Projekt "RED"

Zablokowany
Maestro
Posty: 743
Rejestracja: sob 08 sty, 2011
Lokalizacja: Londyn

Projekt "RED"

Post autor: Maestro »

"Projekt RED"


17 lipca, 2008 rok

Przenikliwy dźwięk budzika nagle wytrącił Rebeccę ze snu. Leniwie się przeciągając, pomyślała o zbliżającej się konferencji lekarzy w Seattle, na którą była zaproszona, jako ekspert do spraw chorób zakaźnych i wirusów. Ociężale zwlekła sie z łóżka i podążyła do łazienki, po drodze włączając ekpres do kawy i radio. Kilka minut później, popijając kawę i siedząć przed laptopem, sprawdzała skrzynkę mailową oraz najpopularniejsze internetowe serwisy informacyjne. Żadnych nowych wiadomości, na świecie również nie działo się zbyt wiele. Nagle rozdzwoniła się komórka, leżąca na stole obok laptopa. Znów dzwonił Eddie, kolega ze szpitala w którym pracowała. Odebrała z mieszanymi uczuciami:

-Tak, słucham?
-Hej, Becky, co tam? Mam nadzieję że już spakowana na dzisiejszy lot?
-Mhm...
-Co ty taka nie w sosie? Jeszcze tydzień temu cieszyłaś się na ten wyjazd...
-Tak, cieszę się, ale jak pomyślę o kilkugodzinnym locie, to robi mi sie niedobrze... Nie mogli zrobić tej konferencji gdzieś bliżej San Francisco?- dodała zgryźliwie
-Nie narzekaj, jak rok temu cała ta szopka była w Sacramento, to nie marudziłaś, co sie z tobą dzieje?
-Nic sie nie dzieje, a nie marudziłam, bo mieliśmy o rzut kamieniem od domu, a ponadto wyskoczyliśmy sobie jeszcze na mecz Kingsów i piwko do pubu.
-No to może i tym razem gdzieś wyskoczymy? W tym roku będzie też w Seattle nasz stary znajomy Johnson z Narodowego Instytutu Zdrowia w Maryland, warto byłoby wyskoczyć gdzieś we trójke...
-Zastanowię się jeszcze nad tym, dam Ci znać jak się spotkamy. A tymczasem, jeśli pozwolisz, chciałabym dokończyć pakowanie swoich rzeczy, skoro już musimy się tam tłuc przez dwa stany...
-Ok, ok, już Ci nie przeszkadzam, do zobaczenia w samolocie. Na razie.
-Trzymaj się, Ed.

Przez chwilę po zakończeniu połączenia Rebecca miała lekkie wyrzuty sumienia, może zbyt ostro potraktowała Eddiego, w końcu facet nie zrobił nic złego. "No nic"- pomyślała- "Trzeba brać się do pakowania". W zasadzie była już spakowana, ale jak zawsze przed wyjazdem, musiała wrzucić do plecaka kilka najpotrzebniejszych drobiazgów. Ładowarka do telefonu i laptopa, okulary przeciwsłoneczne, kilka kosmetyków... Wreszcie, obładowana dwiema solidnymi torbami i plecakiem wpakowała się do zamówionej taksówki, która zawiozła ją na lotnisko. Na miejscu czekał już Eddie. Przywitali się, po czym razem udali się do punktu odpraw.

.........................................................................................

Konferencja jak można się było spodziewać była dosyć nudna, mówiono ogólnie o sprawach wiadomych praktycznie wszystkim słuchaczom. Duży nacisk położony został na sprawy związane z bezpieczeństwem podczas badań nad wirusami i nowymi szczepami groźnych chorób zakaźnych. Kiedy o dwudziestej ogłoszono koniec, wszyscy nieomal odetchnęli z ulgą. Rebecca wraz z Eddim i dr Johnsonem wyszli bocznymi drzwiami z zamiarem udania sie do hotelu, a potem na małego drinka do któregoś z miejscowych
klubów. Ledwie dotarli do postoju taksówek, podeszli do nich dwaj elegancko ubrani panowie w czarnych garniturach. Zwrócili się bezpośrednio do Rebecci:

-Dobry wieczór, czy mamy przyjemność z panną Chambers?
-Zależy kto pyta...- chłodno odpowiedziała Rebecca, mierząc wzrokiem postawnych mężczyzn.
-Agenci Grapes i Marsh z Departamentu Bezpieczeństwa Krajowego Stanów Zjednoczonych- mężczyźni okazali identyfikatory- Mielibyśmy do pani kilka pytań, na osobności, jeśli można. Zaręczamy, że cała rozmowa zajmie nie więcej niż 10 minut.
Rebecca westchnęła.
-Jedźcie do hotelu, chłopaki, tam sie spotkamy- powiedziała do swoich towarzyszy. -A wy, panowie, prowadźcie...
Mężczyźni zaprowadzili ją z powrotem do budynku w którym odbywała się konferencja. Weszła za nimi do jednego z gabinetów na drugim piętrze. W środku było kilku agentów, wojskowych i naukowców.
- Witamy, pani Chambers-odezwał się najstarszy z mężczyzn, w szarym, dobrze skrojonym garniturze- Jestem James Barber z Departamentu Bezpieczeństwa Kraju, a to pułkownik Jack Russell z armii Stanów Zjednoczonych- wskazał na postawnego mężczyznę w mundurze z mnóstwem odznaczeń.
-Może przejdźmy od razu do rzeczy, mam mało czasu- przerwała Rebecca. Mężczyzna odchrząknął
-Ależ tak, oczywiście... Otóż wezwaliśmy panią po to, aby zasięgnąć opinii w dziedzinie, w której jest pani uważana za eksperta... Proszę spojrzeć...- wręczył jej plik dokumentów. Rebecca usiadła przy najbliższym stole i przejrzała dokumenty. Zawierały zdjęcia i skany mikroskopowe jakiegoś wirusa, a także dokumentacje medyczną ofiar i inne fakty. Podniosła wzrok znad dokumentów.
-No i? Przecież to zwykły Marburg- stwierdziła
-Czyżby? Proszę się dokładniej przyjrzeć- powiedział jeden z naukowców. Rebecca jeszcze raz spojrzała na zdjęcia, tym razem dotrzegając pewne szczegóły.
-O cholera... To nie jest zwykły filowirus. Widać zmienioną symetrię wirionu, na pierwszy rzut oka przypomina wirusa Marburg... Skąd to macie?- zapytała naukowców.
-Nie możemy tego pani zdradzić, to tajemnica- odrzekł jeden z badaczy.
-A czego w takim razie ode mnie oczekujecie?- pytanie skierowane do agenta.
-To proste. Pomoże pani zidentyfikować wirusa, w celu zmniejszenia zagrożenia bioterrorystycznego dla naszego kraju, a także w miare możliwości pomóc w opracowaniu szczepionki- odparł Barber.
-Już teraz zacząć, zostało nam 5 minut?- zapytała ironicznie Rebecca.
-Bez kpiny, droga pani, ironia jest niewskazana, to poważna sprawa- odezwał sie milczący dotąd pułkownik Russel. Rebecca była coraz bardziej poirytowana.
-Dobrze, już dobrze... Ale zdajecie sobie sprawę, że na to potrzeba kilka dni, może nawet tygodni oraz specjalistyczny sprzęt, oraz oczywiście muszę mieć zapewnione najnowsze wymogi bezpieczeństwa. I dostęp do wszelkich informacji o tym szczepie wirusa.- zaakcentowała ostatnie zdanie.
-Tego ostatniego nie możemy pani zagwarantować, to tajemnica państwowa- powiedział pułkownik.
-No cóż... W takim razie chyba nici ze współpracy- Rebecca obdarzyła go jednym ze swoich uśmiechów, w którym nie było ani krzty wesołości. - Wszak jak mogę coś zdziałać, nie mając kompletnej wiedzy?
-No cóż, wierzymy w panią. Nieraz pani udowodniła swoje nieprzeciętne zdolności w zakresie medycyny- odpowiedział jeden z naukowców.
-A wy, chociaż próbowaliście coś zdziałać, czy od razu wolicie wyręczać sie kimś innym?-zapytała zgryźliwie. Mężczyzna milczał.
-Tak jak myślałam... Od kiedy mam zacząć? Dzisiaj zdecydowanie odpada, mam już pewne plany na wieczór i nie pozwolę sobie ich zepsuć.
-Dobrze, zatem pasuje jutro? Nasi agenci odbiorą panią z hotelu i zawiozą do placówki badawczej, adres znamy...
-Dobrze, skoro i tak nie mam wyboru...-odpowiedziała Rebecca, po czym opuściła pomieszczenie. W głównym hallu kupiła sobię puszkę coli w automacie, po czym wyszła na ulicę, złapała taksówkę, i popijając słodki napój wróciła do hotelu, po drodze podziwiając Seattle nocą i rozmyślając o jutrzejszym dniu.
..........................................................................................

Kiedy dotarła do hotelu, było już dziesięć minut po dwudziestej pierwszej. Eddie i Johnson czekali już na nią w recepcji.
- I jak ważne sprawy rządowe?- zażartował Eddie
- Aaa tam, znów trzeba ratować świat przed zagładą- odparła wesoło, maskując tym samym niepokój. - To gdzie idziemy?
- Do wyboru albo zwykły pub, albo jakiś klubik, gdzie można by potańczyć, albo możemy kompletnie zaszaleć i pojechać do jakiegoś kasyna, co sądzisz?- zapytał Eddie.
- Wybieram bramkę numer trzy, na tańce jestem zbyt zmęczona, piwa można napić się w kasynie, a poza tym mam trochę oszczędności, które trzeba gdzieś wydać... Tylko musicie na mnie chwilkę poczekać, skoczę do pokoju ogarnąć się i za 15 minut możemy wyruszać w nasz nocny rajd po Seattle- uśmiechnęła się szeroko, po czym wsiadła do windy i pojechała do góry.
Trzydzieści minut później, śmiejąc się i dowcipkując, cała trójka wysiadła z taksówki pod okazałym budynkiem Emerald Casino.
- Łał, jakie to... duże!- powiedziała z podziwem Rebecca.
- Z Twoją mikrą posturą musisz czuć się szczególnie mała- zażartował Johnson. Rebecca lekko uderzyła go w ramię, śmiejąc się - Faktycznie, masz powód do żartów- powiedziała.
- No to idziemy do środka, Zielony Stoliku, nadchodzimy!- krzyknął Eddie.
Cała trójka weszła do środka. Sala była przestronna, część ludzi skupiła się przy ruletce, kilka osób grało w BlackJacka, sporo też siedziało przy stolikach z pokerem. Rebecca podeszła do okienka kasowago, podczas gdy koledzy gdzieś znikli.
- Dobry wieczór, witamy w Emerald Casino, jakie żetony sobie pani życzy?- zapytała miła kasjerka.
- Pięć po sto, dziesięć piędziesiątek, dwadzieścia po dwadzieścia pięć, i pięćdziesiąt dziesiątek- odparła Rebecca. Po chwili żetony znalazły się przed nią.
- Razem dwa tysiące dolarów- podsumowała kasjerka.
- Ktoś ma tu zamiar nieźle sie spłukać- Eddie, nie wiadomo skąd, znalazł się znów przy niej.
- A Wy gdzie byliście?- zapytała Rebecca, wyjmując banknoty z portfela i wręczając kasjerce. Dziewczyna przeliczyła banknoty.
- Życzę miłego pobytu i szczęścia w grze- powiedziała z uśmiechem, chowając pieniądze do kasetki.
- Johnson poszedł zamówić jakieś piwo, a ja do toalety, męczyło mnie od samego hotelu... Od czego zaczynasz?- zapytał wskazując na stos żetonów.
- W zasadzie nie chcę mi się zbytnio kalkulować już dzisiaj, posiedzę przy ruletce- odpowiedziała Rebecca, po czym udała się do stołu. Usiadła, Johnson przyniósł jej piwo, po czym zaczęła obstawiać.
....................................................................................................

18 lipca, 2008 rok

Cała trójka opuściła kasyno o trzeciej nad ranem, wszyscy na lekkim rauszu i w wyśmienitych humorach. Tej nocy Rebece dopisało szczęscie i opuściła świątynie hazardu z portfelem "cięższym" o 10 tys. dolarów. Z tego powodu postanowili poświętować jeszcze w jedynym z lepszych klubów nocnych w Seattle, tak że do hotelu wrócili o szóstej rano, kiedy słońce wschodziło już nad miastem.
O trzynastej obudziło Rebeccę głośne pukanie do drzwi. Z trudem wstała, narzuciła na siebie szlafrok i poszła otworzyć drzwi. Za nimi, jak można było sie spodziewać, ujrzała dwóch znanych już jej agentów.
- Marnie pani wygląda, widać wieczór był bardzo udany- powiedział agent Marsh z wyraźnym rozbawieniem.
- Nawet nie wiesz jak bardzo- wymamrotała Rebecca, po czym wpuściła ich do środka - Przepraszam panów najmocniej- tu znów wróciła do oficjalnego tonu - ale muszę doprowadzić się do porządku, zajmie mi to dłuższą chwilę, zatem proszę, rozgośćcie się.
- Spokojnie, proszę sie nie śpieszyć, mamy jeszcze trochę czasu- powiedział agent Grapes, spoglądając na zegarek i zajmując miejsce w wygodnym fotelu.
Pół godziny później Rebecca, już ubrana i po szybkim prysznicu siedziała w czarnym rządowym sedanie, jadąc do placówki badawczej położonej na peryferiach miasta. Trochę ją zdziwiła ta lokalizacja, trochę też takie miejsce budziło pewne wspomnienia sprzed dziesięciu lat. Bardzo niemiłe wspomnienia...
Po dotarciu na miejsce okazało się, że jej tymczasowe miejsce pracy jest bardzo nowoczesnym ośrodkiem badawczym, z pewnością spełniającym wszystkie wymogi bezpieczeństwa. Po przekroczeniu progu głównego wejścia uderzył ją powiew chłodnego powietrza z klimatyzatorów. Poczekała chwilę przy recepcji, po czym przyszedł po nią starszy, poważnie wyglądający naukowiec w białym fartuchu.
- Witam, jestem dr Fox, szef Działu Badawczego, zapraszam do mojego gabinetu celem dopełnienia kwesti formalnych- rzucił beznamiętnie. Rebecca podążyła za nim do dużego, dobrze urządzonego gabinetu. Dr Fox wskazał jej miejsce na krześle, sam tymczasem zajął miejsce za biurkiem i wziął z szuflady teczkę z napisem "Dr Chambers". Rebecca poczuła się nieswojo, widząc, jak wiele o niej mogą wiedzieć.
- Dlaczego formalności załatwiamy tutaj, a nie w dziale kadrowym?- zapytała.
- Ponieważ, po pierwsze, nie jest pani naszym pracownikiem, po drugie, jest pani tutaj w wyjątkowych okolicznościach i z polecenia instytucji rządowej, i po trzecie- bedzie pani bezpośrednio pod moim zwierzchnictwem. Co do pani dotychczasowego miejsca zatrudnienia, to oczywiście dyrektor Lawrence z pani szpitala w San Francisco został poinformowany, że jego najlepszy specjalista od chorób zakaźnych bedzie tymczasowo współpracował z nami, więc nie ma powodów do obaw. Co do wynagrodzenia, to będzie ono na poziomie takim jak dotychczas, jedynie dostanie pani dodatek za pracę w warunkach zagrażających zdrowiu i życiu. Kiedy już szczęśliwie opracuje pani wraz z naszym sztabem naukowców szczepionkę na ten szczep wirusa, spokojnie będzie mogła pani powrócić do swojego szpitala. Tymczasem jednak, podczas pobytu tutaj, zostanie pani zakwaterowana w naszym hotelu, że tak to ujmę, dla tymczasowych pracowników i konsultantów. Wszystko aby zminimalizować stratę czasu, która niechybnie miałaby miejsce gdyby pani musiała dojeżdżać do nas z centrum. Mam nadzieję, że wszystko pani zrozumiała- zakończył swą przemowę doktor.
- Eee, co pan miał na myśli mówiąc "warunki zagrażające zdrowiu i życiu"?- zapytała z wahaniem Rebecca.
- To jak to, nie czytała pani całych akt?- zapytał z niedowierzaniem doktor.
- Tak sie składa, że nie miałam zbytnio czasu- odpowiedziała już nieco pewniej.
- Mniejsza z tym, zapozna się pani z nimi potem. Tymczasem trzeba jeszcze zapoznać panią z kwestiami, jakby to ująć, bardziej formalnymi związanymi z badaniami. Zrobi to za mnie pułkownik Russell, za chwilę powinien się zjawić- powiedział doktor. I rzeczywiście, w tym momencie do gabinetu wszedł pośpiesznym krokiem pułkownik.
- Przepraszam za spóźnienie, przeklęte korki na drogach dojazdowych- powiedział.
- Jakoś nie miałam problemów z dojazdem- stwierdziła Rebecca. Pułkownik puścił tę uwagę mimo uszu i zwrócił się do doktora;
- Zapoznał ją pan ze warunkami zatrudnienia?
- Tak, pułkowniku
- Zatem ja zapoznam panią z ważną kwestią- zwrócił się do niej pułkownik- Przede wszystkim musi pani wiedzieć, że jest pani zobowiązana do zachowania w tajemnicy wszelkich szczegółów dotyczących prowadzonych tutaj badań. Poniekąd z tego też względu zamieszka pani w tutejszym hotelu. Oczywiście zdradzenie jakichkolwiek szczegółów osobom postronnym grozić bedzie surowymi konsekwencjami i uważane za ujawnienie tajemnicy państwowej, a jako była pracownica służb mundurowych wie chyba pani, czym to grozi, nie mylę się?- zapytał retorycznie. Rebecca milczała. - Zatem- ciągnął dalej pułkownik- jeśli uda się pani zidentyfikować szczep wirusa i opracować szczepionkę, może pani liczyć na dużą wdzięczność rządu Stanów Zjednoczonych, kto wie, może znajdzie sie dla pani zatrudnienie w którymś z rządowych ośrodków medycznych.
- Jakoś obecna praca nie przeszkadza mi zbytnio- stwierdziła sucho Rebecca. Była prawie pewna, że z pułkownikiem na pewno nie znajdą wspólnego języka. Ten człowiek był zbyt apodyktyczny, jak większość wojskowych zresztą.
- Nie przeczę że tak jest, jednakowoż uważam, że osoba w pani wieku i z takim intelektem powinna bardziej zadbać o swoją karierę, jednak to już pani wybór...- stwierdził Russell. Rebecca nie odpowiedziała.
- Skoro nie ma pani więcej pytań i uwag, proszę o przeczytanie i podpisanie kontraktu- dr Fox podsunął jej jakiś papier. Rebecca przebiegła wzrokiem po umowie. Nie było tam nic ponad to, czego dowiedziała się przed chwilą. Złożyła podpis i spojrzała na obu mężczyzn.
- Bardzo dobrze- rzekł pułkownik- Teraz doktor Fox zaprowadzi panią do pani pokoju, po bagaż pojedziemy jutro. Aha, wszelkie wyjścia poza teren ośrodka proszę uzgadniać ze mną. Wie pani, chodzi o bezpieczeństwo. Badania rozpoczną się jutro o dziesiątej, do tego czasu proszę zapoznać się z zasadami obowiązującymi w ośrodku. I wypocząć, bo widzę że w tym momencie jest pani w wątpliwej kondycji do prowadzenia niebezpiecznych badań- zakończył na odchodne pułkownik.
Dr Fox zaprowadził ją do małego, choć na swój sposób przytulnego pokoiku.
- Proszę, tutaj jest cała dokumentacja, jaką możemy pani ujawnić, proszę się z nią zapoznać przed rozpoczęciem badań. Regulamin ośrodka jest w komodzie koło łóżka. Życzę miłego popołudnia i do zobaczenia jutro.- rzekł doktor. Wydawał się trochę milszy niż na początku.
- Chwileczkę, a co z moimi rzeczami osobistymi?- zapytała Rebecca, zanim Fox opuścił pokój
- Hm, jeszcze dzisiaj może pani wrócić do hotelu po swoje rzeczy, lub możemy wysłać tam agentów, jeśli nie chcę sie pani fatygować.
- To ja sama pojadę, dziękuję za ofertę- powiedziała Rebecca.
- Proszę, nasze firmowe samochody są do pani dyspozycji, wystarczy tylko się wpisać.
- Dziękuje, doktorze- powiedziała Rebecca z uśmiechem.
- Aha, byłbym zapomniał, tu jest pani identyfikator- wręczył jej plakietkę z jej zdjęciem i nazwiskiem- teraz może pani bez większych przeszkód poruszać się po obiekcie. Skoro chcę pani pojechać do hotelu, proszę zatem za mną, pokażę pani gdzie załatwić formalności związane z wypożyczeniem samochodu.
Zeszli razem na dół, doktor poprowadził ją do recepcji.
- Jeden Chevrolet na nazwisko Chambers- zwrócił się do recepcjonistki, po czym uśmiechnął się do Rebecci i poszedł zająć się swoimi sprawami.
- Poproszę identyfikator- kobieta zwróciła się do Rebecci- na ile zostaje wypożyczony samochód i w jakim mniej więcej obszarze będzie używany?
- Eee, maksymalnie dwie godziny, okolice White Center- odpowiedziała Rebecca, wręczając identyfikator. Kobieta zeskanowała znajdujący sie na nim kod kreskowy, po czym powiedziała: - Proszę chwileczkę zaczekać, jest mały problem...- wzięła telefon i wykręciła jakiś numer.
- Dzień dobry, dzwonie w sprawie oznaczenia A115 przy nazwisku Chambers... Tak, już przekazuję słuchawkę- oddała słuchawkę Rebecce.
- Tak?- zapytała. Usłyszała po drugiej stronie głos pułkownika.
- O ile pamiętam, wszelkie wyjścia miała pani uzgadniać ze mną, a tymczasem proszę, widze że pani próbuje dokonać nieautoryzowanego opuszczenia budynku...-nie zdążył dokończyć, kiedy przerwała mu poirytowana Rebecca.
- Z tego co wiem, to nie jestem tutaj więźniem, czyż nie?- zapytała.
- Ależ oczywiście że nie, ale staramy się zminimalizować ryzyko związane z prowadzonymi badaniami. Dokąd pani chciała jechać?- zapytał.
- Po swoje rzeczy osobiste do hotelu, a także pożegnać się z kolegami, przecież nie wiedzą, że teraz zamieszkam tutaj- odpowiedziała.
- Hm, zatem nie widzę przeszkód, aby mogła pani pojechać- odpowiedział po chwili namysłu pułkownik.
- Oh, dziękuje- rzuciła ironicznie, po czym oddała słuchawkę kobiecie w recepcji.
- Tak?... Dobrze, rozumiem... Dziękuje...- kobieta zakończyła rozmowę, po czym odłożyła słuchawkę.
- Proszę, oto kluczyki wraz z dowodem rejestracyjnym, samochody zaparkowane są przy południowym skrzydle budynku. Z pewnością pani znajdzie właściwy.
- Dziękuje- powiedziała Rebecca biorąc kluczyki wraz z dokumentami i opuściła budynek.
.....................................................................................................

W drodze do hotelu zadzwoniła do Eddiego
- No hej, Eddie, jesteście w hotelu?
- No ja tak, ale gdzie Ty sie podziewasz?
- Za 20 minut będe w na miejscu, wtedy porozmawiamy, pa!
Rozłączyła się i wcisnęła mocnej pedał gazu. Jechała samochodem z rządowymi rejestracjami, żaden policjant nie odważyłby sie go zatrzymać. W 15 minut znalazła sie w hotelu, była godzina 16.30. W recepcji czekał na nią Eddie.
- A gdzie Johnson?- zapytała.
- Dostał pilny telefon i musiał natychmiast wracać do Maryland, nie powiedział dokładnie, o co chodziło... A co sie działo z Toba?- zapytał Eddie.
- Niestety, ale będziesz musiał sam wracać do San Francisco, ja zostałam zakwaterowana na czas badań w tym ośrodku, o którym Ci mówiłam w kasynie.
- Uuu, szykuje sie zatem jakaś grubsza sprawa- stwierdził Eddie.
- No niestety, tak czy siak, wpadłam teraz tylko po swój bagaż, po czym wracam do ośrodka.- oznajmiła Rebecca- Jak wrócę do domu, to dam Ci znać, wyskoczymy gdzieś razem na piwo może...
- Nie ma sprawy, pomóc Ci sie spakować?
- Nie trzeba, dam sobie radę, nie ma tego dużo...
- Ok, zatem ja lecę się przygotować, i spadam na drugą część konferencji. Trzymaj sie tam, Becky- ucałował ją w policzek na pożegnanie. Rebecca uśmiechnęła się.- Do zobaczenia w San Francisco- powiedziała. Nie wiedziała, że widziała dzisiaj Eddiego po raz ostatni...
.....................................................................................................

Około 17.30 była z powrotem w ośrodku. Oddała kluczyki do recepcji i zaniosła swoj bagaż do pokoju. Tam położyła się zmęczona na łóżku, otworzyła puszkę Coca-Coli i zaczęła przeglądać dokumenty dotyczące wirusa. Na zdjęcia na patrzała zbytnio, jeszcze zdąży sie z tym zapoznać podczas samych badań. Ciekawiło ją natomiast cos innego. Wzięła w dłoń dokumenty opisujące symptomy choroby. Zaczęła szczegółowo czytać raport jednego z lekarzy:
" Wirus, w odróżnieniu od zwykłego szczepu Ebola Zair czy Marburg, charakteryzuję się całkowitą śmiertelnością. Żaden z chorych nie przeżył więcej niż 5 dni, a należy przypomnieć, że okres choroby w przypadku szczepu Zair i Sudan wynosi od 11 do 13 dni, a śmiertelność waha się w granicach od 60 do 90%. Wiemy, że wirus może przenosić się drogą powietrzną, tak jak szczep Ebola Reston, jednakowoż w odróżnieniu od tego nieszkodliwego dla ludzi szczepu, ten jest ekstremalnie niebezpieczny i szczepionka na niego powinna zostać opracowana jak najszybciej, w przeciwnym wypadku może on stanowić kolosalne zagrożenie. Pierwsze objawy są dosyć pospolite, następuje ból głowy i gardła, pojawia się uczucie zmęczenia. W naczyniach krwionośnych tworzą się zakrzepy, które powodują zwolnienie przepływu krwi do głównych narządów. Następnie na skórze pojawiają się czerwone wykwity, które później zmieniają swoją formę w białe pęcherze. Trzeciego dnia pojawia się krwawienie z jamy ustnej, dziąseł i gruczołów ślinowych. Śluzówka języka, gardła i tchawicy przesuwa się w stronę płuc lub zostaje oderwana podczas krwotocznych wymiotów, u mężczyzn występuje opuchlizna i zczernienie jąder, u kobiet wargi sromowe stają się czarne i/lub sinieją. Następuje poronienie u ciężarnych. Wątroba i nerki przestają pracować, a do krwi przedostaje się mocz. Śledziona twardnieje i urasta do rozmiarów piłki baseballowej.
Czwartego dnia gałki oczne wypełniają się krwią, a z oczu może sączyć się krew. Miąższ serca mięknie i następuje krwotok wewnętrzny. Jama klatki piersiowej wypełnia się krwi. Wyściółka jelita odrywa się i zostaje wydalona przez odbyt. W czasie agonii występuje napad silnych drgawek, a rozrzucane szeroko kończyny rozbryzgują wokół zainfekowaną krew. Wszystkie te symptomy są zgodne z symptomami wirusa Ebola, tylko że występują w przeciągu czterech zaledwie dni, a nie dwóch tygodni. Jednak nie to jest najgorsze. O ile w przypadku wirusa Ebola chory po wystąpieniu wyżej wymienionych symptomów z całą pewnością wykrwawiłby sie na śmierć, tak w tym przypadku piątego dnia, kiedy już w zasadzie nie powinien żyć, możemy zaobserwować niektóre funkcje życiowe. Nie możemy stwierdzić pulsu czy oddechu, chory nie reaguje na żadne bodźce zewnętrzne i nie rozumie skierowanych do niego pytań, jednak stwierdzenie że "nie żyje" mijałoby sie z prawdą. Wciąż lekko porusza się, i jesteśmy niemal pewni, że nie są to odruchy spowodowane nerwami. Wydaje też dziwne gardłowe dzwięki, poza tym jednak nie przejawia żadnej aktywności fizycznej. Pierwszy raz spotkaliśmy się z czymś takim. Ponadto, postanowiliśmy sprawdzić, ile czasu taka osoba może wytrzymać w tym stanie. Po tygodniu, kiedy nic się z chorym nie zmieniło, postanowiliśmy uśmiercić go poprzez zastrzyk ze środkiem silnie zwiotczającym mięśnie, jako iż naszym zdaniem nie było szans uratować chorego przed śmiercią i sprawić, by kiedykolwiek odzyskach szansę na normalne życie. Ku naszemu zdziwieniu, żaden z podanych mu środków nie zadziałał, w tym również wstrzyknięty w ramach ostateczności cyjanek potasu. Nie chcąc dłużej narażać chorego na męczarnie (aczkolwiek wątpie, aby cokolwiek odczuwał), jeden z żołnierzy na naszą prośbę uśmiercił chorego jednym strzałem w głowę. Dopiero to wydało sie być skutecznym środkiem. Z podobnymi przypadkami uczynilismy podobnie.
Miejmy nadzieję, że szczepionka na tego wirusa zostanie opracowana bardzo szybko, inaczej staniemy w obliczu wielkiego kryzysu.
Dr Shem Musoke"
Rebecca wstrząśnięta skończyła czytać raport. Po nazwisku doktora zorientowała się, że całe zdarzenie musiało mieć miejsce w Afryce. Tymczasem poczuła się mocno zmęczona i postanowiła położyc się spać.
.....................................................................................................

19 lipca 2008 rok

Rebecca wstała ok. 8.30. Zwlekła się z łóżka, wskoczyła w swoje kapcie i udała się do małej łazienki. Pół godziny później, odświeżona i gotowa do pracy, jadła na śniadanie tosty i piła kawę w miejscowym barze. O 9.30 przyszedł po nią dr Fox.
- I jak, gotowa do pracy?- zapytał.
- Najchętniej poleniuchowałabym jeszcze trochę, ale skoro obowiązki wzywają... Jak to właściwie będzie wyglądać?- spytała doktora.
- Najpierw udamy się do sekcji zachodniej, i zjedziemy pod ziemię. Tam mieszczą się laboratoria w których przeprowadzamy badania nad najgroźniejszymy szczepami wirusów. Po przebraniu się w kombinezony ochronne wejdziemy do laboratorium, technik dostarczy nam próbki wirusa i rozpoczniemy badania.-odpowiedział.
- A czego tak właściwie szukamy?
- Musimy przede wszystkim zidentyfikować szczep, a także dowiedzieć się, co powoduje tak szybki rozwój choroby. I zorientować się, co może powstrzymać wirusa.- odpowiedział.
Po przebraniu sie w ciężki roboczy kombinezon i przejściu przez kilka śluz, Rebecca wraz z doktorem i dwoma innymi naukowcami znalazła się w średniej wielkości laboratorium, aczkolwiek wyposażonym w najnowocześniejszy sprzęt. Próbowała walczyć z rosnącym w niej uczuciem klaustrofobii, potęgowanym przez ciasny kombinezon. Wzięła kilka oddechów i sie uspokoiła.
Przez dwie godziny poddawali próbki wirusa różnym testom, niestety, nie mogli znaleźć nic, co mogłoby tłumaczyć znaczny wzrost patogenności wirusa. W końcu Fox oznajmił, że pora na małą przerwę. Przeszli przez kilka punktów kontrolnych, po czym nareszcie mogli ściągnąć hełmy.
- Nie tak łatwo, co?- zapytał zmęczony, choć uśmiechnięty.
- Dotychczas jeszcze nie spotkałam się z taką zagadką- odpowiedziała równie zmęczona.
- Spokojnie, prędzej czy później coś znajdziemy... Ale tymczasem, na dzisiaj już chyba jednak koniec. I Ty, i ja jesteśmy zbyt zmęczeni, a w takich warunkach łatwo o tragiczny błąd.- zawyrokował doktor.
Godzinę później Rebecca siedziała w swoim pokoju i sprawdzała skrzynkę mailową. Znalazła jedną wiadomość, od tajemniczego nadawcy, w której było tylko dwa zdania: "Uważaj z tymi badaniami, spotkajmy się jutro o 17.00 w Bluewater Bistro przy Lakeside Avenue". Niewiele myśląć odpisała "Kim jesteś?", po czym wysłała wiadomość. Zastanawiało ją, kto oprócz niej i jej przełożonych może jeszcze wiedzieć o badaniach. Do głowy przyszedł jej Eddie, ale on w tej chwili siedział na konferencji, poza tym wysyłanie takich wiadomości było nie w jego stylu. Postanowiła poczekać na odpowiedź, a w razie gdyby jej nie otrzymała... pojedzie sprawdzić, kim jest tajemniczy jegomość. Tymczasem jednak jeszcze raz przewertuje dokumenty i może się na coś natknie...
.....................................................................................................

20 lipca 2008 rok

Tego dnia również nie dopisało im szczęście i nic nie znaleźli. Skończyli badania o czternastej, już w pokoju Rebecca sprawdziła swoją skrzynkę. Była odpowiedź. "Przyjedź, a dowiesz się kim jestem. Nic więcej napisać nie mogę. Dzisiaj, godzina 17, miejsce wiadome." Skoro tajemniczy gość nie chciał się ujawnić nie pozostało jej nic innego jak pojechać w umówione miejsce. O 15.30 zameldowała sie w recepcji.
- Proszę mnie połączyć z pułkownikiem Russellem- zakomunikowała recepcjonistce. Kobieta wykręciła numer i podała słuchawkę Rebece.
- Tak, słucham?- szorstki głos po drugiej stronie.
- Tutaj Chambers, miałam pana informować o wszelkich wyjściach, dlatego oznajmiam panu, że wychodzę- powiedziała twardo.
- W jakim celu i dokąd?-zapytał
- Do Seattle, przekąsić co nieco w tamtejszych barach
- Przecież ma pani bar na miejscu- odpowiedział
- Ale nie mają tego, co ja chcę, zatem jadę. Poza tym mam teraz chyba czas wolny, prawda?
Pułkownik nic nie odpowiedział. Rebecca przekazała słuchawkę recepcjonistce.
- Tak...Rozumiem...- po czym ta odłożyła słuchawkę. -Dokąd pani raczy się udać i jak długo pani nie będzie?- zapytała uprzejmie Rebeccę.
- Przed dwudziestą powinnam być z powrotem,a co do miejsca, to sama nie wiem...
- Musi pani sprecyzować, takie są przepisy
- No to niech będzie Roxburry Street, tam mają chyba jedną taką dobrą restaurację.
Recepcjonistka wklepała dane do komputera, zeskanowała jej identyfikator, po czym podała kluczyki.
- Zatem smacznego- życzyła jej z uśmiechem.
- Dzięki- odpowiedziała Rebecca po czym udała się do wyjścia.Kiedy ruszała samochodem spod budynku, nie zauważyła innego samochodu, który ruszył za nią i śledził ją, zachowując pewien dystans. Nieświadoma tego, że jest śledzona, Rebecca dotarła na miejsce przed czasem. Zaparkowała w okolicach baru, po czym weszła do środka, zamówiła sobie Coca-Colę i siadła przy stoliku czekając na tajemniczego informatora.
Punktualnie o siedemnastej do baru wkroczył barczysty mężczyzna w czapce baseballowej i okularach przeciwsłonecznych. Rozejrzał się po pomieszczeniu, dostrzegając przy jednym ze stolików Rebeccę, i bez wahania ruszył w jej stronę. Dosiadł się i ściągnął okulary. Rebecce aż zaparło dech w piersiach na widok starego znajomego.
- Barry!
- Cześć mała- Barry powitał ją z uśmiechem- Zmieniłaś się dosyć, te długie włosy, bałem się że Cie nie poznam.
- I kto to mówi, gdzie sie podziała Twoja broda?- odpowiedziała szczęśliwa Rebecca. Na moment zapomniała zupełnie, po co tu byli, cieszyło ją spotkanie z niewidzianym osiem lat znajomym.
- Mniejsza z tym, mamy mało czasu- powiedział już poważniejszym tonem.- Wiesz że Cię śledzili, prawda?
- Co?- zaszokowała ją ta informacja
- Idąc tutaj zauważyłem jeden z charakterystycznych Chevroletów, a w środku dwóch facetów w garniturach, wyraźnie na coś czekali, nie powiesz mi chyba, że się tego nie spodziewałaś?
- Prawdę mówiąc, nie spodziewałam się. Przecież to tylko...- w porę ugryzła się w język.
- Spokojnie, wiem o czym mówisz. Muszę Cię ostrzec, że wplątałaś się w bardzo niebezpieczną aferę- powiedział poważnie Barry.
- Skąd wiesz?
- Prawdę mowiąc, po incydencie w Raccoon dołączyłem do pewnej grupy ludzi, którzy zajmują się tropieniem tego typu spraw. Mamy wśród nich bardzo dobrych hakerów i informatorów, dlatego jesteśmy na bieżąco z informacjami. Stąd też wiedziałem, że zaangażowali w ten projekt Ciebie.
- Co to za organizacja?- zapytała Rebecca
- Tego nie mogę Ci zdradzić... na tą chwilę. W każdym bądź razie bądź bardzo ostrożna, dotarliśmy do informacji które świadczą o tym, że ten szczep wirusa nad którym pracujecie mógł zostać stworzony sztucznie. Z pewnością będą Cię bardzo pilnowali, dlatego nie wybiegaj przed szereg i nie dawaj im powodów do podejrzeń.
- Po co ktoś miałby tworzyć nowy szczep niebezpiecznego wirusa?- zapytała Rebecca.
- W tym samym celu, co dziesięć lat temu... Dla władzy i pieniędzy. Mając taką broń, można odprzedać ją na czarnym rynku terrorystom lub użyć w innych celach.
- Po co zatem wzieli mnie do badań nad szczepionką?
- Nie wiem, możliwe, że chcą sie zabezpieczyć na wypadek ewentualnej epidemii, możliwe też, ża sami do końca nie znają możliwości tego wirusa, a Ty masz im dostarczyć informacji.
- Jak na razie stoimy w martwym punkcie...
- Jakkolwiek, jesli znajdziesz jakieś niepokojące rzeczy, nie informuj ich o tym. Udawaj, że nic nie udało Ci się osiągnąć.
- Rozumiem... - powiedziała Rebecca.
- To na razie wszystko, co wiemy, postaram się informować Cię na bieżąco.- spojrzał na zegarek- Poza tym, Reb, widzę, że stałaś sie dosyć sławna w środowisku medycznym- powiedział z uśmiechem. Widać było, że się troche rozluźnił.
- Jakoś tak wyszło, kilka publikacji i zaraz wszycy o tobie mówią...- odparła skromnie- A co tam u Ciebie, jak Kathy i córki?
- Mieszkamy w Kanadzie, są bezpieczne, nic im nie grozi- odpowiedział. Rebecca popatrzyła na niego uważniej. Bardzo sie zmienił w ciągu ostatnich ośmiu lat. Na twarzy pojawiło się więcej zmarszczek, widać też było sporo siwych włosów na głowie.
- Masz jakiś kontakt z Chrisem lub Jill?- zapytała
- Niestety, nie widziałem sie z nimi od dłuższego czasu, z tego co wiem, to wstąpili do BSAA, potem mój kontakt z nimi się urwał.
- Hm, przynajmniej oni wciąż walczą...- powiedziała zamyślona Rebecca po chwili ciszy.
- My też, na swój sposób- odparł- No nic, Becky, ja muszę już znikać, mam bardzo napięty harmonogram. Z pewnością sie jeszcze spotkamy, ale kiedy, to nie mogę Ci powiedzieć, bo sam jeszcze tego nie wiem... W każdym bądź razie, bądź ostrożna i uważaj na siebie- mówiąc to, wstał od stołu. Rebecca wstała również. Barry cmoknął ją policzek na pożegnanie, po czym zakładając z powrotem ciemne okulary opuścił bar.
Miała o czym rozmyślać. To, co powiedział jej Barry, brzmiało dosyć nieprawdopodobnie, ale też... była w tym jakaś logika. Odczekała jeszcze kilka minut, kupiła Colę w puszce na drogę, po czym wróciła do samochodu. Po drodze dyskretnie rzuciła okiem na swoich "opiekunów". Faktycznie, dwóch facetów w czarnych garniturach rzucało się w oczy. Wsiadła do swojego samochodu i powoli ruszyła, zerkając we wsteczne lusterko. Jak można było się domyślać, samochód ruszył również. Przejechała jakieś czterysta metrów, po czym zatrzymała się na światłach. Nagle postanowiła dowiedzieć się, kto kazał ją śledzić, chociaż miała pewne podejrzenia. Wysiadła z samochodu i szybkim krokiem podeszła do wozu agentów. Wydawali sie lekko zaskoczeni, kierujący uchylił okno.
- Kto wam kazał mnie śledzić?- zapytała ostro
- Co?- udawał że nie wie o co chodzi.
- Nie rób ze mnie idiotki, jedziecie za mną od samego ośrodka. Z czyjego polecenia?- zapytała nieco głośniej. Agent milczał chwilę, po czym powiedział:
- Pułkownik Russell kazał się upewnić, że nie zrobisz nic głupiego.
- I co mu zaraportujesz?- zapytała. Światło zmieniło się już na żółte.
- Nic, po prostu wyskoczyłaś na obiad do baru, to wszystko co widzieliśmy.- odparł niewinnie. Światło zmieniło się już na zielone, samochody za wozem Rebecci zaczęły już trąbić. Wróciła do samochodu, po czym wystrzeliła przed siebie, niemal dwukrotnie łamiąc ograniczenie prędkości. Agenci nie zaryzykowali jazdy za nią. "Już ja sobie z nim pogadam"- pomyślała mściwie, wracając do ośrodka.
W recepcji oddała kluczyki po czym poprosiła o połaczenie z pułkownikiem. Recepcjonistka wykręciła odpowiedni numer, ale nikt nie odbierał. Rebecca udała się zatem do pokoju, przekładając na jutro niemiłą rozmowę.
.....................................................................................................

21 lipca 2008 roku

Rebecca wstała bardzo wcześnie, i od razu po porannej toalecie postanowiła udać się do dr Foxa celem wyjaśnienia tych absurdalnych środków bezpieczeństwa. Kiedy weszła bez pukania do jego gabinetu, zastała tam również pułkownika Russella. Dobrze sie składało.
- Co to ma znaczyć?- zapytał ostro pułkownik.
- O to samo chciałam zapytać- odparowała Rebecca- Dlaczego wysyła pan agentów po to, żeby mnie śledzili? Sądze, że przekroczył pan nieco swoje kompetencje, i jeśli będzie trzeba, wyślę stosowne pismo do odpowiednich ludzi-zagroziła.
- Nie tym tonem, paniusiu, nie zapominaj z kim rozmawiasz- powiedział rozeźlony Russell- Jeden odpowiedni rozkaz i zostaniesz aresztowana pod zarzutem zdrady tajemnicy państwowej.
- Nie masz na to dowodów- odpowiedziała Rebecca nie dbając już o ofiacjalną formę rozmowy, tak była wściekła.
- Powtarzam, paniusiu, NIE TYM tonem!- podniósł głos pułkownik- Nie pozwolę żeby tak bezczelna baba jak Ty odzywała się do mnie w ten sposób !.
- A ja nie pozwolę żeby nasyłał na mnie agentów śmieszny facecik który nazywa sie tak samo jak rasa psa! - Rebecca również podniosła głos. Tego było dla Russella za wiele.
- Pożałujesz tej rozmowy!- syknął wychodząc z gabinetu i trzaskając drzwiami.
- Myślę że trochę pani przesadziła- stwierdził nieśmiało dr Fox po chwili.
- Wiedział pan o tych agentach?- zapytała.
- Nie... Ja odpowiadam tylko za sprawy naukowe, a nie kwestie dotyczące zachowania tajemnicy.- odpowiedział doktor.
- O której dzisiaj zaczynamy?- Rebecc postanowiła zmienić temat - O tej samej co wczoraj?
- Tak, niech na dwunastą bedzie pani już w laboratorium.
Po powrocie do pokoju, Rebecca po raz kolejny przejrzała dokumenty. Jedna rzecz rzucała się w oczy- większość raportów napisał jeden lekarz, dr Musoke. Wydało jej się to nieco dziwne. Jeszcze raz przejrzała jeden z obszerniejszych raportów. Do głowy przyszła jej jedna myśl: "Może szukamy nie tam, gdzie trzeba?".
Punktualnie o dwunastej była już w kombinezonie w laboratorium. Jak tylko wszedł doktor wraz z dwoma innymi naukowcami, zapytała;
- Skąd pobrano próbki wirusa?
- Wie pani, że nie możemy tego ujaw...- chciał już odpowiedzieć doktor
- Nie, nie o to pytam. Pytam, czy wirusa pobrano za życia pacjentów, czy mamy próbki pobrane już z martwych ciał?
- Z tego co wiem, lekarze pobierali próbki od żywych pacjentów- odpowiedział po chwili wahania doktor.
- A czy mamy możliwość otrzymania próbek z martwych ciał?- zapytała
- Nie wiem, musiałbym to sprawdzić- stwierdził
- Zatem niech pan to zrobi, możliwe że właśnie w tym tkwi problem.
- Co ma pani na myśli?
- Szkoda mówić, może przekonamy się, jak otrzymamy te próbki.
Rozpoczęli badania, aczkolwiek Rebecca nie okazywała większego zainteresowania. Była przekonana, że i tak nie dadzą żadnych rezultatów. I tak się też stało, dwadzieścia minut po czternastej opusciła laboratorium i udała się do baru na obiad. Potem wróciła do pokoju i przejrzała skrzynkę mailową. Pusto. Sprawdziła serisy informacyjne, szukając podejrzanych wieści ze świata. Skupiła się przede wszystkim na informacjach z Afryki. I w końcu znalazła. Mała wzmianka o epidemii nieznanego wirusa w Ugandzie, w okolicach miasta Kikusa, kilkadziesiąt kilometrów od Kampali. Natępnie wpisała w przeglądarce frazę "Shem Musoke Uganda". Niestety, wyszukiwarka zmieniła jej zapytanie na "Shem Musoke Kenya". Wybrała pierwszy wynik. Okazało się, że doktor Musoke jest dosyć znanym w Afryce specjalistą do spraw wirusów, w szczególności zaś wirusa Ebola. Czyli wychodzi na to, że raporty napisała naprawdę kompetentna osoba. Postanowiła poszukać adresu mailowego doktora, jednak nigdzie nie był podany. Była lekko rozczarowana i nie wiedziała za bardzo, co ma o tym wszystkim myśleć... Ostatecznie postanowiła się tym na razie nie przejmować, i znaleźć jakieś relaksujące zajęcie na wieczór. Przejrzała w sieci repertuary kin- nic ciekawego. Sprawdziła wydarzenia sportowe- akurat coś się trafiło- o dwudziestej Seattle Supersonics grali przeciwko Denver Nuggets. Rebecca, która dosyć czynnie interesowała się koszykówką, postanowiła wybrać się na to widowisko. Co prawda nie była pewna, czy uda jej się zdobyć bilet, niemniej jednak mała wycieczka do miasta na pewno jej nie zaszkodzi. Ubrała się, wzięła portfel i telefon, po czym udała się do recepcji. Traf chciał, że w hallu natknęła się na pułkownika.
- Dokąd się pani wybiera?- zapytał udając grzecznego.
- Niech się pan nie interesuję, wychodzę i wrócę późno- Rebecca nie dbała już o pozory, a wręcz cieszyła się na myśl, że osłabi autorytet tego faceta w obecności kilku osób.
- Czyżby?- zapytał z cynicznym uśmieszkiem- Dla pewności wyślę jednak za panią dwóch agentów, gdyby coś miało się pani stać- dodał. Rebecca nie odpowiedziała na zaczepkę, wykłócanie się z tym człowiekiem nie miało większego sensu. Odwróciła się do niego plecami i udała sie do drzwi. Wiedziała, że Russell dotrzyma słowa i wyśle agentów, aby ją śledzili, lecz nie dbała o to. Nie dowiedzą się nic ciekawego.
Wychodząc z budynku wyciągnęła telefon i zadzwoniła po taksówkę. Samochód pojawił się po pięciu minutach. Rebecca wsiadła, wciąż lekko rozdrażniona, do środka.
- Dokąd?- zapytał taksówkarz, przyglądając jej się uważnie we wstecznym lusterku.
- Sama nie wiem... Tam, gdzie będzie dzisiejszy mecz koszykówki?- zapytała.
- Nie ma sprawy- taksówkarz uśmiechnął się, przesunął wajchę zmiany biegów na "auto" i ruszył spod budynku. Rebecca dostrzegła ruszającego za nimi czarnego Chevroleta. Skrzywiła się. Nie uszło to uwadze kierowcy.
- Ciężki dzień w pracy, co?- spróbował zagaić.
- Nawet nie wie pan, jak bardzo...- odparła zrezygnowana. W zasadzie rzadko rozmawiała z nieznajomymi, tym razem jednak brakowało jej jakiegokolwiek towarzystwa.
- Aj, tam, jaki "pan", nazywam się Greg- odparł wesoło mężczyzna- Co Wy właściwie robicie w tym ośrodku?
- "Tajemnica państwowa"- uśmiechnęła się Rebecca- A tak na serio, to prowadzą tutaj badania nad różnymi lekami.
- "Prowadzą"? Znaczy że nie pracujesz tutaj?- zdumiał się Greg.
- W zasadzie jestem tutaj gościnnie, a mieszkam i pracuję w San Francisco.
- Ooo!- zdumiał się jeszcze bardziej- To daleką drogę przebyłaś...- zawahał się znacząco.
- No tak, gdzie moje maniery, jestem Rebecca- odpowiedziała rozbawiona. Bawiło ją, jak próbował wyciagnąć z niej więcej prywatnych informacji. Pewnie zaraz zapyta ją o faceta.
- Miło mi Cię poznać- widać było jego zadowolenie- Sama jedziesz na mecz? Bez towarzysza? - zapytał tak swobodnie, jakby rozmawiali o pogodzie. Teraz Rebecca już nie wytrzymała i parsknęła śmiechem.
- Co Cie bawi?- zapytał.
- Nie, nic...- odpowiedziała- W zasadzie mam towarzyszy, i to nawet dwóch, jeśli można tak powiedzieć. Jadą w tym czarnym Chevro za nami. Greg spojrzał w lusterko boczne.
- Faktycznie, są... Twoi ochroniarze?- zażartował
- W pewnym sensie. Mniejsza jednak z nimi. Interesujesz się koszykówką?- zapytała pod wpływem impulsu
- Ja? No w sumie czasem obejrzę jakiś mecz. A co, zapraszasz mnie?- spytał ze śmiechem.
- Tak.- odpowiedziała- O której kończysz?
- Mówisz serio?- zapytał z niedowierzaniem.
- No poważnie, idziesz czy nie?
- Jasne!- odpowiedział z zapałem. "Co mi tam", pomyślała "Nie wygląda groźnie, a zawsze może okazać się fajnym chłopakiem". Nie żałowała tego, co właśnie zrobiła.
.....................................................................................................

Greg okazał się być wyjątkowo wesołym chłopakiem. Przy nim Rebecca po raz pierwszy od kilku dni mogła się rozluźnić i pośmiać. Po meczu poszli razem do pobliskiego pubu.
- Jakie piwo pijesz?- zapytała.
- Weź mi sok pomarańczowy, nie chcę piwa.
- Dlaczego?- lekko ja to zdziwiło.
- Bo widzisz, jak wypiję, nie będe mógł Cię odwieźć do "domu"- odpowiedział z uśmiechem. "Miło z jego strony"- pomyślała Rebecca. Pozytywnie ją zaskoczył tym gestem.
- No to i ja nie bede piła- odpowiedziała, po czym zamówiła Coca Colę. Przesiedzieli w pubie dwie godziny, rozmawiając o różnych ciekawych rzeczach. Greg dał się poznać jako wielki miłośnik i znawca wyścigów "NASCAR", sam kiedyś próbował swoich sił w jednej z niższych klas, jednak po wypadku zrezygnował.
- A co takiego się stało?- zapytała żywo Rebecca
- Zawiódł układ kierowniczy, a mój samochód uderzył w bandę i stanął w płomieniach. Na szczęście szybko się z niego wydostałem i oprócz drobnych stłuczeń i otarć nic mi się nie stało, jednak ślad w psychice pozostał...
kiedy po pierwszej w nocy wychodzili z pubu i skierowali się do samochodu Grega, Rebecca zauważyła, że czarny Chevrolet wciąż stał na straży. Pomachała wesoło siedzącym w środku agentom, po czym wsiedli do wozu i wrócili do ośrodka.
- Dziękuję za udany wieczór- powiedział pierwszy.
- To chyba ja powinnam podziękować, dzięki Tobie nie spędziłam go samotnie- to mówiąc pocałowała go w policzek na pożegnanie. Wyraźnie się tym ucieszył.
- Spotkamy się jeszcze?- zapytał z nadzieją w głosie. Nie wiedziała za bardzo, co mu odpowiedzieć, więc odpowiedziała szczerze.
- Niewiem.
- Rozumiem... Masz jednak mój numer, na wypadek, gdybyś była kiedyś w Seattle i potrzebowała towarzystwa lub transportu- to mówiąc wręczył jej karteczkę z zapisanym numerem, którą Rebecca schowała skrzętnie w portfelu.
- Dzięki... Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy- odpowiedziała, po czym udała się do budynku. Kiedy tylko w znalazła się w pokoju, od razu położyła się do łóżka i zasnęła.
.....................................................................................................

22 lipca 2008 roku

Nazajutrz obudziła się o godzinie dwunastej, chociaż badania miały być na dziesiątą. Świadoma spóźnienia, ubrała się pośpiesznie, w barze na dole wypiła pospiesznie Coca-Colę, po czym udała sie czym prędzej do laboratorium. Prace już trwały. Po przebraniu się w kombinezon, dołączyła do naukowców.
- Przepraszam za spóźnienie, zaspałam- powiedziała do dr Foxa.
- Nie ma za co przepraszać, wiemy, że wróciłaś późno do ośrodka.- odpowiedział obojętnie, nie odrywając się od swojej roboty- Poza tym, masz tutaj to, o co prosiłaś.- To mówiąc, podał jej próbki.
- Niemożliwe, tak szybko ściągneliście to z Afryki?- z wrażenia aż zapomniała o tym, że ma się nie zdradzić z tym, co naprawdę wie.
- A skąd wiesz, z jakiego miejsca je mamy?- zapytał zgryźliwie, patrząć na nią podejrzliwie.
- No bo... Na raportach było nazwisko dr Musoke, typowo afrykańskie, nie jestem głupia i potrafie kojarzyć fakty.- odpowiedziała, w duchu ciesząc się z wymyślonego naprędce usprawiedliwienia, w sumie zgodnego z prawdą.
- Skoro już tyle sie domyśliłaś, to mogę Ci powiedzieć... Co prawda wirus odkryto w Afryce, ale te próbki pochodzą ze Stanów. Wirus już tu w jakiś sposób dotarł, dlatego musimy przyśpieszyć badania.
- Jak to " w jakiś sposób"? Przy takim okresie choroby i inkubacji niemożliwe jest, aby ktokolwiek przyleciał tutaj z Afryki i po drodze nie okazywał symptomów choroby!- teraz z kolei ona zaczęła coś podejrzewać.
- Nie wiem "jak", przekazałem Twoją prośbę pułkownikowi, a dzisiaj rano dostarczono nam to, co teraz trzymasz.- odpowiedział lekko zniecierpliwony- Zatem, jeśli możesz, rozpocznij już badania, skoro masz to, czego chciałaś.
- To znaczy że nikt z was tego jeszcze nie przebadał?- zdziwiła się.
- Po co? Nie spodziewamy sie znaleźć tam nic interesującego, wolimy poświęcić czas na badania nad próbkami od żywych pacjentów.
"W sumie dobrze sie składa, jeśli coś odkryję, nie będą nic wiedzieć"- pomyślała, po czym przystąpiła do badań. Na pierwszy rzut oka widać było, że coś jest nie tak. Komórki wirusa wygladały inaczej, niż te z poprzednich próbek. Zaciekawiona rozpoczęła bardziej szczegółowe badania. Widać było jeszcze komórki pierwotnego wirusa, ale można było dostrzec niektóre inne od reszty. Postanowiła je wyizolować, aby uzyskać bardziej szczegółowe informacje.
Udało jej sie już po godzinie żmudnych badań. To co zobaczyła pod mikroskopem sprawiło, że poczuła bardzo nieprzyjemny dreszcz na plecach. Znała tego wirusa. Pierwszy raz spotkała się z nim 10 lat temu, w laboratorium doktora Marcusa i podczas wydarzeń w rezydencji na obrzeżach Raccoon. Koszmar, który wtedy przeżyła sprawił że stała się inną osobą i postanowiła poświęcić się pracy na rzecz wyelminowania takich incydentów w przyszłości. Teraz jednak poczuła, jakby wszystkie te wspomnienia do niej wróciły. Edward, Richard, Enrico i reszta zespołu... I Billy... Kiedy już otrząsnełą się z tych wizji, zauważyła, że wszyscy jej się przygladają z niepokojem.
- Coś się stało, dobrze sie czujesz?- zapytał dr Fox.
- Nic, mały napad klautrofobii- skłamała.
- Masz coś?
Pokazała kciuk skierowany w dół.
- Tak jak myślałem, kończmy już na dzisiaj.
- Ok, jestem nieco zmęczona.
Godzine później Rebecca siedziała w pokoju i intensywnie rozmyślała nad tym wszystkim. Teraz już niewątpliwe było, że ktoś tego wirusa stworzył specjlanie. Nie wiedziała jednak do końca w jakim celu, i kto mógł to zrobić. Wiedziała wprawdzie, że są pewne antidota na wirusa T, jednak stworzenie ich nie było prostą sprawą, tak samo jak dotarcie do informacji o nich. Postanowiła skontaktować się z Barrym. Siadła do latopa i opisała mu całą sytuację i to, co udało jej się odkryć. Wysłała maila na ten sam adres, co porzednio. Po godzine rozdzwonił sie jej telefon.
- Tak, słucham?
- To ja, Barry. Sprawdziliśmy Twoje informację, i okazało się, że w to wszystko zamieszny jest rząd Stanów Zjednoczonych.- powiedział poważnie.
- Jak to "rząd"?- nie zrozumiała do końca tego, co właśnie usłyszała.
- Dokładniej Ministerstwo Obrony, chcieli stoworzyć wirusa, który dałby im możliwość zastraszania innych państw, oczywiście wszystko w imię utrzymania pokoju na ziemi. Nasi hakerzy dotarli do wiarygodnych źródeł. Chcą wykorzystać Ciebie do stworzenia szczepionki, bowiem widząc co zrobili, zaczęli obawiać sie epidemii. Ci naukowcy z tego ośrodka prawdopodobnie o niczym nie wiedzą, cała tajemnica jest utrzymywana na najwyższych szczeblach władzy i wojska.
- Więc co mam robić?- zapytała lekko oszołomiona. Trudno jej było uwierzyć w to, że wszystko jest sprawą wojska. Prędzej spodziewałaby się terrorystów w tej roli.
- Najlepiej, jakbyś niezwłocznie wyjechała i się gdzieś ukryła. Niewykluczone, że jesteśmy na podsłuchu. Za godzine podjedzie po Ciebie jeden z naszych ludzi, przywiezie Cie do nas, wtedy uradzimy, co robić.
- Przez godzinę może sie wiele zdarzyć- powiedziała. W tym momencie usłyszała kroki na korytarzu. Było to dziwne, bo oprócz niej nikt nie zajmował pokoi na tym piętrze, nie widziała też tutaj zbyt często służb sprzątających, a na pewno nie o tej godzinie. No i jaka sprzątaczka stawia takie ciężkie kroki?
Drzwi się otworzyły, stał w nich pułkownik Russell z jakimś żołnierzem. Przy uchu trzymał słuchawkę i usmiechał się.
- Otóż to, wiele może się zdarzyć- powiedzał. Rebecca usłyszała, jak Barry odkłada słuchawkę. Została sama.
- Zostajesz oskarżana o zdradę tajemnicy państwowej i niesubordynację, strażnik odprowadzi Cię do pokoju, w którym zostaniesz przesłuchana, potem przyjedzie po ciebie żandarmeria. Oczywiście jesteśmy uprzedzeni o planowanym przybyciu Twoich znajomych, zaręczam, nie pojedziesz dzisiaj z nimi- słychać było zadowolenie, upajał się zwycięstwem- Chcesz coś powiedzieć?
Plunęła mu w twarz. Pułkownik powolnym ruchem starł ślinę, po czym uśmiechnął się. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, szybkim ruchem uderzył ją w splot słoneczny. Rebecca zwinęła się z bólu na podłodze.
- Zabrać ją- rozkazał żołnierzowi. To było ostatnie zdanie, jakie usłyszała, zanim zemdlała.
.....................................................................................................

Ocknęła się w pomieszczeniu bez okien, siedziała przy stole, a naprzeciwko niej pułkownik Russell. W pomieszczeniu było jeszcze dwóch innych wojskowych. Rebecca spojrzała na odznaczenia- generałowie.
"Ale sie wpakowałam"- pomyślała i poczuła lekką panikę.
- Bez zbędnych wstępów, z kim rozmawiałaś?- zapytał pułkownik. Nie odpowiedziała. Popatrzył na nią przez chwilę, po czym zadał następne pytanie:
- Co zdążyłaś odkryć?
Tym razem postanowiła odpowiedzieć.
- Połączenie wirusa T i Eboli, śmiertelnie groźne i skrajnie niebezpieczne.
- Potrafisz stworzyć na to szczepionkę?- zapytał.
- Nie wiem, musiałabym nad tym popracować... Poza tym, co z tego będe miała?
- Być może przeżyjesz, zobaczymy... Na pewno Ci to nie zaszkodzi.
- Co ze mną teraz zrobicie?
- Odkryłaś zbyt dużo... Nie wiemy, z kim rozmawiałaś, ale widocznie znają się na rzeczy, bo nie możemy ich namierzyć... Ale to nieważne w tej chwili... Nawet jeśli pozwolimy Ci żyć, raczej już nie wyjdziesz na wolność. Wsadzimy Cię do zakładu psychiatrycznego, pod pretekstem paranoi spowodowanej wydarzeniami z przeszłości. Po tym, co przeżyłaś w Raccoon, niejeden by sie załamał. W szpitalu nikt nie będzie wierzył wariatce opowiadającej o rządzie USA i śmiertelnych wirusach... Kto wie, może w końcu tam odnajdziesz spokój...
Rebecca postanowiła zadać jedno, nurtujące pytanie:
- W imię czego to wszystko?
Zaskoczyła go tym. Spodziewał się, że będzie raczej błagać go o życie, a nie zadawać takie pytania. Postanowił jednak odpowiedzieć.
- Skoro i tak nie będziesz miała okazji opowiedzieć o tym komukolwiek, powinnaś poznać prawdę. Wirus jest częścią projektu o kryptonimie "RED", mającym za zadanie stowrzenie biologicznej broni doskonałej. Po co jednak szukać nowych wirusów, które nie zapewnią dobrej skuteczności, skoro możemy sięgnąć do osięgnięć naszych poprzedników i nieco "ulepszyć" ich rozwiązania. Wirus T był dobrą bronią, jednak w nieodpowiednich rękach, co przełożyło się na wielką tragedię. Wirus stworzony z T miał również dobre właściwości, jednak i on zawiódł przez nieumiejętne obchodzenie się z nim. Konsekwencje wszyscy znamy, to przez nie upadła jedna z największych korporacji naszych czasów... Postanowiliśmy zatem połączyć wirusa T z najbardziej zabójczym wirusem, a zarazem jedynym, który budzi tak wielki strach ze względu na swoją specyfikę... Ebola był idealnym kandydatem do tej roli, szybka śmierć w straszliwych męczarniach. To powoduje u ludzi strach, a strach, jak wiesz, jest potężną bronią. Jednak nie wszystko poszło po naszej myśli. Końcowe efekty zarażenia są zadowalające, testy w Afryce dowiodły skuteczności wirusa, a ofiary dzięki wirusowi T mogły "żyć" jeszcze przez dłuższy czas, co powoduje jeszcze większy strach wśród potencjalnych ofiar... Bo w końcu czego można się bać bardziej, niż męczarni jakie powoduje Ebola, które mogą ciągnąć się przez długie tygodnie? Jednak wirus zawodzi w jednym punkcie- zabija zbyt szybko. Tego na razie nie możemy poprawić, musimy skupić swoje siły na stworzeniu szczepionki...-opowiadał Russell
W tym momencie do pomieszczenia weszło dwóch wysokich, uzbrojonych mężczyzn. Pułkownik wskazał na Rebeccę.
- Przetransportujcie ją do "Iglicy", tam dokończymy naszą pogawędke. Teraz muszę zająć się namierzeniem tych, z którymi rozmawiała.
-Tak jest!- odpowiedzieli krótko, i wyprowadzili Rebeccę z pomieszczenia. Zaprowadzili ją do opancerzonego samochodu przeznaczonego do transportu więźniów, po czym wsadzili ją do tylnej "klatki". Samochód ruszył gwałtownie. Rebecca zastanawiała się, co może zrobić w takiej sytuacji. Bała się też o Barrego. W pewnym momencie samochód zatrzymał się, po czym ktoś otworzył tylne drzwi. Tym kimś okazał się Barry.
- Szybko, przesiadaj się do tamtego samochodu, nie ma czasu na wyjaśnienia! Jak tylko się zorientują, co sie stało, będą nas ścigać.- powiedział w pośpiechu.
Rebecca wykonała jego polecenia. Przesiadła się do srebrnego Chryslera, Barry wsiadł wraz z nią.
- Jak wam się to udało?- zapytała nie mogąc się powstrzymać
- Nie tylko oni mają podsłuchy, wiedząc że ma po Ciebie przyjechać konwój, wyprzedziliśmy ich.
- Co masz na myśli?- zapytała
- Nasi ludzie obezwładnili ich, jak wysiadali, i przebrani w ich mundury odbili Cie. Jak tylko Russell zorientuje sie, co sie stało, od razu rozpocznie poszukiwania.
- Co robimy?
- Teraz jedziemy na lotnisko, nie jesteśmy tu bezpieczni. Lecimy do Europy, tam zastanowimy się, co dalej.
- Do Europy?!
- Tak, tam Cie na razie nie dostaną. Lecę z Tobą, ja też nie jestem teraz bezpieczny, poza tym we dwójke łatwiej coś wymyślimy...
- A jak masz zamiar wywieźć mnie ze Stanów, skoro nie mam dokumentów?- była pełna obaw.
- Nie martw się, wszystko załatwiliśmy. Nazywasz się Veronica Colins, zapamietaj to dokładnie.- wręczył jej... nowy paszport i dowód z jej zdjęciami.
Widać, że wszystko było starannie przygotowane. Postanowiła nie zadawać więcej pytań. Odprawa na lotnisku w Seattle odbyła się bez większych problemów, godzinę później siedziała już wraz z Barrym i jeszcze jednym mężczyzną w samolocie do Londynu. Mimo obaw, cieszyła się nawet troszkę na myśl o zobaczeniu Angli. Wiedziała jednak, że to dopiero początek walki o ujawnienie prawdy...

KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Maestro, łącznie zmieniany 1 raz.
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania”