Pan Śmierć

Zablokowany
Awatar użytkownika
Diadem
Posty: 1877
Rejestracja: sob 16 cze, 2007
Lokalizacja: Sosnowiec

Pan Śmierć

Post autor: Diadem »

Rzecz działa się w małym miasteczku Stone-Ville położonym w pobliżu Raccoon City...

Pewien ubogi człowiek miał dwanaścioro dzieci, musiał więc dzień i noc pracować, aby je wyżywić. A kiedy trzynaste dziecko przyszło na świat, podłamany nie widział już ratunku. Szybko postanowił więc prosić pierwszego spotkanego przechodnia na chrzestnego dla swojego dziecka, który pomógł by w jego wychowaniu.

Pierwszym, kogo spotkał, był Enrico Marini – powszechnie lubiany zastępca szefa jednostki specjalnej STARS z Raccoon City. Wytłumaczył mu całą sytuację, a wtedy Enrico rzekł:
- Ubogi człowiecze, chętnie potrzymam twoje dziecko do chrztu, będę o nie dbał i postaram się uczynić wszystko, aby było szczęśliwe.
- Kim jesteś? - zapytał ojciec.
- Jestem Enrico Marini – zastępca dowódcy jednostki specjalnej policji STARS.
- W takim razie nie chcę cię za ojca chrzestnego - odparł człowiek – będziesz chciał wychować moje dziecko na policjanta, który będzie ciągle zmuszony ryzykować swoim życiem, aby ratować innych. Odwrócił się od Enrico i poszedł dalej.
Po chwili zbliżył się do niego James Marcus, jeden z założycieli korporacji Umbrella i rzekł:
- Jeśli wybierzesz mnie za ojca chrzestnego, to uczynię twoje dziecko wielkim naukowcem, posiądzie ono wielką wiedzę, poważanie i bogactwo.
- Kim jesteś? - zapytał ubogi.
- Jestem James Marcus – jeden z trzech założycieli znanej na całym świecie korporacji Umbrella.
- W takim razie nie chcę cię za ojca chrzestnego - odparł ojciec – może i moje dziecko byłoby poważanym naukowcem, ale wolałbym aby cieszyło się życiem i nie spędzało go ślęcząc całymi dniami w laboratorium lub nad książkami.

I ruszył dalej.

Po pewnym czasie do zatroskanego człowieka zbliżyła się zamaskowana postać. Głowę miała ukrytą pod obszernym kapturem, tak, że nie było widać nawet skrawka twarzy.
- Weź mnie za ojca chrzestnego.
- Kim jesteś? - zapytał ubogi.
- Najczęściej nazywają mnie HUNK, ale ja sam wolę, gdy mówią – „Pan Śmierć”.

Ojciec w pierwszym odruchu przestraszył się tak groźnego pseudonimu, ale po chwili zastanowienia powiedział:
- Ty będziesz dobrym ojcem chrzestnym dla mojego dziecka. Nie wiem czym się zajmujesz, tajemniczy człowieku, ale coś mi mówi, że to będzie trafny wybór. Śmierć jest równa wobec wszystkich. Tak samo zabiera bogatych jak i biednych, dobrych i złych, bez jakiejkolwiek różnicy. Ty będziesz moim ojcem chrzestnym!

HUNK zaś odparł:
- Cieszę się, że mnie wybrałeś. Uczynię dziecko twoje sławnym i bogatym, gdyż kto ma mnie za przyjaciela, niczego mu nie zabraknie.

Ojciec rzekł uradowany:
- W przyszłą niedzielę jest chrzest. Staw się o czasie.

HUNK przybył, tak jak obiecał, i został ojcem chrzestnym trzynastego dziecka.
Kiedy chłopiec podrósł, zjawił się przed nim pewnego razu HUNK i zaprowadził go do lasu porastającego Góry Arklay. Tam ukazał mu tajemnicze rośliny rosnące pod drzewem - zielone, czerwone i niebieskie i rzekł:
- Teraz otrzymasz ode mnie podarunek chrzestny. Uczynię cię sławnym lekarzem. Kiedy zawezwą cię do chorego, ukażę ci się zawsze i tylko Ty będziesz mnie widział. Jeśli będę stał przy głowie chorego, możesz go śmiało zapewnić, że przywrócisz mu zdrowie, daj mu tylko tego ziela, a wnet wyzdrowieje; jeżeli jednak zobaczysz mnie w nogach chorego, powiedz rodzinie, że nie ma już dla niego ratunku, a wiedz, że żaden lekarz na świecie nie zdoła go wówczas uleczyć. Strzeż się jednak, abyś cudownych ziół nie użył wbrew mojej woli, bo mogłoby się to źle skończyć dla ciebie.

Wkrótce młodzieniec został najsławniejszym lekarzem na całym świecie.

"Wystarczy mu tylko spojrzeć na chorego, a już wie, jaki jest jego stan i czy wyzdrowieje, czy też musi umrzeć" - mówiono o nim, a ludzie zjeżdżali się ze wszech stron i zwozili do niego chorych płacąc mu tak hojnie, że wkrótce stał się bogatym człowiekiem.

Pewnego razu zdarzyło się, że poważnie zaniemógł prezydent miasta Raccoon City - Michael Warren. Wezwano więc do niego słynnego lekarza, aby orzekł, czy może on wyzdrowieć. Gdy wszedł do pokoju chorego ujrzał zapłakaną córkę prezydenta miasta. Uspokoił ją, że zrobi wszystko co w jego mocy, aby jej ojciec przeżył, ale gdy młodzieniec zbliżył się do jego łoża, ujrzał postać HUNK’a stojącego u nóg chorego, pojął więc, że wybiła już jego ostatnia godzina.
- A gdybym tak raz oszukał Pan Śmierć - pomyślał lekarz - jestem przecież jego chrześniakiem, więc nie będzie się na mnie gniewać!
I szybko chwycił chorego w pół i przekręcił go na łożu, tak że Pan Śmierć znalazł się przy jego głowie. Potem dał mu mieszankę swoich ziół i prezydent wyzdrowiał niemal natychmiast.

Nazajutrz HUNK przyszedł do lekarza, zły i zagniewany, pogroził mu palcem i rzekł:
- Wywiodłeś mnie w pole, tym razem wybaczę ci to, gdyż jesteś moim chrześniakiem, ale jeśli jeszcze raz to zrobisz, zabiorę ciebie samego!

Wkrótce potem smutek znów pogrążył mieszkańców Raccoon City. Zachorowała bowiem ciężko prezydencka córka. Była ona jedynym dzieckiem prezydenta Warrena, toteż nieszczęsny ojciec płakał dzień i noc. O całej sytuacji dowiedział się słynny lekarz, a ponieważ prezydencka córka bardzo mu się podobała, postanowił zrobić wszystko co w jego mocy, aby ją uleczyć. Kiedy zjawił się przy jej łóżku, ujrzał Pana Śmierć stojącego w nogach chorej. To oznaczać mogło tylko jedno – dziewczyna musi umrzeć. Lekarz oszołomiony urodą prezydenckiej córki i myślą o tym, iż mógłby zostać jej mężem, zapomniał o groźbie HUNK’a i nie bacząc na groźne spojrzenie, jakie Pan Śmierć mu rzucił, chwycił chorą w pół i przekręcił na łożu, tak że głowa znalazła się tam, gdzie były nogi, a nogi tam, gdzie była głowa. Potem dał jej swoich ziół, a policzki dziewczyny zarumieniły się natychmiast i jej stan od razu zaczął się poprawiać.

Pan Śmierć rozgniewał się nie na żarty, podszedł do lekarza i zawołał:
- Oszukałeś mnie znowu, teraz kolej na ciebie!

Po czym chwycił go lodowatą dłonią i zaprowadził do podziemnej pieczary w Górach Arklay. Ujrzał tam lekarz tysiące, tysiące świec w nieprzejrzanych szeregach, niektóre z nich były wielkie, inne mniejsze, inne zupełnie małe. Co chwila gasły niektóre, a inne zapalały się, tak iż płomyki drgały ciągle w wiecznej odmianie.
- Oto – rzekł HUNK - świece życia ludzi. Gdy się świeca zapala, rodzi się człowiek, gdy gaśnie - umiera. Te oto wielkie świece należą do dzieci, średnie do ludzi w sile wieku, maleńkie do starców. Ale zdarza się, że i dzieci albo młodzi ludzie mają maleńkie świeczki.
- Ukaż mi moją świecę - rzekł lekarz sądząc, że jest ona pewnie dość wielka.

Ale Pan Śmierć ukazał mu maleńki ogarek, który lada chwila miał zgasnąć, i rzekł:
- Oto twoja świeca!
- Ach, ojcze chrzestny! - zawołał lekarz przerażony - zapal mi nową świecę, zrób to dla mnie, abym mógł jeszcze użyć życia i starać się o względy prezydenckiej córki.
- Tego nie mogę uczynić – odparł HUNK. - Jedna świeca musi się wpierw wypalić, zanim druga zapłonie.
- Więc wstaw nową świecę, która będzie się zaraz dalej palić, gdy tylko ta zgaśnie! - prosił lekarz.

Pan Śmierć udał, że chce spełnić jego pragnienie, i wyjął wielką, nową świecę: ale chcąc się zemścić rozmyślnie zgasił nią starą świeczkę. W tejże chwili lekarz padł na ziemię i dostał się w ręce HUNK’a.

P.S.
Myślę, że bracia Grimm by się nie obrazili ;)
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Diadem, łącznie zmieniany 2 razy.
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania”