tego doktorka. A lekarze zwykle siedzą w szpitalach, no nie? - przywrócił do porządku kolegów technik drużynowy, znany jako John.
-Jak powinieneś zauważyć, całe miasto jest opanowane przez zombie. Wątpię, czy ten doktorek jeszcze żyje. - tu z kolei odezwał się Mike, medyk znany w oddziale z tchórzliwości.
-Tak czy inaczej, musimy dojść do szpitala. Z tego co było na odprawie, wiem że powinien tam być. Dopiero jak sprawdzimy szpital, uznamy że misja nas przerosła. - Porucznik skończył mogącą się narodzić dyskusję.
Wstał, a za nim wstała reszta oddziału, licząca 3 osoby.
Sam porucznik był wysoki i umięśniony. Miał długie, sięgające ramion czarne włosy. Był przeciwieństwiem Mike'a który był raczej niski, chudy i niezwykle tchórzliwy. Nad tymi dwoma górował wzrostem łysy czarnoskóry Jason, który był wyższy o głowę od porucznika. John przy nich wyróżniał się tylko ekwipunkiem. Zamiast karabinu szturmowego, 3 granatów, pistoletu i noża, on miał zawieszoną na plecach snajperkę, standardowy sprzęt technika, oraz dużą paczkę materiałów wybuchowych do wysadzania zawartych drzwi.
-Będziemy iść po dachach tak długo jak będzie to konieczne w kierunku szpitala. - zadecydował porucznik. Wyruszyli więc.

Dachy były niemal całkiem płaskie, umożliwiając tego typu manewr. Bloki sięgały aż poza horyzont. Zwykła zabudowa normalnego, nowoczesnego miasta.
Niemal wszyscy szli po krańcach dachów, tylko Mike szedł środkiem, rozglądając się nerwowo. Niektóre dachy kończyły się niespodziewanie, ale małe odstępy między budynkami umożliwiały dość łatwe ich przeskoczenie. Nagle, w ciemności zajaśniał jakiś ogromny budynek. Zorientowali się że jest to szpital, ponieważ był na nim czerwony krzyż. Jednocześnie dachy gwałtownie zniżał się, uniemożliwiając dalszą wędrówkę po nich.
-Chłopaki, szukajcie jakiegoś zejścia z dachu. Jesteśmy u celu! - ton porucznika był taki jak zawsze, suchy, bez jakichkolwiek emocji gdy wydawał rozkaz.
Niebawem znaleźli właz, prowadzący do budynku mieszkalnego na którym stali. Zdecydowali, że nie mogą wybrzydzać. Klapa była niczym niezabezpieczona. Porucznik wskoczył pierwszy w ciemną głębię.


Część druga.

Wylądował na drewnianej podłodze, która zaskrzypiała głośno. "Cholera..byłem nieostrożny" pomyślał, nerwowo rozglądając się po pomieszczeniu. Było dosyć stare, ponieważ można było zauważyć wyblakłą farbę pokrywającą ściany. Można z niego się dostać na klatkę schodową, bądź do korytarzyka prowadzącego do licznych pokoi.
-Czysto! - krzyknął cicho i chwilę później cały oddział stał na najwyższym piętrze budynku.
-Dobra panowie, rozejść się po piętrze i przeszukać wszystkie pokoje. - rozkazał, wciąż cichym głosem.
Oddział ostrożnie rozszedł się po piętrze. Porucznik wyciągnął swoją Berettę z kabury i zbliżył się do najbliższych drzwi. Były oznaczone numerem 49. Powoli, starając się nie robić hałasu otworzył je i zajrzał do środka. Nie zauważył nic niebezpiecznego, więc wszedł do pokoju. Prawą ręką wymacał włącznik światła i włączył je.
Pokoik był dość mały, zawalony wszelkimi rodzajami mebli. "Po kiego tu te wszystkie meble? " pomyślał porucznik. "Może to jakiś składzik?". Otworzył pierwszą lepszą szafkę z brzegu i przyjrzał się jej zawartości.
Były tam jakieś rachunki i plany budynku. Przejrzał pobieżnie rachunki, po czym przyjrzał się dokładniej planom. Wyglądały na plany tego budynku. Niektóre pokoje na 4 piętrze, czyli tym na którym się znajdowali były przekreślone czerwonym tuszem. Porucznik sięgnął po krótkofalówkę
-Znaleźliście coś?
-Niee..chociaż ten budynek wygląda mi na hotel. Pełno pokojów mieszkalnych. - niemal natychmiast odpowiedział John.
-Okay. Jason, przeszukaj pokój z numerem 45. Ja wezmę pokój czterdziesty ósmy. Do przeszukania są jeszcze pokoje 42 i 44. Do wyboru, do koloru panowie.
Porucznik odruchowo złożył plany budynku i wsadził je pod kamizelkę kuloodporną. Rozglądnął się po raz ostatni po pokoju i wyszedł. Nie zauważył małej kamery, przymocowanej do rogu pokoju która śledziła jego poczynania.
Na zewnątrz już czekali na niego podwładni.
-Na co czekacie? Rozejść się do tych pokoi! Tylko uważajcie, na planie budynku ktoś je być może celowo zaznaczył.
Tupot ciężkich butów rozległ się po pomieszczeniu. Chwilę później w korytarzyku został tylko porucznik i John siłujący się z drzwiami.
-Są zamknięte, szefie! - odezwał się John.
-Od czego masz ładunki wybuchowe?
-A tak..racja.- John już odczepił mały kawałek czegoś, co przypominało plastelinę ze swojej paczki i przyczepił go do drzwi, w okolicach zamka. Po chwili pomieszczeniem targnął mały wybuch, a drzwi stały otworem. John powoli wszedł do pokoju, trzymając snajperkę tak aby w każdej chwili mógł oddać strzał z biodra. "Tu jest..za spokojnie. To mi się nie podoba" pomyślał wchodząc do pokoju trochę głębiej i rozglądając się po dość dużym pokoju ze ścianami uwalonymi czymś czerwonym.
Duże łóżko z baldachimem i czerwoną pościelą zajmowało większą część pomieszczenia. Obok niego stał mały stolik z lampką, która była włączona. Technik zbliżył się do ścian i przyjrzał im się dokładnie, po czym wciągnął głośno powietrze.
-P-poruczniku? - wyjąkał do krótkofalówki, wciąż przerażony.
-Znalazłeś coś? - głos należący do jego porucznika uspokoił go trochę.
-Ten pokój jest cały we krwi..choć nie zauważyłem żadnych ciał, ani śladów po pobycie zombie.
-Przeszukaj go dokładnie.
John schował krótkofalówkę do kieszeni kamizelki i kontynuował przeszukiwanie pokoju. W komodzie stojącej naprzeciwko łóżka były tylko ubrania, zdecydowanie damskie. Mężczyzna zajrzał pod łóżko, ale znalazł tam tylko resztki jedzenia pochodzące zapewne ze stołówki. John zbliżył się do okna zajmującego niemal połowę ściany i odsunął firany, aby przeszukać parapet. Nic nie znalazł, oprócz kilku uschniętych kwiatów. Kiedy się odwracał od okna, zauważył kątem oka jak zasłona zasłaniająca najprawdopodobniej łazienkę porusza się lekko. Lekko zdziwiony zbliżył się do niej, i odgarnął ją wolną ręką trzymając w pogotowiu snajperkę. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego nie znalazł żadnego śladu zombie.
Długowłosa kobieta, która kiedyś była piękna odwróciła się w jego stronę. Gdy tylko John spojrzał w jej puste oczy i wyszczerzone zęby, strzelił na oślep z biodra. Kobieta zachwiała się, lecz nie upadła. Z wrzaskiem rzuciła się na Johna, wyciągając ręce żeby jak najszybciej go chwycić. Drużynowy technik odskoczył do tyłu, ledwie unikając ugryzienia w tors. Niestety, skok nie był udany i John przewrócił się na plecy, upuszczając karabin snajperski, który wylądował dobre parę metrów poza zasięgiem jego ręki. Kobieta-zombie wstała o wiele szybciej niż zwykły zombie powinien skoczyła na technika ponownie. Tym razem Johna uratowała zasłonka, w którą zaplątała się zombie. Dało to Johnowi kilka sekund na ruch. Przeczołgał się ku swojej snajperce. Ledwie dotknął rękojeści karabinu, poczuł jak coś go chwyta za nogę. Wiedział, że to ona i zdzielił ją wolną nogą. Uścisk znacznie zelżał, ale zombie wciąż go trzymała. John szybko wymierzył snajperką w głowę zombie i nacisnął spust. Nic się nie stało.
-KUR***! Jeb*** chińska technologia! - co prawda wrzaski nic mu nie dały, ale przynajmniej ulżył sobie trochę. Zombie już sięgała zębami do odkrytej łydki technika, gdy dostała ponownie kopniaka w głowę. Tym razem puściła go całkowicie. John szybko wstał, pomagając sobie snajperką. Rzucił bezużyteczny karabin na łóżko i zauważył jak kobieta stoi przed nim. "Co jest!? Żaden umarlak tak szybko się nie rusza!" pomyślał, zanim rzucił się na nią z pięściami. Chociaż każdy cios był silny i dobrze wymierzony, zombie nie wyglądała na oszołomioną lub ranną. Po otrzymaniu kilku ciosów wbiła niezwykle szybko zęby w zaciśniętą lewą pięść Johna. Gdy on poczuł ból, stało mu się wszystko obojętne. Wiedział, że został zakażony. Prawy podbródkowy podbił głowę kobiety do góry, wraz z dużym kawałkiem mięsa z wierzchu dłoni Johna. Ten nie czekał aż zombie ponownie zaatakuje, tylko chwycił oburącz jej głowę i wykręcił ją najmocniej jak potrafił w prawo. Chrupot jej karku oznajmił, że użył wystarczająco siły. Kobieta-zombie zwaliła się na ziemię, a z jej zmasakrowanej kopnięciami twarzy pociekła krew, wymieszana z czymś zielonym. John jednak nie oglądał jej, tylko wziął z łóżka swoją snajperkę i wyszedł z pokoju trzymając się za wierzch lewej dłoni.

Część trzecia

Po tym, jak John zniknął za drzwiami pokoju porucznik bez problemu otworzył pokój czterdziesty ósmy i wszedł do niego. Był to duży pokój ze ścianami wyłożonymi ładną niebieską tapetą. Stylowe biurko, które wyglądało na stare, otworzona na oścież szafa z ubraniami i łóżko dopełniały obraz pokoju. I jeśli 2 pierwsze meble były dobrane do pokoju, łóżko zdecydowanie tu nie pasowało. Było ono żelazne, bez jakichkolwiek materacy mogących ułatwić odpoczynek. Nie było na nim żadnej pościeli, tylko zwykły brązowy koc. Porucznik zbliżył się do biurka zawalonego plikami dokumentów, przeterminowanym (sądząc po zapachu) jedzeniem i kilkoma czarnymi walizkami. Usiadł na obrotowym krześle i zaczął przeglądać dokumenty. Zdecydowana większość była oznaczona jako tajne. Z tego co porucznik wyczytał na jednym z nich, były one dokumentacją jakichś eksperymentów medycznych. Porucznik przejrzał je pobieżnie, zapamiętując co ważniejsze informacje.
Z jednego dokumentu wyczytał, że do uprzednio przygotowanego hotelu, w którym oni obecnie przebywali, wpuszczono kilkanaście eksperymentalnych zombie, zainfekowanych wirusem CS. Żadnego rozwinięcia skrótu. W budynku rozmieszczono kamery, aby obserwowały przebieg mutacji. Przeczytał także, że do hotelu można było wejść, ale nie można było już wyjść. Po wejściu kogokolwiek niepożądanego, wyjścia miały zostać zawarte. Kiedy to przeczytał, jak oparzony upuścił dokument i wybiegł z pokoju. Klapa którą weszli była zamknięta. Od zewnątrz. Wtedy usłyszał trzaśnięcie drzwi i odwróciwszy się zobaczył Johna, trzymającego się kurczowo za nadgarstek.
-Co ci się stało? Znalazłeś coś? – porucznik postanowił, że będzie zwlekał z wyjawieniem prawdy jak najdłużej.
-Jakaś cholerna zmutowana zombica mnie zaatakowała i dziabnęła. – John podniósł do góry zranioną dłoń.
-Wiesz, co to oznacza? – zapytał poważnie porucznik, patrząc na bladego technika.
-Tak. Daj mi nóż. I najlepiej wezwij zaraz Mike’a.
-Mike, przerwij przeszukiwanie i chodź na korytarz. Szybko! – wypowiedział porucznik do krótkofalówki.
Rozległ się tupot ciężkiego obuwia, i niebawem Mike stał obok nich.
-Poruczniku, daj mi nóż. A ty Mike, wyciągaj ze swojej apteczki spirytus. I nie mów że go nie masz. – powiedział John, blednąc trochę bardziej.
Po chwili otrzymał butelkę ze spirytusem, z której zdrowo pociągnął. Przyglądał się temu zdziwiony porucznik, trzymając w wyciągniętej ręce swój nóż.
-Ehh..Dobra, już mogę to zrobić. – technik oddał Mike’owi butelkę opróżnioną w połowie i wziął nóż od porucznika.
John wiedział co robi. Jego szczątkowa wiedza o zatruciach pozwalała mu myśleć, że jeśli uciśnie rękę w odpowiednim miejscu, zakażona krew nie przepłynie dalej, zarażając cały organizm. Przynajmniej przez jakiś czas. Teraz, gdy ściskał w mokrej od potu prawej dłoni bojowy nóż, pomyślał przez chwilę że to nie jest jednak dobry pomysł. Ale wtedy wstąpiła w niego odwaga, bo w końcu nie miał nic do stracenia. Najwyżej umrze. Trochę bólu to przy tym nic. Zacisnął zęby jak najmocniej mógł, sięgając jednocześnie ostrzem do lewego nadgarstka..po długiej chwili było po wszystkim i na ziemię upadła jego lewa dłoń. John odetchnął głęboko, wypuszczając jednocześnie nóż z ręki. Z kikuta sączyła się krew, ale Mike zaraz się nim zajął..Porucznik obserwował zajście spokojnie, chociaż z pewnym smutkiem na twarzy. Wiedział, że jego technik sam dokonał wyboru i mu nie przeszkadzał. Teraz tamten przynajmniej miał jakąś szansę na przeżycie.
-Dobra..zrobiłem co w mojej mocy, więc raczej nie zginiesz. – trzęsącym się z przerażenia głosem powiedział Mike.
Porucznik podniósł swój nóż i wsadził go z powrotem do kabury. Potem sięgnął po krótkofalówkę.
-Jason, znalazłeś coś?
-Jeśli parę nienormalnych zombiaków się liczy, tak. Musiałem im wbić trochę rozumu do dziurawych głów.
-Jesteś ranny?
-Nie. Nawet mnie nie drasnęły, uważałem żeby ich nie dotykać bezpośrednio.
-Dobra. Przestań się wałęsać, i chodź na korytarz.
-Przyjąłem.
Chwilę później oddział stał w korytarzyku. Wszyscy pokrótce streścili to, co znaleźli. Okazało się, że tylko porucznik znalazł coś ciekawego. Jason i John tylko walczyli z kilkoma zombie, a pokój przydzielony do Mike’a był pełen po części opróżnionych butelek, i całkowicie martwego dozorcy. Wszyscy byli początkowo zaskoczeni, gdy usłyszeli o dokumentacji znalezionej przez ich porucznika, ale opanowali się. W końcu te zombie które niektórzy znaleźli nie były takie groźne, tylko trochę szybsze i atakujące z zaskoczenia.
-Więc, co robimy? Próbujemy wyważyć klapę, czy schodzimy na dół i próbujemy wyjść głównymi drzwiami? – zapytał powoli porucznik kilka chwil po gorliwej dyskusji na temat, czy John jest zarażony.
-Ee..Jeśli to co wyczytałeś jest prawdą, na dachu jest pewnie ktoś, lub coś co zamknęło klapę od zewnątrz. I będzie miało przewagę. Ja jestem za zejściem schodami na dół, przy eksterminacji wszelkich nieludzkich stworzeń po drodze. – oddał głos John, wciąż blady po przymusowej amputacji.
Okazało się, że zdecydowana większość zgadza się z nim. Wyjątkiem był Mike, ponieważ twierdził że mogą znaleźć coś groźniejszego od zombie jeśli natychmiastowo nie opuszczą tego budynku. Po całkowicie demokratycznym głosowaniu zeszli klatką schodową na niższe piętro.
Klatka schodowa była niezwykle wręcz odrapana i pochlapana krwią zmieszaną z czymś zielonym. Schody były pokryte całkowicie tą substancją, co czyniło je śliskimi. Nie licząc kilku niefortunnych upadków zeszli na 3 piętro. Różniło się ono znacznie od poprzedniego, między innymi oświetleniem. Na 4 piętrze światło działało, oświetlając większość kątów i dając pewne poczucie bezpieczeństwa. Natomiast na 3 piętrze światło było znikome i wszystko było skąpane w ciemnościach. Porucznik i Jason będący z przodu dostrzegali tylko zejście ze schodów i kilka regałów wypełnionych jakimiś pojemnikami, świecącymi delikatnie. Bezładną grupką oddział Delta z klatki schodowej przeszedł do pokoju. Niepewnie się rozglądając podeszli do jednego z regałów. Jason wziął jeden z pojemników aby mu się przyjrzeć. Przypominał on przezroczysty termos, i wypełniony był zieloną substancją, leniwie bulgoczącą w zbiorniku.
-To wygląda tak samo jak to coś we krwi zombie, i to coś czym uwalone były schody. – zauważył, obracając pojemnik.
-Zachowaj to. Może się przydać. – rozkazał porucznik. Jason posłusznie schował pojemnik do jednej z przepastnych kieszeni munduru.
-Idziemy dalej – cichym głosem powiedział porucznik. Ruszyli.
Pokój wyglądał na wielki, ponieważ nie dostrzegali w ciemności ścian. Widzieli tylko regały, ciągnące się wzdłuż pokoju. Obecnie przemieszczali się czymś w rodzaju korytarza, utworzonego przez dwa regały. Słychać było tylko świszczące oddechy i kroki, stłumione czymś w rodzaju dywanu. Było za ciemno żeby się temu przyjrzeć. Wreszcie, po kilku minutach doszli do zwykłych, drewnianych, pokrytych dawno już wyblakłą białą farbą. Był na nich jakiś znak, coś przypominającego małą rozpostartą parasolkę. Porucznik na migi kazał się ustawić tak, żeby go osłaniać. Po czym przekręcił powoli klamkę, przypominającą trochę parasol.

Część czwarta

Drzwi otworzyły się bez trudu i najmniejszego skrzypnięcia. Porucznik wszedł do środka, trzymając Berettę wycelowaną w ciemność mniej więcej na wysokości swojego ramienia. Pierwsze co poczuł, to przeraźliwe zimno emanujące z pokoju. Wzdrygnął się lekko ale postąpił kilka kroków naprzód. Za nim wsunęli się jego towarzysze. Gdy John ostatni przeszedł przez próg drzwi, rozległ się głośny świst opadającego metalu. Porucznik błyskawicznie się odwrócił i zauważył, że drzwi zostały schowane za solidnie wyglądającym kawałem metalu.
-Wygląda na to, że tu utknęliśmy. – John delikatnie obstukał chłodny metal. – To wygląda na dość grube.
-Wcale nie utknęliście. – nieznajomy głos odezwał się z głębi pokoju, i nagle pokój zalało jaskrawe światło. Dopiero teraz widoczne były ściany, w większości schowane pod zdjęciami czegoś, co wyglądało jak zombie. Mike spojrzał w kierunku, z którego dobiegł głos. Ujrzał ogromnego wręcz mężczyznę, z kępkami siwych głosów na niemal łysej głowie stojącego za stołem zajmującym środek pomieszczenia. Mężczyzna był ubrany w nieskazitelnie biały, chociaż miejscami dziurawy fartuch.
-Kim jesteś? I dlaczego żyjesz, skoro ten budynek jest rzekomo opanowany przez zmutowane zombie? – szybko spytał porucznik, jednocześnie zbliżając się do stołu.
-Moje nazwisko to Johanson, jestem jednym z tych, którzy wciąż tu prowadzą obserwacje. Co prawda, jest nas mało, ale da się przeżyć. A teraz może powiesz mi, skąd wiesz o ich mutacji? – spokojnie zapytał mężczyzna-naukowiec.
-Wyczytałem to z jakiegoś dokumentu na czwartym piętrze.
-Wiedziałem, że jakiś folder się zgubił..cóż, moja strata, twój zysk. – naukowiec westchnął lekko.
- Czemu pan tu jeszcze jest? Dlaczego pana nie ewakuowali już wcześniej? – pytanie wyszło z ust Mike’a zanim nawet o nim pomyślał.
-Korporacji, dla której pracuję nie obchodzą ‘mali’ naukowcy tacy jak ja. Jej zależy tylko na wynikach, nie na ludziach. A jestem tutaj, bo znienawidziłem ucieczki, i jestem już stary. Raz już uciekałem, z Racoon City..straciłem wszystko..rodzinę, pozycję, wyniki badań, doświadczeń. Było to dobre kilka lat temu. Teraz mam zamiar doprowadzić moje ostatnie badania do końca. – na początku mężczyzna sprawiał wrażenie staruszka, rozpamiętującego ze smutkiem przeszłość. Ostatnie zdanie wypowiedział jednak z mocą.
-Jak mogę wam pomóc? – zapytał Johanson po krótkiej chwili.
-Chcemy się stąd wydostać. – odparł porucznik.
-Jak najszybciej – dodał szybko Mike.
-To może być kłopotliwe..im niżej schodzicie, tym więcej niebezpieczeństw napotkacie. Przez dach weszliście..hm..Korporacja dobrze zadbała o to, żeby nikt stąd nie uciekł.
-Skąd wiesz że weszliśmy przez dach? – spytał bystro porucznik.
-Przecież mamy tu kamery, więc możemy monitorować procesy mutacji..przy okazji zauważyliśmy was.
- „Mamy” ? Jakim cudem jest was tu kilku? W tym pomieszczeniu? – podejrzliwie dopytywał się porucznik, myśląc że może dni spędzone w samotności wpędziły naukowca w szaleństwo.
-Co prawda, jesteśmy rozrzuceni po całym budynku, ale przecież jest coś takiego jak Internet – Johanson uśmiechnął się lekko, widocznie domyślając się, o czym myśli porucznik.
Niespodziewanie, rozległ się dźwięk rozdzieranego metalu, i w osłonie okrywającej drzwi pojawiła się drobna z początku rysa, powiększająca się jednak gwałtownie. Jason, Mike i porucznik wycelowali bronie w drzwi, będąc w każdej chwili gotowi do strzału. Nawet John próbował jedną ręką trzymać jakoś swoją snajperkę, chociaż mu nie wychodziło. Johanson natomiast zaczął gorączkowo przeszukiwać stół. Przez chwilę było słychać tylko wulgarne pomruki naukowca, nie mogącego czegoś znaleźć i dźwięk rozdzieranego metalu. Wreszcie, po kilkunastu sekundach oczekiwania drzwi zostały rozcięte na pół, ukazując dwa potężne, włochate odnóża przypominające nogi pająka. Cokolwiek to było, próbowało wcisnąć się do pokoju. Ledwie oddział zobaczył włochate nogi, zaczął strzelać. Rozjuszyło to stwora, bowiem podwoił wysiłki i wkrótce dwa kolejne odnóża pomagały rozszerzyć dziurę w ścianie. Wkrótce niemal cała ściana zawaliła się, ukazując potwora w pełnej postaci. Wyglądał jak człowiek, choć jego skórę pokrywała dziwna, zielona substancja. Nie posiadał włosów na głowie i miał przerażające puste oczy, zupełnie jak zombie. Jednak od nich różniła go jedna zasadnicza rzecz – ten stwór posiadał zamiast rąk 4 odnóża, z ostrymi jak brzytwa ostrzami na samych końcach. Nogi przy tych zmutowanych odnóżach wyglądały niezwykle chudo. Potwór jęknął przeciągle, ukazując szczęki podobne do szczęk pająka, po czym jedno z jego odnóży wystrzeliło gwałtownie ku Jasonowi. Ten w ostatniej chwili schylił się, i ostrze wbiło się w ścianę naprzeciw drzwi. Jason puścił karabin, który zawisł na jego barku i wyjął swój nóż. Próbował odciąć zmutowaną rękę, ale nóż odbijał się od niej, nieważne jak mocno próbował. Po kilku nieudanych cięciach kolejne odnóże wystrzeliło ku Jasonowi, a te wbite w ścianę powoli z niej wychodziło. Jason usłyszał tylko krzyk, żeby uważał i po chwili poczuł coś ciepłego, w jego klatce piersiowej. Zszokowany spojrzał w dół, i ujrzał jego tors, przebity przez ostrze. Odnóże powoli podnosiło się ku górze, ciągnąc za sobą ciało Jasona. Po chwili wykonało zamach, i jego ciało uderzyło w ścianę przeciwległą do drzwi, robiąc w niej małe wgniecenie.
John, widząc jak czarnoskóry komandos, z którym znał się niemal od dziecka ginie, wściekł się. Wyjął resztę materiałów wybuchowych jaka mu została i rzucił ją w stronę potwora. Nawet nie trafił, ponieważ te samo odnóże które zabiło Jasona wbiło się w nią. Na to liczył John. Ścisnął mocno snajperkę, i wycelował nią w paczkę materiałów wybuchowych. Nie było to łatwe, ale John nigdy nie pudłował. Nie wtedy gdy mu zależało. Krzyknął „Padnij!” do towarzyszy, i nacisnął spust. Trafił.
Wybuch rozerwał potwora na strzępy, które później rozrzucił po pomieszczeniu. John rzucił się pod stół, czując gorąco na całym ciele. Stół był wystarczająco wielki, aby pod nim się wszyscy zmieścili. Mike leżał pod stołem rozciągnięty, ale na pewno żywy. John widział jak w ostatniej chwili porucznik wciąga Johansona pod stół i sam tam skacze.
Porucznik odgarnął stertę papieru, która niegdyś była zdjęciami i wyczołgał się spod stołu. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach spalonych włosów i skóry. Spojrzał w stronę korytarza, z którego przyszli i zauważył zielony płyn, wylewający się z pojemników przewróconych na ziemię wybuchem.
-Niesłychane..Człowiek połączony z pająkiem.. – odezwał się naukowiec, wychodząc powoli spod stołu.
-Jak mogło powstać coś takiego? – spytał ponuro porucznik, podnosząc z podłogi karabin należący niegdyś do Jasona.
-Infekujemy zombie pewnym BARDZO niestabilnym wirusem, jednocześnie łatwo wnikającym do ciała,który pozwala mu na łączenie jego DNA z innymi. Przypuszczam, że zombie, będąc pod wpływem głodu zjadł jakiegoś pająka. Jego organizm przejął część DNA, i uznał że jest pająkiem. Podejrzewam, że gdyby ten człowiek byłby żywy, zachowywałby się trochę inaczej, przejmując jakieś cechy pajęcze.
-I niby czemu to ma służyć?
-Udoskonaleniu człowieka. Jednak w tych okolicznościach, nie możemy prowadzić skoordynowanych testów, więc po prostu zarażamy zombie które się tu przypałętają i obserwujemy uważnie.
Porucznik wreszcie miał dość. Chciał po prostu opuścić to miejsce, w którym stracił towarzysza. Chociaż nie był człowiekiem słabym, nie mógł patrzeć po raz drugi jak ktoś z jego oddziału ginie. Niefortunnym trafem, poprzednia przydzielona do niego drużyna została wycięta w pień, przeżył tylko on. Porucznik po prostu wyszedł z pokoju. Za nim poszedł Mike, a John, wyjąwszy z kabury martwego Jasona pistolet, i odczepiwszy od jego pasa granaty podążył za nimi. Johanson nie zrobił nic żeby ich zatrzymać. Za to podszedł do ciała martwego Murzyna, i rozerwał jedną z jego kieszeni w mundurze. Uśmiechnął się dziwnie, widząc rozbity pojemnik z którego wyciekł zielony płyn.

Porucznik i Mike zdążyli już przejść kawałek drogi, zanim dobiegł do nich John. Technik poślizgnął się na podłodze pokrytej zieloną mazią. Odruchowo spróbował zamortyzować upadek ręką, ale ręka także poślizgnęła się i w rezultacie John z gracją zarył twarzą w podłogę.
-Hej, nic ci nie jest? – zapytał niespokojnie Mike.
-Niee..Nie licząc rozwalonego nosa. – rzeczywiście, z nosa Johna zaczęła płynąć krew. Wytarł ją rękawem od munduru.
-Chodźcie, nie ma czasu. – pogonił ich porucznik.
Dojście do klatki schodowej zajęło im o wiele więcej czasu niż przedtem. Zielony płyn wylawszy się z pojemników wlewał im się do butów. Porucznik pierwszy wbiegł na klatkę schodową, i podążył nią na dół. „Jakim cudem on może biegać? Przecież tu jest cholernie ślisko!” zastanawiał się Mike, jednocześnie truchtając za nim. Ostatni na schody wszedł John.

Johanson cofnął się pod ścianę, patrząc z zafascynowaniem jak niedawno martwy Jason wstaje i rozciera brzuch. Czarnoskóry mężczyzna zauważył go, i sięgnął ręką tam, gdzie zwykle tkwił jego pistolet – w kaburze. Jednak nie znalazł go tam.
-Dlaczego ja żyję? Doskonale pamiętam, jak to „coś” przebiło mnie na wylot. – powiedział Jason, patrząc badawczo na naukowca.
-Ee..- naukowiec zająknął się, słysząc słowa żołnierza. – Nie jestem pewien, nie testowaliśmy tego wirusa na żywych organizmach, nie było czasu!
-Wstrzyknęliście mi coś? – zdziwił się Murzyn.
Johanson wskazał na rozdartą kieszeń jego munduru i szczątki pojemnika.
-Ah, tak. Pamiętam. Widocznie w tym był ten wirus..-zamyślił się przez chwilę Jason. – A gdzie oni poszli?
-Nie wiem. Wyszli z pokoju. Chyba poszli na niższe piętro. Hej, gdzie się wybierasz?! – naukowiec zmarszczył brwi, widząc żołnierza kierującemu się ku drzwiom. – Nie pozwalam Ci! Żyjesz tylko dlatego, że przywłaszczyłeś sobie MÓJ wirus! Będziesz doskonałym obiektem testowym! – niemal wykrzyczał Johanson.
Jason poczuł wielką chęć uciszenia tego starucha. Było to dziwne, zważając na jego charakter – normalnie był bardzo spokojny, wolał wszystko najpierw przemyśleć - przynajmniej za życia. Teraz Jason podszedł powoli do naukowca.
-Nie będziesz mi rozkazywać. –wycedził, zanim chwycił go oburącz za gardło. Zacisnął palce, czując jak szarpiący się Johanson powoli słabnie, aż w końcu całkowicie nieruchomieje. Żołnierz, patrząc w oczy umierającego naukowca poczuł silne pragnienie zatopienia w nim zębów. Gdy tylko ta myśl do niego dotarła, rozprostował palce. „Staję się jednym z nich..ale jakim cudem? Może to tylko jakaś dziwna, odosobniona myśl? A może..naprawdę umarłem i ten wirus próbuje przejąć nade mną kontrolę?” – burzliwe myśli przetaczały się przez głowę Jasona. „W każdym razie, nie zamierzam się mu poddać!” – zadecydował. Zanim opuścił pokój, odgarnął sterty papieru leżące na stole. Tak jak się spodziewał, znalazł tam komputer. Nie miał czasu, żeby go przeszukać, więc odłączył delikatnie dysk twardy i umieścił go w jednej z całych kieszeni munduru. Zrobiwszy to, puścił się biegiem ku schodom, nie zważając na śliskość podłoża.

-To zdecydowanie wygląda jak stołówka. – stwierdził John patrząc na stoliki rozrzucone po ogromnym pomieszczeniu w którym obecnie stali, na 2 piętrze. W głębi stołówki, blisko punktu wydawania posiłków wałęsało się kilka osób, które jeszcze ich nie dostrzegły. Porucznik, John oraz Mike zaczęli po cichu przechodzić przez stołówkę, kierując się ku tym postaciom. Gdy zbliżyli się do nich, wciąż niezauważeni, mogli im się przyjrzeć. Były to 4 zombie, z czego jeden był nadzwyczaj gruby i sam zajmował o wiele więcej miejsca niż tamci trzej. Gruby zombie był prawie nagi, nie licząc szczątków porwanych ubrań, wciąż na nim wiszących.
Ciszę przerwał donośny stukot przewracanego krzesła.
-Cholera.. - wyszeptał winowajca, Mike. – Przepraszam!
Było już jednak za późno na przeprosiny. Otyły zombie pierwszy zwrócił nadgniłe oblicze ku przybyłym i krótko wrzasnął, informując inne zombie o przybyciu „jedzenia”. Zaszarżował na niepełny oddział, z początku powoli, jednak z każdym metrem nabierając szybkości. Bez trudu odwalał na bok przeszkadzające mu stoliki.
-Kur**! Strzelać w łeb! – krzyknął porucznik, po czym pierwszy wykonał swój rozkaz. Chwilę później dołączyli do niego Mike i John. Ale nic nie mogło powstrzymać biegnącego ponad 300 kilowego potwora. Jego spojrzenie padło na porucznika, który zdawał się być największym spośród jego towarzyszy. Grubas-zombie odepchnął Mike’a stojącego mu na drodze, i staranował Johna, który nawet nie jęknął, uderzając plecami w jakiś stolik. Nic już nie stało na drodze do smakowitego posiłku, oczywiście oprócz samego porucznika. On, widząc szarżujące 300 kilo mięsa z początku zadrżał lekko, jednak opanował się. Spokojnie wycelował w głowę zombie i oddał kilka strzałów, zanim odezwał się szczęk pustego magazynka. Dopiero teraz porucznik się przestraszył. Skoczył w lewo, o włos unikając grubasa. „Punkt dla mnie, on nie zatrzyma się szybko” – pomyślał porucznik, ogarniając teren wokoło siebie spojrzeniem w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni. Uchwycił kątem oka ogromny gar z wrzącą wodą, stojący przy punkcie wydawania posiłków. Jednak na przeszkodzie stały 3 zombie, które dotąd widocznie „obserwowały” szarżę Grubasa. Kiedy tylko zobaczyły odrzuconych Johna i Mike, ruszyły ku nim, widząc łatwy cel.
Porucznik widząc niebezpieczeństwo grożące jego towarzyszom postanowił je zneutralizować. Roztrzaskał czaszkę pierwszego z nich krzesłem, którym następnie rzucił w drugiego zombie, chcącego się dobrać do torsu nieprzytomnego Mike. Następnie podbiegł do trzeciego zombie i wyciągnął nóż z pochwy. Trzeci zombie, widząc jedzenie biegnące ku niemu otworzył usta, ukazując ostre zęby. Chwilę później bojowy nóż porucznika zanurzył się w jego otworze gębowym, wybijając kilka zębów i wbijając się w mózg. Porucznik szybko wyciągnął nóż i odwrócił się na pięcie. Zarejestrował coś dużego, zasłaniającego mu widok i poczuł jak coś go taranuje. Porucznik przeleciał przez kilka stołów, po czym wylądował na jednym z nich, przewracając go i tracąc przytomność.

Na jedną z ciemnych ulic Paryża, ogarniętego chaosem spowodowanym wybuchem epidemii wirusa, zamieniającego ludzi w potwory, żądne krwi, powoli wtoczyła się furgonetka. Ogromna furgonetka, przypominająca nawet trochę ciężarówkę. Na jednym z jej boków widniała rozjaśniana światłami lamp ulicznych charakterystyczna parasolka, logo korporacji Umbrella. Furgonetka powoli przejeżdżała przez pustą ulicę. Nagle, z jednego z budynków po lewej stronie coś wyleciało. Nie przez drzwi, bądź okno, tylko przez ścianę. To „coś” było wielkie i wyrwało samym sobą duży kawał ściany.
Kierowca zauważył, że jest to spadający wyjątkowo gruby człowiek. A przynajmniej coś, co nim kiedyś było. Kierowca, nazywający się Wade i będący jednocześnie jednym z ważniejszych naukowców Umbrelli zakręcił w panice kierownicą, skręcając nagle w lewo i unikając zderzenia z Grubasem. Stracił jednak panowanie nad wozem. Furgonetka z impetem wbiła się w budynek z którego wyleciał człowiek. Rozległ się trzask spadających cegieł, i cały budynek powoli zawalił się, przykrywając gruzem przewróconą ciężarówkę.

Porucznik doskonale pamiętał poprzednią misję, zleconą mu przez korporację Umbrella. Miał zostać wysłany w okolice pustkowia, gdzie niegdyś było miasto Racoon. Powiedziano mu, żeby zabijał wszystko co się rusza i nie ma na sobie znajomego znaczka parasola. Przyjął tą misję bez oporu, gdyż był po niedawnej operacji barku i musiał wrócić do formy. Według niego ta misja była łatwa, co miało się okazać..
Gdy dotarł na miejsce, wraz z oddziałem mu przydzielonym, od razu napotkał „coś”. Dokładniej nieumarłych, którzy przeżyli zbombardowanie miasta, chowając się w lasach, bądź wychodząc poza miasto. Kilka godzin później był sam, otoczony martwymi towarzyszami z oddziału, z nieco pustawym magazynkiem i karabinem. Postanowił biegnąć przed siebie jak najdłużej, mając nadzieję napotkać kogoś żywego. Miał szczęście. Napotkał inny oddział, w którym byli jego obecni towarzysze: Jason Kenrick, Mike Everr i John Gladd. Gdy powrócił do kwatery głównej Umbrelli, natychmiast wezwano go do sprawozdania. Nie przeszkadzało Umbrelli to, że wybito jego oddział; Porucznik Jeffrey Hanrost zyskał doświadczenie, jakiego nie posiadało wielu żołnierzy zatrudnianych przez korporację.

CZĘŚĆ PIĄTA

Spod gruzu, przykrywającego przewróconą furgonetkę, wyciekał zielony płyn. Nagle, wystrzeliła spod gruzu ręka. Duża, muskularna ręka. Odgarnęła bez wysiłku trochę cegieł, umożliwiając reszcie ciała wydostanie się. Chwilę później ktoś w długim, sięgającym kostek płaszczu z kapturem rozprostował się, prostując kości, zmęczone długim wypoczynkiem. Wielka zakapturzona postać zaczęła odgarniać cegły, aż znalazła poobijanego kierowcę ze złamaną nogą. Przy jego poszukiwaniu z głowy wysokiej postaci zsunął się kaptur, ukazując łysą, pokrytą licznymi szwami głowę. Czerwone oczy uważnie obserwowały otoczenie, reagując na każdy podejrzany ruch. W końcu postać znalazła to czego szukała – duży srebrny rewolwer. Podczas przeszukiwania, leżący kierowca uchylił lekko powieki.
-A niech to..wydostałeś się, pierwszy.. Nemesisie T – wycharczał kierowca z trudem.
Nemesis słysząc głos wydarł zza pasa kierowcy rewolwer i strzelił mu pomiędzy oczy. Zabiwszy jednego ze swoich twórców wstał, słysząc łomot opadających cegieł. Zauważył grubego zombie, który wydostał się spod nich. Tamten także go zauważył, i ruszył w jego kierunku, odwalając sterty cegieł zawalających mu drogę. Nemesis spokojnie schował rewolwer za pas, po czym nagle wystartował w kierunku zombie. Dosłownie zmiażdżył mu czaszkę płynnym kopnięciem, którego nikt by się nie spodziewał po tak wielkim ciele.
Wszystkiemu przyglądał się Mike, którego ocucił stół, spadający na niego. Mike w ostatniej chwili przetoczył się na bok, zanim budynek ostatecznie się zawalił. Na szczęście Mike zbytnio nie ucierpiał, nie licząc kilku siniaków i głęboko rozciętej nogi. Medyk obserwował ze strachem Nemesisa rozprawiającego się z jednym z jego twórców. Dopiero usłyszawszy rewolwerowy strzał ocknął się, i po cichu zaczął szukać towarzyszy. Niebawem, niezauważony przez potwora wygrzebał spod gruzu Johna. Kilkoma policzkami doprowadził go do używalności.
-Cco? – spytał się technik, jednocześnie masując stłuczoną głowę.
-Ciszej idioto! Musimy znaleźć porucznika i wynosić się stąd, zanim tamto coś nas zobaczy!
Wkrótce porucznik sam się ukazał, w całkowicie poszarpanym ubraniu. Skradając się wlekł za sobą jedną nogę, w której tkwił spory kawałek metalu. Odgonił machnięciem ręki Mike’a, chcącego go wyjąć. Już otwierał usta, żeby coś powiedzieć gdy mała czerwona lampka na jego krótkofalówce, cudem ocalałej, zamigotała. Porucznik Jeffrey wcisnął przycisk odbioru.
-Drużyna Delta, otrzymujecie nową misję. Macie wyeliminować to coś, na co najprawdopodobniej się teraz gapicie. – oznajmił zimny, kobiecy głos. – Użyjcie wszelkich możliwych środków. Koniec transmisji.
Porucznik w milczeniu spoglądał na Nemesisa, jednocześnie myśląc jakim cudem ich namierzyli. Zresztą, jeśli to zrobili czemu nie przysłali im żadnej pomocy? Jego rozmyślania przerwał sam Nemesis, odrywając od furgonetki drzwi i zaglądając do środka. Podczas gdy on penetrował wnętrze samochodu, pomiędzy Mike’iem, Johnem oraz porucznikiem bezgłośnie stanął Jason.
-J-jak? – wyszeptał John, patrząc na zachlapanego krwią i czymś zielonym Jasona.
-Nie wiem. Ale chyba powinniśmy stąd zwiewać, no nie? – odpowiedział Murzyn.
-Nie możemy uciec. Mamy zabić to coś. – porucznik machnął ręką w kierunku Nemesisa. – Jakieś pomysły?
Jeffrey spojrzał na towarzyszy, oczekując jakiejś odpowiedzi.
Nie byli jedynym oddziałem, który dostał tą misję. W pobliżu znajdował się inny oddział, który przedzierał się przez miasto w ich kierunku. Umbrella widocznie postanowiła wysłać kilka oddziałów żółtodziobów, żeby ocalić kogoś, kto jest już doświadczony w walce z nieznanym zagrożeniem, przerastającym ludzkie możliwości.
Oddział Gama wbiegł na ulicę, której współrzędne otrzymali od kobiety przez krótkofalówkę. Wbiegli zachowując szyk, czyli 2 szturmowców z przodu, w środku medyk z technikiem, na końcu snajper. Nie był to zwykły oddział. Korporacja postawiła na ilość, nie jakość. Pierwsze, co zobaczyli żołnierze to wielkie rumowisko, spod którego wyzierały otwarte drzwi jakiejś furgonetki. Zbliżyli się szybko, zachowując jednak pewną ostrożność. Nie wiedzieli co ich czeka, mieli tylko znaleźć oddział Delta i pomóc mu w ich zadaniu.
-Hej, jest tu ktoś ŻYWY?! – krzyknął wąsaty snajper w kierunku rumowiska, jednocześnie sprawdzając niespokojnie stan magazynka. Krzyk był błędem. Wywabił on Nemesisa na zewnątrz. Oddział Gama widząc głowę potwora, wyłaniającą się z kabiny ciężarówki rozpoczął nieskoordynowany ostrzał. To był kolejny błąd. Nemesis natychmiast wyskoczył bez trudu i zaraz skoczył na najbliższego żołnierza – technika. Pięść potwora dosłownie zniosła głowę technika z karku. Nemesis, jakby nasycał się krwią, wypływającą z oczu, ust, nosa i uszu martwego żołnierza i zaczął go okładać pięściami, widocznie chcąc zobaczyć swoją prawdziwą siłę i umiejętności. Dopiero kilka celniejszych strzałów, które rozorały mu głowę zmusiły go do przestania znęcania się nad krwawą masą, będącą niegdyś Louisem Kowalski, lat 23. Potwór podniósł karabin, należący do technika. W jego ręku wyglądał jak zabawka, ale Nemesis z pewnością umiał go używać. Wystrzelił dokładnie 21 pocisków. Każdy trafił. Całkowicie rozbity oddział Gama leżał w krwi, wyeliminowany poprzez potwora. Ten nawet nie spojrzał na leżące ciała, tylko zaczął się rozglądać. Jego oczy przeskakiwały z miejsca na miejsce, a oddział Delta kulił się jeszcze bardziej, mając nadzieję że Nemesis ich nie zauważy. Szczęście, które opuściło to miasto, jednak im sprzyjało. Nemesis ruszył ulicą, kierując się w stronę z której przybył oddział Gama. Widocznie B.O.W. wiedział, że ten oddział nie przyszedł tu na piechotę, tylko coś go przywiozło. Nemesis zamierzał zdobyć to ‘coś’ i ruszyć w świat, żeby zabić wszystkich jego twórców, oraz ludzi którzy staną mu na drodze.

Oddział Delta obserwując odejście potwora milczał. Dopiero gdy znikł za budynkami, odważyli się ruszyć i pozbierać broń wraz z amunicją. Wtedy to Jeffrey nadał krótki komunikat to centrum dowodzenia.
-Namierzcie ponownie to „coś”. Zamierzamy go zniszczyć. Oh, i dzięki za dostawę amunicji oraz broni. – Porucznik uśmiechnął się ironicznie. Gdy oglądał widowisko, prowadzone przez Nemesisa coś się w nim zmieniło. Zrozumiał, że aby go zabić, musi coś poświęcić. Dlatego nie pomógł, leżącemu teraz na ziemi, oddziałowi. Mike, który już zdążył opatrzyć nogę porucznika miał zawzięty wyraz twarzy. Tylko Jason miał obojętną minę, ale taki już był. Jeffrey bez słowa ruszył za B.O.W.em utykając.

Zdecydowanie nie nadążali za Nemesisem. Wszyscy byli już zmęczeni, poobijani lub ewentualnie ranni. Pierwsi zaczęli odstawać Mike i John. Chwilę później porucznik. Wtedy zdecydowali się na odpoczynek. W końcu ktoś miał namierzać Nemesisa, więc nie powinni biec za nim jak głupi. Weszli do pierwszego lepszego baru. Okazał on się całkowicie opuszczony. Chaos jaki zapanował w mieście, panował również tu. Bar został splądrowany, wszystkie krzesła były połamane, ale nie było tu śladu zombie. Drzwi zostały szybko zamknięte i zawalone odłamkami stołów i krzeseł, dając im pewne poczucie bezpieczeństwa. Oddział ‘rozgościł’ się jak mógł, siadając na resztkach krzeseł przy ladzie.
-Jason, znajdź coś do żarcia. –polecił Jeffrey, jednocześnie omiatając spojrzeniem bar. Nie był on duży, ale bez trudu zmieściło by się tam 25 osób. Ściany pokryte były plakatami, zapraszające na koncerty przeróżnych zespołów, zapowiadane na 25 lipca. „To by było za dwa dni..” pomyślał ponuro John. Z chęcią wybrał by się na jakiś porządny koncert, gdyby tylko dano mu urlop.
-Poruczniku, znalazłem coś. – powiedział Jason, wyłaniając się z zaplecza i trzymając z trudem wielką siatkę z zakupami. – Jest na niej napisane, że to „Dla Mamy, z okazji urodzin.” Chyba możemy to zarekwirować?
-Jasne..- kiwnął głową Jeffrey. Po chwili pożywiali się różnymi odchudzającymi serkami, „naturalnym sokiem jabłkowym za 5,99” oraz innym, bardziej egzotycznym prowiantem. Wszystko otaczała woń alkoholu, obecna w całym barze. Nie przeszkadzało to jednak mężczyznom, którzy zjedli wszystko – nawet to co było już sporo przeterminowane. Po oczyszczeniu baru z wszelkich rzeczy jadalnych i nadających się do wypicia, oddział postanowił odpocząć trochę. Jason, posiadający nieskończone wręcz rezerwy energii, zaofiarował się pilnować baru i towarzyszy.
Jason, podczas gdy jego towarzysze spali, przeszukiwał cały bar. Nie obchodziły go zdjęcia, których było pełno na półeczce pod ladą. Nie obchodził go nawet alkohol, którego cały bar był pełen. On szukał leków przeciwbólowych. Zaraz po objęciu ‘warty’, zaczęło go boleć dosłownie wszystko. Ręce, nogi, brzuch, nawet serce biło mu niespokojnie. Wiedział, że raczej leków nie znajdzie, ale wolał jednak się upewnić. Miał szczęście. W torebce, leżącej na zapleczu znalazł jakieś tabletki, zareklamowane jako „najskuteczniejsze, nieotępiające oraz najtańsze w całej Francji!”. Jason rozumiał francuski, tego bowiem wymagało przyjęcie do oddziału, ale nawet nie bawił się w czytanie opisu leku. Po prostu wziął kilka zielonych tabletek, a resztę schował do kieszeni. Fatalny błąd. Zaraz po przełknięciu tabletek zaczęło mu się kręcić w głowie..chwilę później stracił świadomość, a z jego ust wydobył się krótki jęk, zwiastujący coś złowieszczego.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Verion, łącznie zmieniany 8 razy.
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania”