Kryształ Czasu

Zablokowany
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Kryształ Czasu

Post autor: Recoil »

A co, też chcę mieć swoje 5 minut ;)

Kryształ Czasu to moje pierwsze opowiadanie, które zacząłem pisać już dawno temu, ale do dziś nie skończyłem. Jest to dziecko inspirowane serialem niegdyś puszczanym na Polsacie (Herkules, Xena i inne tego typu) oraz jednej sesji w Warhammera (również opartej na jednym z odcinków w.w. seriali). Co jakiś czas sukcesywnie będę dodawał tu jeden krótki rozdział.

Czas ma część pierwszą. Miłej zabawy ;)

Rozdział pierwszy:

Nieznajomy

Słońce wisiało dostojnie i dumnie niczym płonący bóg nad tętniącym życiem miastem Aikon. Mieszkańcy krzątali się chaotycznie po ulicach, jedni załatwiając swe codzienne sprawy, inni starając się zarobić na życie, jeszcze inni wydając zarobione (różnymi sposobami) pieniądze. Byli też tacy, którzy przesiadywali całymi dniami i nocami w karczmach i tawernach nie dbając o to, co przyniesie jutro.
"Tawerna Portowa" położona zaledwie kilkanaście metrów od portu rzecznego* była jedną z najgorszych knajp do jakiej można było trafić w tym mieście. Przychodziły tu bowiem męty i szumowiny z całej okolicy: rabusie, złodzieje, mordercy i gwałciciele. Dziś jednak gośćmi tawerny byli tylko dwaj mężczyźni. Pierwszym z nich był wysoki, smukły elf o zdecydowanych, ostrych rysach twarzy, stalowo-szarych, bystrych oczach oraz długich, opadających miękko na ramiona czarnych włosach. Odziany był w niebieską, luźną szatę z miękkiego materiału, przepasaną sznurem, przy którym wisiała skórzana sakiewka oraz pięknie zdobiony sztylet. Drugim zaś osobnikiem był potężnie zbudowany, odziany w skórzaną, nabijaną metalowymi ćwiekami kamizelkę czarnego koloru, człowiek. Tego samego koloru miał przylegające spodnie, buty, oraz opaskę zasłaniającą stracone w bójce barowej oko. Jego głowa pozbawiona była jakiegokolwiek owłosienia, a potężne ramiona pokryte były barwnymi tatuażami. Przy pasie zwisał mu masywny miecz, natomiast z cholewy buta wystawała rękojeść sztyletu. Jego obecność w tym miejscu była zrozumiała, był on bowiem już niejednokrotnie banitą wyjętym spod prawa, czy piratem ściganym przez ramię sprawiedliwości po morzach i oceanach. Mimo, iż był już człowiekiem wolnym, rozgrzeszonym ze wszelkich niecnych czynów, stare nawyki pozostały. Lecz dlaczego to miejsce upodobał sobie ten młody adept aikońskiej szkoły magii? Pewnie nawet on nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Nie był on typowym dla swej rasy wywyższającym się dostojnikiem, więc łatwo mu było przywyknąć do miejsc takich jak to. Łatwo też było mu zaprzyjaźnić się z kimś takiego pokroju jak jego towarzysz.
Z czasem do tawerny przybywało coraz więcej gości, stawało się coraz głośniej, tłoczniej (a co za tym idzie niebezpieczniej) a dwaj mężczyźni zamawiali kolejny dzban piwa.
W pewnym momencie drzwi tawerny otworzyły się ponownie a w progu stanął starszy mężczyzna, lekko przygarbiony, podpierający się drewnianą laską. Miał około sześćdziesięciu lat, czego dowodziła pokryta zmarszczkami dumna, ale i pogodna twarz, oraz siwe, sięgające ramion włosy i schludnie przystrzyżona broda. Jego ubiór był podobny do ubioru młodego elfa, a mianowicie lekka szata z miękkiego materiału przepasana sznurem.
Gość rozejrzał się niepewnie po sali, po czym wszedł do środka i skierował się w stronę gospodarza odprowadzony zdziwionymi spojrzeniami reszty gości (szanujący się, starszy czarodziej to niecodzienny widok w tak obskurnym miejscu. Do młodego elfa wszyscy już zdążyli się przyzwyczaić, lecz nowo przybyły gość budził zainteresowanie). Zamówił kielich wina i znów zaczął rozglądać się po sali. Kiedy już zainteresowanie jego osobą opadło, ten zabrał swój kielich i podążył w stronę młodego czarodzieja i towarzyszącego mu osiłka.
-Witam panowie - zaczął starzec - zauważyłem znajome twarze, więc pomyślałem, że się przysiądę
Mówiąc to usiadł przy stole i upił spory łyk ze swojego kielicha, po czym uśmiechnął się serdecznie.
-Zapewne mylisz się staruszku. Nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy - odparł zaskoczony młodzieniec. Równie zaskoczony był jego towarzysz.
-Ależ jestem pewien, że już wasz wcześniej spotkałem. Nie jestem jednak w stanie przypomnieć sobie w jakich okolicznościach.
-W takim razie pomyliłeś nas z kimś - tym razem głos zabrał pirat
-Cóż, może i racja - rzekł w końcu nieco speszony - Starość nie radość, choć mógłbym przysiąc... No, nieważne. Ale skoro już się przysiadłem chciałbym zająć wam chwilkę. W końcu nie przyszedłem tu bez powodu. Nie macie nic przeciwko, drodzy panowie?
Mówiąc to starzec kiwnął na gospodarza, a ten już po chwili przyniósł dwa kielichy wina.
-Ha! Jeśli tak stawiasz sprawę, to możesz z nami przesiedzieć choćby i całą noc! - odparł zadowolony olbrzym i jednym haustem opróżnił zawartość kielicha. - Nazywam się Dero - niegdyś żeglarz, teraz wojownik i poszukiwacz przygód. A to mój przyjaciel Elldil - adept Aikońskiej szkoły magii.
-Ja również kończyłem tę szkołę - powiedział mile zaskoczony starzec - zapewne wiele się tam zmieniło od tego czasu... Nie często można spotkać tu elfy - zwrócił się w końcu do Elldila - Skąd dokładnie pochodzisz?
-Zaiste, niewielu moich braci spotkałem w osadach ludzkich. Pochodzę z odległej krainy zwanej Lirene, a do Imperium przybyłem by studiować sztuki magiczne.
-A, słusznie. W Aikon jest jedna z najlepszych szkół magii w całym imperium, mimo, że jest niewielka... No, nie licząc oczywiście tej w Aldgot, ale wiadomo - stolica - ciągnął wyraźnie zafascynowany starzec, a Dero wysuszał kolejny juz kielich wina.
-No, ale do rzeczy. Nazywam się Johan Magus i przyszedłem tu w dość delikatnej sprawie. Otóż prowadzę ostatnio bardzo ciekawe badania, i do jednego z takich badań niezbędna jest mi pewna unikatowa odmiana rośliny o nazwie Xanthium. I tu pojawia się problem, otóż, o ile dobrze pamiętam, ta roślina rosła w okolicy... Jakieś dwadzieścia lat temu...
Elldil i Dero spojrzeli po sobie znacząco, jednak nadal słuchali historii Johana.
-W Świątyni Mroku**, tuż koło placu targowego, w ukryciu i wielkiej tajemnicy przetrzymywany jest pewien kryształ, który umożliwi mi zdobycie rośliny.
Starzec zawiesił głos patrząc na swych rozmówców, jakby chciał zwiększyć napięcie i podsycić ich ciekawość.
-Chciałbym, abyście zdobyli dla mnie ten kryształ.
-Mamy okraść świątynię?! - krzyknął Dero o mało nie krztusząc się winem.
-Włamać sie do świątyni i ukraść jakiś kryształ - powtórzył Elldil nieco precyzyjniej.
-Nie ukraść! - oburzył się czarodziej
-Pożyczyć... - dodał natychmiast ściszonym głosem rozglądając się ukradkiem, jakby bał się, że ktoś niepowołany może go usłyszeć.
- I oczywiście nie za darmo - słowom tym towarzyszył dźwięk opadającej na stół sakiewki wypełnionej złotymi monetami. Oczy Dero zabłysły chciwie...
-Po wszystkim odniesiecie kryształ na miejsce, więc nikt się nie zorientuje - dodał niewinnie.
-Skoro ten kryształ to taka wielka tajemnica, to skąd o nim wiesz? - zapytał podejrzliwie Elldil.
-Hmmm... - zamyślił się starzec - Dawno temu byłem w dobrych stosunkach z arcykapłanem Remesem. Do czasu aż... - urwał nagle zamyślony - Ale to długa historia.
-Skoro jesteś czarodziejem - wypalił nagle olbrzym - to czemu się tam po prostu nie przeniesiesz jakimś magicznym sposobem?
Johan uśmiechnął się pod nosem, jakby rozbawiło go to pytanie.
-Mój drogi przyjacielu, zrobiłbym to oczywiście, lecz świątynia chroniona jest przed tak oczywistymi sztuczkami jak teleportacja.
-Rozumiem cię Johanie - powiedział elf po chwili zastanowienia - Wiem, że niełatwo jest czasem o różne komponenty, i że nie zawsze można je zdobyć słusznymi czynami, czy zgodnie z własnym sumieniem. Szanuję twój fach, i twoje - zapewne nie małe - doświadczenie, dlatego zgodzę się pomóc tobie, bo wiem, że nie masz złych zamiarów. Poza tym, kto wie, może kiedyś i my będziemy potrzebować twojej pomocy...
-Ale pieniądze oczywiście przyjmiemy - wtrącił szybko Dero rzucając się na sakiewkę jak wygłodniały pies na ochłap mięcha - Na przygotowania... Do misji... - wtrącił niepewnie widząc lekkie zniesmaczenie, a zarazem rozbawienie, jakie zagościły na twarzach czarodziejów.
Resztę dnia spędzili omawiając szczegóły i opróżniając regularnie napełniane przez gospodarza kielichy, a wieczorem rozeszli się dość chwiejnym krokiem każdy w swoją stronę.


* Stąd zresztą jej nazwa. Jej drzwi wychodzą prosto na otwarty port, dzięki czemu wielu klientów mających problem z nadpobudliwością spowodowaną uderzającym do głowy alkoholem znajduje ukojenie w wodach rzeki.
**Bynajmniej jej nazwa nie wzięła się stąd, że odprawia się w niej jakieś mroczne rytuały. Po prostu w jej wnętrzu jest bardzo ciemno.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Recoil, łącznie zmieniany 2 razy.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

W związku z tym, że moje opowiadanie spotkało się z dość pozytywnymi opiniami, oraz żeby nie zostało zapomniane (już wszyscy się wypowiedzieli i nastała cisza), jutro możecie spodziewać się drugiego rozdziału opowiadania, w którym nasi bohaterowie... No właśnie... Przeczytacie, zobaczycie ;)


Rozdział drugi:

Świątynia Mroku

Następnego dnia rano, Dero i Elldil spotkali się na Placu Targowym, tuż obok ratusza, biblioteki oraz rzeczonej świątyni. Jak zawsze o tej porze plac pełen był ludzi zarówno miejscowych jak i przyjezdnych, pragnących kupić lub sprzedać przeróżne towary na miejscowym targowisku, które de facto było jedynym w promieniu wielu mil.
-Marnie wyglądasz! - wykrzyknął olbrzym uśmiechając się szeroko. - Za dużo wina przyjacielu? A może miałeś ciężką noc?
-Ani słowa... - wycedził elf. Był blady, niewyspany i czuł się tak, jakby w jego głowie huczał tuzin goblińskich bębnów. - Ani słowa i ani kropli tego nędznego wina więcej...
Elldil przystosował się do wielu aspektów życia w ludzkich osadach, ale do dziś nie nauczył się, że portowe wino to nie to samo co delikatne i pokrzepiające nektary z Lirene, a potężny kac i ból głowy był skutkiem jego niewiedzy.
Dero jeszcze przez chwilę chichotał pod nosem, po czym zwrócił sie do elfa już zupełnie poważnie:
-I co o tym sądzisz? - zapytał wskazując ruchem głowy duży, biały budynek o zadziwiająco prostych, jak na świątynię, kształtach.
-Trudno mi cokolwiek powiedzieć. Zwłaszcza dzisiaj...
-Zatem wejdźmy do środka i rozejrzyjmy sie trochę - zaproponował z uśmiechem olbrzym i mocno klepnął towarzysza w ramię.
Przeszli przez Plac Targowy i podążyli w kierunku otwartych na oścież wrót świątyni. W progu stało dwóch, odzianych w napierśniki i hełmy, strażników uzbrojonych w halabardy. Stali tak nieruchomo jak wykute w skale posągi - dumni, nieobecni... Choć gdyby coś działo się w świątyni lub jej pobliżu, zapewne zareagowaliby w mgnieniu oka.
Minęli ich. Stali teraz w niewielkim przedsionku. Na wprost nich widniały duże, uchylone nieco wrota, zaś po prawej i po lewej stronie były zamknięte drzwi.
Przeszli przez portal wrót do dużego pomieszczenia, którego strop, nie tak wysoki jak mogłoby się to wydawać z zewnątrz, podtrzymywany był przez grube kolumny. Na wprost wejścia, na dość wysokim podeście, stał kamienny ołtarz ze świecami i różnymi akcesoriami. Za nim i po obu jego bokach, tuż przy ścianach, stały kamienne ławy stylizowane na wzór ołtarza - surowe i zimne. Sam podest był jakby osobnym piętrem, a prowadziły na niego dwie pary schodów: po jednej przy każdej z bocznych ścian. Pomiędzy schodami zaś stały donice z dużymi, przypominającymi paprocie roślinami.
Przeszli parę kroków po wydeptanej podłodze z szarego kamienia i rozglądali się dokoła. Nie było tu okien, a nikłe światło dawały jedynie powtykane gdzieniegdzie pochodnie. Zapewne dlatego nazywano ją Świątynią Mroku mimo, iż obrzędy nie były tu odprawiane na cześć sił ciemności..
Nie licząc kilku krzątających się kapłanów, okrytych szarymi szatami z zarzuconymi na głowy kapturami, nadającymi im wygląd zagubionych między światami zjaw, w świątyni nie było nikogo. Nie było też śladu kryształu.
-Johan wspomniał, że kryształ jest dobrze strzeżony - szepnął Dero - Nie sądzę, żeby znajdował się tu, gdzie każdy miałby do niego dostęp.
-Też tak myślę. Zapewne trzymany jest w komnatach na piętrze, bądź w podziemiach świątyni. Musielibyśmy zakraść się tam i i sprawdzić to. Dziś jednak nie będę w stanie wymyślić jak to zrobić...
-I chyba nie będziesz musiał... - szepnął jakby nieobecnie patrząc niby bezmyślnie w stronę wyjścia.
Z jednego z pomieszczeń w przedsionku wyłoniła się kolejna postać w szarej szacie z kapturem zakrywającym twarz i podążyła w stronę swych towarzyszy krzątających się przy ołtarzu, zostawiając za sobą lekko uchylone drzwi. Gdy oddalił się nieco, Dero, nadzwyczaj zwinnym jak na jego budowę krokiem, przeszedł do miejsca skąd wyszedł kapłan i bezszelestnie zniknął za drzwiami.
Zdezorientowany nieco Elldil skierował się powoli do wyjścia rozglądając się się dyskretnie po sali, nikt nie okazał mu jednak zainteresowania. Zbliżał się właśnie do progu wrót, gdy jego towarzysz wyłonił się zza drzwi trzymając w dłoniach małe zawiniątko.
W milczeniu opuścili świątynię mijając strażników, którzy zdaje się nawet nie zwrócili na nich uwagi i podążyli w stronę portu, wtapiając się w tłum krzątających się po Placu Targowym ludzi.



-Czy to jest "to"? - zapytał w końcu elf, gdy zniknęli w wąskiej, brukowanej uliczce.
-Niestety... Wątpię, by ci kapłani pilnowali kryształu tak nieroztropnie jak swych szat - odparł Dero rozwijając długą, szarą szatę z obszernymi rękawami i głębokim kapturem. Dokładnie taką, jaka nosili duchowni Świątyni Mroku.
W końcu trafili do "Tawerny Potowej", gdzie zamówili ciepły posiłek, kufel piwa dla Dero i kubek ciepłego mleka z miodem dla nieczującego się jeszcze najlepiej Elldila.
-Mój plan wygląda następująco - zaczął olbrzym - Jeszcze dziś, w przebraniu kapłana, wejdziesz do świątyni i rozejrzysz się. Kiedy zorientujesz się, jaki jest rozkład pomieszczeń i gdzie może być przechowywany kryształ, wrócisz do siebie. Rano spotkamy się i omówimy szczegóły. Co o tym sądzisz?
-Brzmi dość sensownie, jednak nie sądzę, bym był w stanie to zrobić. Nie dziś - odparł elf masując obolałą jeszcze głowę.
-Ja w ogóle nie jestem w stanie tego zrobić! - za argumentował ostro Dero - Nie wcisnę się w te łachy!
I rzeczywiście. Mimo, iż wzrostem byli podobni, to jednak Elldil był dużo bardziej szczupły i smukły w porównaniu do swego przyjaciela. On też w przebraniu kapłana wyglądałby naturalniej i wiarygodniej.
-Dobrze! Zrobię to! - burknął Elldil na odczepnego, po czym dodał - Ale jak juz mówiłem - nie dziś. Johan dał nam na to tydzień. Mam pewne wątpliwości czy to był dobry pomysł. To niemoralne...
-O czym ty mówisz? - wybuchnął olbrzym, złagodniał jednak gdy zrozumiał, że zły nastrój jego towarzysza spowodowany jest nie tylko wczorajszą libacją, lecz również zbyt pochopnie podjętą decyzją. W końcu przywłaszczenie czyjegoś mienia nie leżało w jego naturze (oczywiście, Elldil nie był typowym elfem, przejął chętnie sporo ludzkich cech, ale wszystko ma swoje granice...), nie wspominając juz o tym, że groził za to stryczek... Poza tym Elldil był miedzy młotem a kowadłem, gdyż danego słowa nie można łamać, a sytuacja ta czyniła go z jednej strony złodziejem, z drugiej zaś wiarołomcą. Żadna z tych ról nie odpowiadała mu...
-Posłuchaj mnie - zaczął ponownie olbrzym, tym razem spokojnie - Po pierwsze, w przeciągu tygodnia mamy szansę zarobić więcej niż normalnie przez trzy miesiące.
Dero od razu zauważył, że ten argument nie trafił do czarodzieja, ciągnął więc dalej:
-Po drugie, oboje juz w tym siedzimy i nie możemy złamać danego słowa. To niehonorowe. Po trzecie, masz szansę pogłębić swą wiedzę i nauczyć się czegoś od tego starego czarodzieja. Wprawdzie był roztrzepany, ale wyglądał na doświadczonego i mądrego człowieka - dokończył niepewnie.
-I szalonego - wtrącił ironicznie Elldil. Dero nie odpowiedział. Zrobił tylko lekko zmieszana minę - zdawał sobie sprawę z tego, że elf ma rację. Nie dał jednak za wygraną.
-Po czwarte - kontynuował - jak sam Johan powiedział, my tylko pożyczamy kryształ. Jeszcze tej samej nocy, gdy zrobi z nim to, co ma zrobić, odniesiemy go na miejsce i nikt się nie zorientuje, a my zyskamy sobie jego przyjaźń... i sakiewkę...
W końcu rozparł sie na krześle i z wyczekiwaniem wpatrywał się w zatroskaną twarz czarodzieja. Zastanawiał się, jakie wrażenie wywarło na nim jego przemówienie.
-Może masz rację - wymamrotał w końcu Elldil, a dero uśmiechnął sie triumfalnie pod nosem - Już w tym siedzimy, a ja nie chcę zostać wiarołomcą. Zrobimy to. Po raz pierwszy i ostatni.
-O nic więcej cię nie proszę - odparł zadowolony Dero.
-Jutro wejdę do świątyni. Czekaj tu na mnie. Jak wrócę ułożymy plan działania - powiedział zdecydowanie. Po chwili dodał szeptem, jakby do siebie:
-Mam tylko nadzieję, że nikt na tym nie ucierpi...
Mówiąc to wstał i wyszedł zostawiając towarzysza sam na sam z pustym kuflem.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Recoil, łącznie zmieniany 1 raz.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział trzeci:

Kapłan Mroku

Słońce nie zdążyło jeszcze dojść do najwyższego punktu swej wędrówki gdy Elldil przemierzał miasto kierując się w stronę świątyni. Odziany był w szarą szatę sięgającą do ziemi, w pasie przewiązaną grubym sznurem. Twarz ginęła w cieniu kaptura zarzuconego starannie na głowę, a smukłe dłonie w szerokich rękawach mogących pomieścić tuzin rąk. Na pierś opadał mu, zwieszony na grubym rzemieniu, ciężki, brązowy wisior przedstawiający tarczę słońca i łagodny sierp księżyca. Nachodząc na siebie uzupełniały się wzajemnie tworząc idealne koło. Przy pasie umocowaną miał niewielka sakiewkę po brzegi wypełnioną mięciutkim, białym puchem. Tak, na wszelki wypadek...
Wkroczył pewnie (z pozoru) do świątyni mijając jak zawsze obojętnych (z pozoru) strażników. Bez namysłu podążył do drzwi, za którym dzień wcześniej zniknął Dero. Miał szczęście - były otwarte. Znalazł się w niewielkim, ciemnym pomieszczeniu. Zapewne był to jakiś magazynek, bądź garderoba, gdyż było tu pełno wieszaków i półek, na których gdzieniegdzie wisiały szaty, w większości szarego koloru.
Po drugiej stronie pokoju widniały drzwi. Elldil podążył w ich stronę i wyszedł na korytarz. Był pusty, więc elf bez wahania poszedł wzdłuż niego, aż do umieszczonych na końcu drzwi. Były otwarte, a z pomieszczenia dobiegały odgłosy krzątania. Były tu też inne drzwi - zamknięte. Czarodziej przystawił do nich ucho, jednak nic nie usłyszał. Przeszedł więc niepewnie przez otwarte drzwi.
Jego oczom ukazało się duże pomieszczenie z wielkim stołem na środku. Na prawo stał wielki kominek z zawieszonym nań kotłem lizanym przez pląsające wesoło na palenisku płomienie. Z kotła wydobywało się nierównomierne, delikatne bulgotanie a dookoła unosił się przyjemny zapach jakiejś apetycznej potrawy. W kuchni były cztery osoby. Miały odrzucone kaptury oraz podwinięte rękawy i zajmowali się, każdy swoim zajęciem: Obieraniem i siekaniem warzyw, dorzucaniem do paleniska, czy wsypywaniem do kotła różnych ziół.
Gdy kapłani ujrzeli wchodzącą postać przerwali na chwilę pracę i spojrzeli na przybysza. Serce Elldila zaczęło bić szybciej czekając na dalszy tok wydarzeń, ci jednak skłonili lekko głowy w geście pozdrowienia. Czarodziej odetchnął z ulgą i odwzajemnił ukłon. Kiedy uspokoił juz oddech i drżenie rąk dotarła do niego pewna myśl: w tym stroju może bezkarnie i do woli wędrować po świątyni bez obawy, że ktoś go rozpozna, czy zwróci w ogóle na niego uwagę! Teraz jest jednym z nich!
Rozejrzał się po pomieszczeniu: po jego lewej stronie widniały schody prowadzące na górę, zaś na wprost niego, za plecami kapłanów zauważył otwarte drzwi. Szybko zorientował się jednak, że jest to tylko spiżarnia, bądź magazynek, i uznając ją za niewartą uwagi podążył schodami do góry. Uchylił drzwi na ich szczycie i wszedł do dużego pomieszczenia. Było ono surowo urządzone. Właściwie to oprócz dużego kominka, kilku okien i rzędu prostych, drewnianych prycz nie było tu nic. Kilka postaci w szatach kręciło się po sali, jednak nikt nie zwrócił na Elldila większej uwagi. Postanowił więc rozejrzeć się z grubsza po pokoju. Może były tu jeszcze jakieś drzwi skrywające np. tajemnicę kryształu. Właściwie sam w to wątpił... I słusznie, bo jego podejrzenia nie sprawdziły się. Sam pomysł umieszczania ukrytego przejścia, czy samego kryształu w takim miejscu był niedorzeczny. Wyglądało na to, że w ej części świątyni nic już nie znajdzie. Wrócił więc schodami w dół i podążył w stronę przedsionka.
Przyszło mu w tej chwili na myśl, że poprzedniego dnia tylko pobieżnie sprawdził główną salę świątyni. Teraz, w stroju kapłana, Elldil mógł dokładniej ja zbadać nie zwracając na siebie niczyjej uwagi.
Wszedł więc do dużej sali z ołtarzem. W środku nie było nikogo, więc dziarskim krokiem podążył w stronę podestu. wszedł po schodach i podszedł do ołtarza.
Surowy, zimny blok ozdobiony był różnymi wzorami, a na jego środku widniał symbol słońca i księżyca - taki sam, jaki nosił teraz na szyi. Poza świecznikami, kielichem i innymi akcesoriami nie było tu jednak śladu kryształu. Bystre oczy elfa nie dostrzegły też żadnej skrytki. To samo tyczyło się trzech kamiennych ław stojących przy ścianach.
Elldil coraz bardziej tracił nadzieję i chęci do szukania tego klejnotu. Bezowocne przeszukiwanie świątyni kawałek po kawałku irytowały go i utwierdzały w przekonaniu, że jego nieprzemyślana decyzja była błędna. Zły był na siebie za swoją impulsywność, której brak przeszkadzał mu u jego pobratymców. Teraz jednak nie zostało mu nic innego jak szukać tego przeklętego kryształu. Naważył piwa, więc musiał je teraz wypić, a wiedział, że do tego głowę ma nie najmocniejszą...
Pozostało mu jeszcze zachodnie skrzydło (oczywiście jeśli czegoś nie przeoczył...) i podziemia, Bogowie tylko wiedza jak rozległe. Szczerze mówiąc miał nadzieję, że w świątyni tej nie istniały żadne podziemia. Wiedział jednak, że jest to bardzo mało prawdopodobne...
-No cóż - szepnął do siebie ściskając pięści- im szybciej przeszukam tę norę, tym szybciej stąd wyjdę.
Westchnął głęboko i ruszył ponownie do przedsionka. wszedł tym razem w drzwi prowadzące do zachodniego skrzydła. Przeszedł przez pomieszczenie, w którym stało tylko biurko i krzesło, do przeciwległych drzwi, za którymi znajdowała sie duża sala. Na jej środku stał ogromny stół otoczony masywnymi krzesłami. Kilka z nich zajętych było przez kapłanów w skupieniu czytających księgi lub sporządzających jakieś notatki.
Reakcja na przybycie czarodzieja była typowa - lekkie skinienie głowy, na które odpowiedział tym samym.
W tej sali oprócz stołu było kilka szafek ustawionych pod ścianami, wypełnionych księgami, czy różnymi zwojami, kominek nie za często używany o tej porze roku, choć i latem noce bywały zimne, oraz dwa okna będące w tej chwili jedynym źródłem światła. Zupełnie na prawo od drzwi widniały prowadzące na górę schody zakręcające w połowie pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Elldil bez wahania podążył w ich kierunku. Czuł teraz na sobie odprowadzające go na górę spojrzenia. Przez chwilę poczuł się nieswojo, ale postanowił zignorować je - cofnięcie się w połowie mogłoby zostać dziwnie odebrane. Wszedł więc pewnie po schodach i juz po chwili znajdował się w obitym ciemną boazerią korytarzu. Zimna, kamienna podłoga obita była dość juz starym i mocno wydeptanym, czerwonym niegdyś chodnikiem. Po prawej stronie było okno wychodzące na dachy pobliskich domostw. Po kilku metrach korytarz zakręcał w lewo. Wzdłuż prawej ściany widniało jeszcze kilka okien, miedzy którymi powtykane były w metalowe uchwyty, nie palące się teraz lampy oliwne, naprzeciw nich zaś dwoje dość masywnych, drewnianych drzwi opatrzonych małymi, zakratowanymi okienkami.
Elldil kierował się jednak do znajdujących sie na końcu korytarza drzwi, przy których stało dwóch strażników ubranych i uzbrojonych tak, jak ci przy wejściu. Ci dwaj jednak nie byli najwyraźniej tak przejęci swymi obowiązkami jak ich koledzy. Stali niedbale, zgarbieni, oparci leniwie o swe halabardy jak podróżnicy strudzeni wielodniowym marszem. Zapewne dlatego, że tu nie byli narażeni na widok, nie licząc sporadycznych odwiedzin kapłanów, więc mogli sobie pozwolić na odrobinę luzu. Na widok Elldila ożywili sie nieco i wyprostowali patrząc nań wyczekująco.
-A dokąd to? - burknął jeden zagradzając elfowi drogę halabardą, gdy ten zbliżał sie do nich.
-Ja... - wymamrotał niepewnie pod nosem zbity z tropu czarodziej, próbując wymyślić na szybko jakąś prowizoryczną i przekonującą zarazem bajeczkę. Nie spodziewał sie takiej reakcji. jednak szata kapłana nie uprawnia do maszerowania samopas po całej świątyni. Z jednej strony jego pewność siebie drastycznie zmalała, z drugiej zaś poczuł podniecenie. Skoro nie wszyscy mają dostęp do tej części świątyni, to może tu przechowywany jest kryształ...?
-Nie wiesz, że wstęp tu ma tylko Arcykapłan Marcel?
-Tak... Ja właśnie... Mam dla niego wiadomość - wykrztusił czarodziej pierwsze lepsze kłamstwo.
-Arcykapłan wyraźnie zabronił sobie przeszkadzać. Czy to coś pilnego? - zapytał drugi ze strażników nieco szczuplejszy, wyższy i zdecydowanie mniej opryskliwy.
-Tak... ale może poczekać - odparł wymijająco elf.
-Przekażemy mu ją - burknął ten pierwszy.
-To poufne. Poczekam aż skończy - oznajmił Elldil, po czym obrócił się na pięcie i dziarskim krokiem ruszył wzdłuż korytarza odprowadzony zdezorientowanymi spojrzeniami gwardzistów.
Opuścił w pośpiechu świątynię i ruszył w kierunku tawerny. Było juz trochę po południu, gdyż słońce wędrowało powoli ku zachodowi kładą na ziemi coraz to dłuższe cienie.
Elldil powinien był przeszukać jeszcze podziemia świątyni, lecz gotów był zaryzykować stwierdzenie, że kryształ znajduje sie gdzieś na piętrze. Było to jedyne strzeżone miejsce jakie odwiedził, zaś chcąc odnaleźć podziemia naraziłby się na spotkanie z arcykapłanem, chcącym usłyszeć ową pilną wiadomość. Groziło to zdemaskowaniem, a do tego oczywiście nie mógł dopuścić. Wolał pozostać tajemniczym posłańcem nieistniejącej wieści, gdyż to dawało mu szansę powrotu do świątyni w przebraniu mnicha i względnie bezpieczne poruszanie się po niej.
W "Tawernie Portowej" było jeszcze dość spokojnie. O tej porze nie było zbyt wielu gości, a do wszelkiego rodzaju bójek, bijatyk i rozrób dochodziło najczęściej dopiero wieczorem. Dero siedział więc znudzony w kącie sali z głową zwieszoną nad pustym już niemal kuflem piwa. Ożywił się nieco gdy zobaczył stojącą w progu tawerny smukłą, wysoką postać. Podniósł rękę by zwrócić na siebie uwagę elfa - niepotrzebnie, gdyż czarodziej już w progu poznał swego towarzysza mimo, iż siedział w dość ciemnym kącie.
Elldil podążył w stronę stolika, przy którym siedział jego towarzysz. Kaptur miał odrzucony na plecy, rękawy podciągnięte, a symbol świątyni schowany głęboko w kieszeni. Jego odzienie nieznacznie tylko różniło sie teraz od tego, noszonego przez niego na co dzień.
-Jakie wieści? - zapytał Dero gdy Elldil usiadł przy stoliku.
-Dość pomyślne - odparł elf, jednak po chwili dodał, jakby na swoje usprawiedliwienie - Tak sądzę. Domyślam się, gdzie może być klejnot. Na piętrze zachodniego skrzydła świątyni są drzwi strzeżone przez dwóch gwardzistów. Nie zdołałem wejść do środka, ale jest to właściwie jedyne miejsce, do którego dostępu bronią strażnicy. Może tam wejść jedynie arcykapłan. Sądzę, że tam właśnie przechowywany jest kryształ.
-Ale nie widziałeś go? - zapytał Dero zawiedziony. Od razu pożałował, że w ogóle sie odezwał widząc zbolałą minę elfa.
-Nie! - odparł dobitnie czarodziej ucinając dalszą dyskusję na ten temat - Nie widziałem...
-Masz jakiś plan? - spytał niepewnie olbrzym.
-W tym stroju mogę poruszać się po świątyni dość swobodnie. Nie wejdę za te drzwi, ale myślę, że mogę wpuścić cię do środka po zamknięciu. Możliwe, że wejście będzie strzeżone w nocy, więc mógłbym otworzyć ci okno na parterze. Gdy będziesz już w środku będziemy improwizować.
Dero nie był zadowolony z takiego planu, ale nie chciał nic mówić. Wiedział, że Elldil źle zareaguje na taką uwagę. Przynajmniej nie teraz. Niestety nigdy nie był dobry w ukrywaniu emocji i elf szybko wyczytał na twarzy olbrzyma wyraz niezadowolenia i rozczarowania. Zareagował nadzwyczaj spokojnie jak na swój nastrój...
-Wiele więcej nie zdołam wymyślić w najbliższym czasie. Najważniejsze będzie dostać się do środka. Tak czy inaczej nie dostanę się za te drzwi więc nie widzę różnicy czy mam to zrobić sam, żeby zrobić rozeznanie, czy z tobą w drodze po kryształ.
-No cóż - podjął wreszcie olbrzym - Ty tam byłeś, ty widziałeś, więc chyba wiesz co mówisz. zdaję się na ciebie. Kiedy zaczynamy?
-Dziś - odparł zdecydowanie Elldil. Ta odpowiedź wielce zaskoczyła awanturnika. - Dziś o północy otworzę okno w zachodnim skrzydle świątyni. Czekaj tam na mnie.
Dero spojrzał zdezorientowany na przyjaciela i zapytał:
-Skąd nagle ten pośpiech? Jeszcze wczoraj miałeś wątpliwości - uważałeś, ze to niemoralne.
-Nadal tak uważam - odparł zdawkowo elf - Po prostu chcę mieć to wszystko za sobą. Załatwimy to szybko i zapomnimy o tym.
Wstał od stołu i dodał po chwili:
-A zatem do zobaczenia o północy.
Sylwetka elfa zniknęła za progiem tawerny, a Dero wypił resztę piwa i znów zwiesił głowę nad pustym juz kuflem.
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Recoil, łącznie zmieniany 3 razy.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział czwarty:

Kryształ Czasu

Elldil krzątał się bezcelowo po świątyni. Czas dłużył mu się niemiłosiernie i elf nie bardzo wiedział, co ma ze sobą zrobić. Bał się, że jego zachowanie może wzbudzić czyjeś podejrzenia. Starał się więc znaleźć sobie jakieś zajęcie, żeby nie rzucać się w oczy.
Brama świątyni została zamknięta wraz z zachodem słońca, a strażnicy przenieśli się do przedsionka. Nie musieli stać już na baczność, więc rozsiedli się wygodnie na krzesłach i przysypiali nieco. W końcu wyglądali jak ludzie z krwi i kości, a nie zamarłe w bezruchu posągi.
Sala główna, ta, w której znajdował się ołtarz, była już zupełnie pusta, a wrota do niej przymknięte były w taki sposób, że ani z jednej, ani z drugiej strony nie było widać, co dzieje się za nimi. Elldil mógł więc spokojnie przeczekać tu do północy nie zwracając na siebie uwagi.
Nadal nie wiedział co z sobą począć. To krzątał się z kąta w kąt, to siadał na kamiennej ławie wpatrując się w ołtarz, lub rozmyślał. Rozmyślał o tym, jak wpakował się w tę sytuację i jak się z niej wyplątać, choć na to było juz zdecydowanie za późno. Myślał, jak dostać się do strzeżonej przez gwardzistów komnaty, bo zapewne i w nocy stali na posterunku, i co w ogóle znajduje się w tej komnacie. Wcale nie był pewien tego, że kryształ znajduje się właśnie tam. Zaryzykował takie stwierdzenie, choć powinien raczej nazwać to uczucie nadzieją, aniżeli pewnością... Tak... Miał nadzieję, że kryształ znajdował się właśnie tam...
Z rozmyślań wyrwał go jakiś dźwięk dochodzący z drugiego końca sali. Wrota uchyliły się i przez próg przeszedł kapłan z kapturem odrzuconym do tyłu. Elldil znieruchomiał obserwując w milczeniu postać sunącą w jego kierunku. Mnich wszedł na podest i podszedł do ołtarza.
-Witaj bracie - zwrócił się do elfa. Był młody, a twarz miał zatroskaną.
-Zbliża się północ - zaczął niepewnie - wszyscy szykują się do spoczynku...
-Tak, wiem - przerwał mu delikatnie Elldil widząc, że ma do czynienia z młodym i zagubionym jeszcze człowiekiem - Dziękuję, ale chciałbym tu porozmyślać tu jeszcze w samotności.
-Ach, rozumiem - odparł młodzieniec. Wyglądał na zawiedzionego. - Nie będę ci zatem przeszkadzał bracie - mówiąc to spojrzał z na elfa z nadzieją, że może jednak zechce go wysłuchać. Bez skutku.
-Zatem dobranoc - powiedział, odwrócił się niepewnie i ruszył powoli w stronę wrót. Elldil odetchnął z ulgą. W normalnych okolicznościach wysłuchałby go i poradził w miarę możliwości, jednak teraz nie był w nastroju na pogaduszki. Poza tym nie było na to czasu.
Nagle młodzieniec zatrzymał się w połowie drogi, a czarodziej mimowolnie znów wstrzymał oddech wyczekując. Kapłan odwrócił się do elfa nabierając powietrza, jakby chciał jeszcze o coś zapytać, zwątpił jednak i po chwili stania na bezdechu obrócił się i zniknął za wrotami. Elldil znów odetchnął spokojnie. Siedział tak jeszcze przez chwilę, by zapanować nad nerwami dającymi coraz bardziej znać o sobie.
-No, chyba juz czas - szepnął do siebie. Zacisnął pięści, wziął głęboki wdech i podążył w stronę wyjścia. Strażnicy pochrapywali lekko. Głowy opadały im na piersi, a ręce zwisały bezwładnie wzdłuż ciała. Gdyby nie fakt, że oddychają (i to dość głośno), można by odnieść wrażenie, że nie żyją... Elldil minął ich bezszelestnie jak kot i poszedł do sali, pod oknami której miał czekać na niego Dero.
W środku nie było nikogo. Świece i pochodnie były zgaszone, jedynie z piętra sączyło się nikłe światło lamp oliwnych dławione przez wszechobecne ciemności. Tyle światła wystarczyło jednak by bezbłędnie rozróżniać kształty sprzętów i przedmiotów stojących na drodze elfa. Czarodziej podszedł do okna. Odsunął skobel i uchylił okiennice.
-No! Nareszcie!
W oknie niemal natychmiast ukazała sie łysa głowa pirata.
-Gdzieś się podziewał tyle czasu? Kręci się tu ciągle patrol straży miejskiej. Jeszcze chwila a z pewnością zainteresowaliby się mną.
Dero wgramolił się w końcu do środka. W nikłym blasku ulicznych latarni można było dostrzec, iż olbrzym ma na plecach przytroczony miecz, a z cholewy prawego buta wystaje rękojeść sztyletu.
Elldil zamknął za nim okiennice. Stali przez chwilę w milczeniu nasłuchując. Żaden dźwięk nie zaniepokoił ich jednak.
-No więc którędy? - zapytał cicho pirat
-Schodami na górę, i korytarzem do końca. W dzień drzwi strzeżone były przez dwóch gwardzistów. Nie wiem jak jest w nocy.
-Zaraz się przekonamy - odparł żywo Dero i skierował się w stronę schodów. Elldil podążył za nim. Delikatnie, na palcach wspięli się na górę po skrzypiących lekko stopniach i poszli dalej po pozostałościach po miękkim, czerwonym chodniku, aż doszli do zakrętu. Tu czarodziej zatrzymał swego towarzysza przytrzymując za potężne ramię.
Korytarz oświetlało kilka lamp oliwnych zawieszonych na ścianach, nadających klimat upiornego półmroku. Elf wyjrzał zza rogu, po czym odezwał się do towarzysza:
-Wygląda na to, że drzemią
-Na szczęście dla nas, nie przykładają się specjalnie do swojej roboty.
Dero uśmiechnął się szeroko i ruszył w ich kierunku. W ostatniej chwili jednak Elldil zatrzymał go.
-Zaczekaj tu chwilę. Upewnię się, że nie obudzą się przez najbliższe dwie godziny. - mówiąc to zniknął za zakrętem.
Dero poprawił swój miecz i upewnił się, że sztylet łatwo wysuwa się z pochwy w cholewie. Gdy wyjrzał zza rogu dwaj strażnicy siedzieli oparci o ścianę z głowami zwieszonymi na piersiach, a Elldil zbierał cos z podłogi i chował do swojej sakiewki. Pirat podszedł do towarzysza i uśmiechnął się porozumiewawczo.
-Nie masz w zanadrzu żadnych innych sztuczek? - zapytał
-Po co? - odparł beztrosko elf - Ta jest skuteczna.
Drzwi nie były zamknięte na klucz, otworzyli je więc delikatnie i wślizgnęli się do środka.
Znaleźli się w niedługim korytarzyku, na którego końcu widniały drzwi. Od razu udali się w ich kierunku, lecz zwątpili nagle, gdy w bocznej ścianie ukazały się kolejne drzwi. Dero dał znak, żeby zatrzymali się i uchylił powoli mijane drzwi. Zaskrzypiały lekko, jednak miny obu towarzyszy wglądały przy tym tak, jakby ktoś przejechał ostrzem po szybie. Pirat wcisnął swoją łysą głowę między drzwi a framugę i rozejrzał się.
Był to pokój, w którym nocowali strażnicy. Pod jedną ze ścian stały proste, drewniane prycze, prawie wszystkie zajęte przez chrapiących głośno żołnierzy. Na przeciwległej ścianie ustawione były stojaki na broń i pancerze, oraz szafki na ubrania.
Dero wyłonił się z powrotem na korytarz. Krzywiąc twarz zamknął za sobą drzwi na tyle cicho na ile to możliwe i pokiwał głową dając elfowi do zrozumienia, że to nie jest to miejsce, do którego chcą się udać.
Skierowali się zatem do drzwi w końcu korytarza. Nie docierał zza nich żaden dźwięk, za to pod nimi, przez szparę miedzy drzwiami a podłogą, wylewało się na ziemię, niczym złocisty płyn, nikłe światło, które otuliło ich natychmiast po otwarciu drzwi.
Gdy przeszli przez próg znaleźli się w dość dużym pokoju, urządzonym podobnie jak korytarz, który ich tu przywiódł: ciemna boazeria otulająca ściany, stary, wytarty, czerwony chodnik i kilka lamp oliwnych świecących złocistym blaskiem.. Poza tym pod bocznymi ścianami, w szeregu ustawione były półki wypełnione księgami, a ściana przeciwległa do tej, przy której stali, zasłonięta była przez kurtynę roślin doniczkowych, od kwiatów, po małe drzewka niknące gdzieś pod zatopionym w czeluściach mroku drewnianym sklepieniem.
Poczęli rozglądać się po sali szukając albo kolejnych drzwi, albo kryształu, szybko stwierdzili jednak, że nie ma tu ani jednej z tych rzeczy.
-Co dalej? - zapytał Dero takim tonem, jakby to było oczywiste.
-Nie mam pojęcia. Jestem tu pierwszy raz...
-A masz jakiś pomysł? - Pirat nie patrzył nawet na elfa, tylko rozglądał się od niechcenia po sali. Na te słowa coś pękło w głowie Elldila i z goryczą wybuchnął.
-A może ty ruszyłbyś w końcu tą swoją łysą łepetyną! Od kiedy to się zaczęło nie zrobiłeś nic pożytecznego! Wszystko jest na mojej głowie! Mógłbyś w koń...
Masywna dłoń zatkała szczelnie potok gorzkich słów wylewających się z ust rozgoryczonego elfa, a potężne ciało przyparło go do muru unieruchamiając skutecznie.
Oczy Elldila rozszerzyły się z przerażenia, serce podskoczyło do gardła, a głowę zalał potok myśli. Mógł się spodziewać, że przyjaźń z łotrem i banitą skończy się w ten sposób. Uważał, że naprawdę byli przyjaciółmi, ufał mu, a teraz skończy zadźgany ręką tego barbarzyńcy z powodu jednego wybuchu złości i jakiegoś przeklętego kamyka!
W tej samej chwili dostrzegli przez parawan liści skrywających ich szczelnie, że jedna z szafek w północnej ścianie odsuwa się, a zza niej wychodzi jakiś człowiek. Starszy, siwiejący mężczyzna, odziany w szatę podobną do tej, noszonej teraz przez Elldila, lecz poza tym miał na sobie błękitną narzutę związaną w pasie dość grubym sznurem. Na owej narzucie wyszyte miał złotą nicią, zarówno na piersi, jak i na plecach, symbole świątyni: wplecione w siebie słońce i księżyc.
-Zapewne arcykapłan Marcel - pomyślał Elldil zapominając nagle o tym, że o mało nie stracił życia z ręki przyjaciela. Uświadomił sobie jednocześnie, że Dero uratował w ten sposób całą sytuację.
Mężczyzna zatrzasnął szafkę i wyszedł z pokoju.
Dłoń olbrzyma zwolniła uścisk.
-Przepraszam cię, że się uniosłem, ale to wszystko jest dla mnie...
-W porządku - przerwał elfowi Dero - Nic się nie stało. W końcu jesteśmy przyjaciółmi - dodał. - Poza tym to ja cię przepraszam. Masz rację. Jestem jak piąte koło u wozu, ale skoro już tu jestem, razem tu jesteśmy, to przestańmy się sprzeczać bo może nas to wpakować w tarapaty, tylko otwórzmy te przeklęte drzwi.
W tym momencie do ich uszu dobiegły dość odległe krzyki. Z tego co zdołali usłyszeć i zrozumieć dowiedzieli się, że arcykapłan wyrażał swoje szczere niezadowolenie z faktu, iż strażnicy śpią na służbie. Oczywiście nie ma się temu co dziwić, jednak wiedzieli, że z tego powodu będą mieli znacznie utrudniony powrót. Ale tym będą martwili się później. W tej chwili musieli dostać się do pomieszczenia z półką. Przystąpili więc do oględzin.
Dłonie Dero sprawdzały każdą nierówność i wypukłość, z kolei Elldil bardziej skoncentrował sie na przeglądaniu ksiąg. Takie zboczenie zawodowe. W końcu jeden z tomów przykuł jego uwagę.
-Co o tym powiesz? - zapytał druha z lekkim uśmiechem.
-Księga jak każda inna - zbył go pirat nie przerywając poszukiwań, rzucił jednak okiem na pokazywaną przez elfa księgę. - "Tajemnice Czasu"...? - zastanowił się przez moment. Juz po chwili i na jego twarzy pojawił się uśmiech, gdy skojarzył tytuł księgi z nazwą klejnotu.
Elldil spróbował wyciągnąć księgę, ta jednak zaklinowała się, czemu towarzyszył cichy zgrzyt, a juz po chwili szafka uchyliła się ukazując tajne przejście.
Weszli do środka. Oczom im ukazała się wielka sala, której strop ginął wysoko w mroku. W dwóch rzędach poustawiane zostały drewniane ławy. Po obu stronach wejścia widniały solidne, drewniane schody prowadzące na balkon otaczający całą salę tak, że można było wejść z jednej strony, obejść salę dookoła i zejść z drugiej. Cały balkon podtrzymywany był w równych odstępach drewnianymi kolumnami. Na przeciwległym do wejścia końcu sali, na lekkim wzniesieniu stał ołtarz.
Zatrzasnęli za sobą "drzwi" i podążyli w jego stronę.
Sala, identycznej wielkości jak główna sala poniżej, pogrążona była w mroku, przez który nieudolnie przedzierało się nikłe światło kilku świec. Widząc tę salę każdy zrozumiałby dlaczego świątynia zyskała miano "Świątyni Mroku".
Na ołtarzu stała nieduża, drewniana szkatułka. Niepewnie otworzyli ją, a ich oczom ukazał się piękny, szlifowany zapewne ręką mistrza kryształ, o regularnych kształtach, spoczywający wygodnie we wnętrzu obitym miękkim i delikatnym aksamitem w szkarłatnym kolorze. Miał on wielkość ludzkiej pięści i kształt zbliżony do owalu. Nie sposób było bliżej określić kolor klejnotu gdyż błyszczał on i mienił się wszystkimi kolorami tęczy. stali tak chwilę zadumani nad jego pięknem, a ich ręce zbliżały się powoli w jego kierunku przyciągane energią chciwości. Chwycili go jednocześnie tak delikatnie, jakby trzymali noworodka, a elf odruchowo zatrzasnął szkatułkę.
Nagle zakręciło im się w głowach, a przed oczami zrobiło sie ciemno. Przez moment czuli się jakby byli w otchłani nicości, jednak juz po chwili wszystko wróciło do normy i otrząsnęli się z niby transu. Ich spojrzenia spotkały się na moment, jednak żaden z nich nie odezwał się.
Elldil schował klejnot w jednej z wielu głębokich kieszeni w swej szacie, po czym oboje zadowoleni z siebie ruszyli w stronę wyjścia, będącego teraz zwykłymi drzwiami, lub tak z tej strony wyglądającego.
Wyszli z biblioteki i przeszli przez krótki korytarz. Wtedy Dero przypomniawszy sobie, że strażnicy przy drzwiach nie odważą się juz zasnąć na warcie, a przynajmniej nie tej nocy, zwrócił sie do elfa wyciągając swój sztylet:
-Zaczekaj. Musimy znów unieszkodliwić strażników.
-Nie przychodzi mi nic innego do głowy jak potraktowanie ich sprawdzonym sposobem. Przepuść mnie pierwszego.
Olbrzym przystał na to niechętnie chowając swój sztylet z powrotem do cholewy buta.
Czarodziej uchylił drzwi najdelikatniej jak tylko zdołał i zerknął za próg. Ku jego wielkiemu zdziwieniu, strażnicy drzemali wsparci na halabardach i pochrapywali cichutko. Odwrócił się do towarzysza ze zdziwioną miną.
-Nie przejmują sie raczej rozkazami - szepnął olbrzym z niedowierzaniem - Skorzystajmy zatem z okazji i bierzmy nogi za pas.
Elldil bardzo chętnie przystał na tę propozycję. Wyszli więc na korytarz i ruszyli wzdłuż niego. Czerwony chodnik pod ich stopami był ciepły, mięciutki i czysty. Zupełnie jakby leżał tu od kilku zaledwie dni. Złodzieje jednak nie mieli ani chwili, by zwrócić na to uwagę, gdyż jeden ze strażników poruszył sie gwałtownie, jakby śnił koszmary, i przebudził się.
W ostatniej chwili zdołali schować się za zakrętem, lecz w tym momencie usłyszeli na dole odgłosy kroków. Serce przyspieszyło im bicia gdy kroki zaczęły leniwie wspinać się po schodach.
-Okno! - szepnął Dero
W jednej chwili dopadli do niego i odsuwając skobel otworzyli je szeroko. Ich ruchy wykonywane w akcie desperacji były chaotyczne, aż cud, że nikt ich nie usłyszał...
Pierwszy wyskoczył Dero zwinnie i miękko lądując na bruku. Elldil zaplątał się nieco w szaty i gramolił się niezdarne, a kroki zbliżały się powoli, lecz nieubłaganie. W pewnej chwili, gdy juz prawie znajdował się na zewnątrz, z kieszeni jego szaty wysunął się mały przedmiot, i z głuchym trzaskiem wylądował na twardym bruku...
Dero jak zahipnotyzowany spoglądał z niedowierzaniem na potłuczony w drobny, kolorowy mak kryształ. W końcu i elfowi udało się zeskoczyć z okna. Stał teraz obok przyjaciela i nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, czas niemal stanął w miejscu.
Olbrzym oprzytomniał w końcu. Rozejrzał się spiesznie dookoła. Zdając sobie sprawę z powagi sytuacji pociągnął elfa za rękaw i ruszył pędem o mało nie wywracając go na ziemię.
-Uciekajmy stąd jak najszybciej bo będziemy mieli kłopoty! - rzucił przez ramię do nie kontaktującego jeszcze Elldila, po czym zniknęli w jakiejś ciemnej uliczce.
-Już mamy - szepnął pod nosem czarodziej...
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział piąty:

W szponach przeszłości

Wstawał dzień. Płonąca tarcza słońca wychylała się zza horyzontu zalewając miasto lawiną złocistych promieni.
Zdyszani awanturnicy stali pod murem okalającym miasto, gdzieś w dzielnicy rzezimieszków i oglądali się czy aby nikt nie wyruszył za nimi w pościg. Wyglądało jednak na to, że są bezpieczni. Na razie...
-Czułem, że nie wyjdzie z tego nic dobrego! - warknął z wyrzutem Elldil.
-Wszystko byłoby w porządku, gdybyś nie stłukł kryształu!
-Chcesz powiedzieć, że to moja wina?
-Nie! - sprostował niechętnie Dero. Właściwie obwiniał elfa, jednak nie mógł mu tego powiedzieć. Przełknął więc złość i skwitował - Zdecydowaliśmy się na to razem, razem też ponosimy konsekwencje. Wina leży po obu stronach. Chcę tylko powiedzieć, że zastanawia mnie, czy nas widzieli, czy wyruszą za nami w pościg, i co powiemy Johanowi.
-Mnie zastanawia, a raczej martwi co innego... - Elldil zwiesił głowę i spuścił wzrok - zauważyłeś, że wszystko dookoła jest jakby... Inne...?
-Jak to inne - zdziwił się olbrzym - O czym ty mówisz?
-No, po prostu. Inne. - stwierdził tajemniczo czarodziej.
Dero rozejrzał się dookoła nieco zdezorientowany.
-Poza tym - kontynuował elf - gdy wchodziliśmy do świątyni była północ. Teraz świta. Nie możliwe, żebyśmy byli tam całą noc. Daję głowę, że byliśmy tam najwyżej dwie godziny.
-Do czego zmierzasz?
-Zastanawiam się, czy... - przerwał z niepokojem Elldil
-Czy co?! - niecierpliwił się olbrzym - Wyduś to z siebie!
-Czy... - mruczał pod nosem czarodziej, jakby do siebie - Nie, to niedorzeczne - ocknął się w końcu - Chodźmy do Johana tak, jak zaplanowaliśmy i wyjaśnimy mu co się stało.
-Z pustymi rękami?!
-A masz inny pomysł?!
Dero zrezygnowany zwiesił głowę jak skarcony uczeń.
Po chwili szli w milczeniu skradając się pustymi jeszcze ulicami miasta w kierunku chaty starego czarodzieja.
Rzeczywiście, zauważył teraz Dero, krajobraz miasta różnił się nieco od tego, do którego przywykł. To napotkali dom, którego wcześniej tu nie było, to z kolei w miejscu, gdzie powinny stać jakieś zabudowania nie było nic prócz ubitej ziemi, gdzieniegdzie też były budynki inne niż pamiętali. To tylko nieliczne z różnic, jakie zauważyli krocząc niepewnie ulicami miasta. Czy to aby na pewno było Aikon? Wiele szczegółów pozostało niezmiennych, jednak różnic było na tyle dużo, by mieć pewne wątpliwości i czuć się nieswojo. Dero przeszła nawet przez głowę myśl, że miasto wygląda tak, jak za czasów jego dzieciństwa. Uśmiechnął sie krzywo pod nosem, po czym potrząsnął głową odpędzając z niej tak niedorzeczne myśli.
Stanęli w końcu przed niewielką, kamienną chatą z lekkimi, drewnianymi okiennicami i drzwiami. Przeszli przez niewielki ogródek i zapukali do drzwi. Nie było słychać odzewu więc spróbowali ponownie.
Po kilku próbach drzwi otworzyły się powoli a w progu stanął odziany w białą koszulę nocną, mocno zaspany mężczyzna. Miał około trzydziestu lat. Włosy miał ciemne, schludnie przystrzyżone, teraz jednak jednak mocno potargana po długiej nocy. Marszczył twarz i mrużył zaspane, na wpół otwarte oczy, nieprzyzwyczajone jeszcze do światła dnia.
Spoglądał ze zdziwieniem na przybyszów oczekując wyjaśnień. Nie jest bowiem normalnym składać niezapowiedzianą wizytę o tak wczesnej porze. Ci jednak zdawali się być bardziej zaskoczeni od gospodarza. Spojrzeli na siebie pytająco. Po chwili Elldil odezwał się niepewnie.
-Szukamy Johana Magusa...
-To ja - odparł mężczyzna widocznie poirytowany - Czego chcecie?
-Ty jesteś Johan Magus? - spytał dla pewności Dero
-Tak! Ja! Ile razy mam powtarzać?! Czego chcecie?!
Przybysze milczeli skonsternowani.
-Przychodzicie tu o tej porze, budzicie mnie, wyciągacie z łóżka i nawet nie wiecie czego chcecie?! Stoicie jak klocki i gapicie się bezmyślnie! Co to w ogóle za zwyczaje?! Wynoście się i żebym was tu więcej nie widział!
Słowom tym towarzyszyło głośnie trzaśnięcie drewnianych drzwi i stłumione mamrotanie dochodzące jeszcze zza nich. Rozmowa dobiegła końca.
-Muszę się napić - wymamrotał Dero - Dzieje się tutaj coś bardzo dziwnego a ja nie bardzo wiem co. Chodźmy do "Tawerny Portowej". Tam zastanowimy się co robić dalej.
Zafrapowany elf nie odpowiedział. Przytaknął tylko lekko głową i bez słowa skierowali się w stronę portu.
Elldil zatopiony był głęboko w myślach. Zmienione miasto, dwugodzinna noc, młody Johan Magus, to wszystko zdawało się być pozbawione sensu. Musiało jednak na to być jakieś logiczne wytłumaczenie, a jakieś przeczucie mówiło elfowi, że ma to coś wspólnego z Kryształem Czasu. Zaczął się głębiej zastanawiać, czy przypadkiem...
-Co do diabła?!
Wyrwał go z rozmyślań donośny głos towarzysza.
Stali przed drzwiami, jeszcze poprzedniego dnia prowadzącymi do "Tawerny Portowej". Teraz jednak drzwi były zamknięte przy pomocy łańcucha i masywnej kłódki. Zajrzeli przez okno do wnętrza. Przez pokryte grubą warstwą kurzu szyby dostrzegli poukładane jedna przy drugiej masywne, drewniane skrzynie. Wyglądało to raczej na magazyn i w żadnym stopniu nie przypominało ulubionego przez Dero lokalu.
-Zamknęli tawernę w ciągu jednej nocy?! To nie możliwe! Co się do cholery dzieje w tym przeklętym mieście?! - olbrzym tracił panowanie nad sobą. Cała ta sytuacja irytowała go, a nie mógł nawet przemyśleć tego w spokoju przy kuflu piwa.
-Nie zamknęli - mruknął pod nosem czarodziej
-Co?
-Nie zamknęli - wyjaśnił spokojnie. - Po prostu jeszcze jej nie otworzyli.
Elldil był coraz bardziej pewien swych obaw, a Dero wydawało się nie miał pojęcia co sie dzieje. Lub nie przyjmował tego do świadomości...
-Tawerna otwarta jest bez przerwy! - krzyczał oburzony olbrzym.
-Nie to miałem na myśli - sprostował elf, po czym dodał dobitnie - "Tawerna Portowa" jeszcze nie istnieje.
-Jak to nie istnieje?! O czym ty mówisz?! - dla pirata był to cios obuchem w głowę. Czuł się jak dziecko, które dowiedziało się właśnie, że Święty Mikołaj nie istnieje.
-Obawiam się, że za pomocą kryształu cofnęliśmy się w czasie - powiedział Elldil nad wyraz spokojnie takim tonem, jakby chciał przekonać samego siebie. Udało się.
Dero milczał. Najwyraźniej wiadomość ta zbiła go z tropu. Czarodziej, widząc, że jego przyjaciela nie bardzo przekonuje owa teza wyjaśnił z przejęciem:
-Zastanów się. Gdy wyszliśmy ze świątyni wstawał dzień, mimo, że byliśmy tam najwyżej dwie godziny. Wszystko dookoła jest jakieś inne. Wszystkie domy, rausz, świątynia są jakby nowsze, nie licząc kilku starych ruder, które do naszych czasów zapewne zburzono i postawiono na ich miejsce nowe. I w końcu Johan Magus - okazał się być młodym mężczyzną a nie starcem!
Dero słuchał uważnie jednak nadal milczał starając się przetrawić owe wieści.
-Jak długo istnieje "Tawerna Portowa"? - zapytał przejęty elf
-Jakieś dwanaście lat - odparł niepewnie Dero
-Nic więc dziwnego, że jest zamknięta, a raczej jeszcze nie otwarta. Sądząc po wieku Johana musieliśmy cofnąć się w czasie o jakieś trzydzieści lat, więc tawernę otworzą dopiero za osiemnaście lat!
-Rzeczywiście - przytaknął pirat - Johan wyglądał jakby miał trzydzieści lat. Poza tym nawet nie wiedział kim jesteśmy. A skoro stłukliśmy kryształ, to nie mamy jak wrócić do naszych czasów, zgadza się? - zrezygnowany zwrócił sie do elfa.
-Obawiam się, że tak - Elldil przytaknął markotnie - wygląda na to, że utknęliśmy tu na dobre...
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział szósty:

Promień światła nadziei

Przemykali się ukradkiem wąskimi, bocznymi uliczkami znajomego, a jednocześnie zupełnie obcego im miasta (nawet Dero, mimo, iż urodził się i wychował w Aikon czuł się teraz dość nieswojo) tak, by nie natknąć się na patrol straży miejskiej, lub nie ściągnąć na siebie ewentualnego pościgu. Starali się też unikać wścibskich spojrzeń mieszkańców miasta, mogących na widok dwóch podejrzanych osobników, włóczących się po mieście, wezwać straże.
W ten oto sposób trafili do niewielkiej knajpki. Nie miała żadnej nazwy, a jej wejścia nie zdobił żaden szyld, czy napis. Wyglądała jak zwykła chata. Trafili tu zupełnie przypadkiem. Gdy ujrzeli wytaczającego się zza drzwi pijaczka, mamroczącego cos niewyraźnie pod nosem, zajrzeli do środka. Oboje stwierdzili, że jest to idealne miejsce, by zaszyć się w ciszy i spokoju, nie zwracając niczyjej uwagi. A i czas był odpowiedni, gdyż o tak wczesnej porze nie przychodzili tu goście, a ci, którzy juz tam byli (a raczej jeszcze tam byli), nie doszli jeszcze do siebie po nocnych libacjach.
-No! Tego mi było trzeba! - krzyknął z zadowoleniem Dero wysuszając do dna podany przed chwilą przez gospodarza kufel zimnego piwa.
-Zastanówmy się zatem, co czynić dalej. Tu zapewne straże nie zaglądają. - odezwał się elf.
-I dlatego podoba mi się ten lokal - odpowiedział pirat szeroko uśmiechając się. Wraz z kuflem piwa wlał w siebie również porcję dobrego nastroju. - Tu mogę przesiedzieć choćby i trzydzieści lat.
-Widzę, że humor ci dopisuje - zauważył czarodziej - ja jednak wolałbym wrócić do naszych czasów.
-Masz rację przyjacielu - mruknął Dero rozglądając się po dość ciasnej, przez co przytulnej salce. - Zastanawiam się tylko jak to się stało, że nie znam tego miejsca. Jak tylko wrócimy do naszych czasów koniecznie musimy tu zawitać.
-Zawitamy z pewnością, lecz zastanówmy się najpierw jak wrócić do naszych czasów.
Po tych słowach nastała cisza jak makiem zasiał. Długa chwila ciszy, świadcząca o braku pomysłów zarówno w głowie Dero, jak i Elldila. Myśli ich krążyły chaotycznie przeskakując z jednego miejsca na drugie, jak pijana pchła, z jednego przedziału czasowego w inny...
Wczoraj, dziś, jutro... Ale kiedy jutro? Przecież jutro juz było... Trzydzieści lat temu! A może przyszłe jutro? To z kolei będzie dopiero za trzydzieści lat! A dziś? Czy dziś jest dziś, czy za trzydzieści lat...? Dziś Johan miał około trzydziestu lat. A co z wczoraj? Tym przyszłym wczoraj? Bo w przeszłe wczoraj Elldil krzątał się wśród swych braci w Lirene, a Dero jako młody chłopiec bawił się gdzieś pod murami miasta... Co zatem z przyszłym wczoraj...? Tym za trzydzieści lat...? Wczoraj Johan był staruszkiem, wczoraj tez wkradli sie do świątyni, i to właśnie wczoraj ukradli kryształ. A więc to wczoraj przenieśli się w czasie trzydzieści lat wstecz. Aż do dzisiaj! Przyszłe wczoraj! To znaczy, że...
-Dlaczego nikt nie wszczął alarmu? - odezwał się w końcu Dero - przecież do tego czasu ktoś spostrzegłby już, że kryształ zniknął...
-Zaraz, zaraz, zaraz... - mruczał pod nosem Elldil uciszając towarzysza jakby bał się, że jego słowa zmącą z trudem ustabilizowane myśli - ...bo nikt nie ukradł kryształu... - wyszeptał w końcu patrząc jakby w pustkę.
Zdezorientowany Dero wpatrywał się w elfa pytająco.
-Co masz na myśli? - wydukał w końcu.
-To, że kryształ leży na swoim miejscu! - spojrzał w końcu na swojego przyjaciela uśmiechając się tryumfalnie - Nie było więc potrzeby wszczynać alarmu.
-Co ty pleciesz?! Przecież ukradliśmy go wczoraj wieczorem! To znaczy dziś w nocy... No, nie ważne kiedy - ukradliśmy go!
-Tak - odpowiedział czarodziej w trudem opanowując podniecenie - ale zrobiliśmy to, a raczej zrobimy, za trzydzieści lat!
-Do czego zmierzasz? - zapytał podejrzliwie pirat.
-Zmierzam do tego, że jeśli my ukradniemy kryształ za trzydzieści lat, to do tego czasu będzie on spokojnie leżał na swoim miejscu, czyli w Świątynie Mroku! W momencie, gdy znaleźliśmy go w naszych czasach, i cofnęliśmy się do teraz, kryształ zniknął wraz z nami i pojawił się teraz. Dla naszych czasów przestał on istnieć, z kolei teraz, do czasu, gdy stłukliśmy...
Dero spojrzał na elfa znacząco.
-...do czasu, gdy ja go stłukłem - poprawił sie niechętnie Elldil - istniały równolegle dwa Kryształy Czasu! Mieliśmy go w zasięgu ręki i nawet o tym nie wiedzieliśmy! A więc teraz...
-A więc teraz - przerwał mu podniecony nieco Dero - musimy wkraść się znów do świątyni i zabrać kryształ należący do czasów, w których teraz sie znajdujemy?
-Dokładnie - odparł zadowolony elf. - Zrobimy to dziś wieczorem według naszego starego planu. Co ty na to?
-No więc do dzieła! - krzyknął ochoczo pirat wznosząc kufel w górę i wysuszając go do dna.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział siódmy:

Deja Vu...?

Zbliżał się wieczór. Awanturnicy stali znów przed wrotami Świątyni Mroku.
-Chyba rzeczywiście nic się tu nie wydarzyło - mruknął Dero - Pewnie nawet nie zauważyli jak stąd uciekaliśmy. Spójrz, przy bramie nie ma nawet strażników... A więc do roboty. Czekam na ciebie pod oknem o północy. Powodzenia.
Olbrzym zniknął gdzieś w ciemnych uliczkach miasta, jak puma w gęstej dżungli, a czarodziej założył na głowę kaptur i ruszył w stronę wejścia. Mrok świątyni pogrążył go jak paszcza, i gdy przekroczył próg, znów znajdował się w znajomym już przedsionku. Znał tu juz prawie każdy kąt i w pewnym stopniu czuł się ty już jak u siebie. Bez zbędnych ceregieli wszedł więc do wielkiej komnaty z ołtarzem, gdzie zamierzał poczekać, jak poprzednio, do północy.
Tak jak poprzednio, również i tym razem nic nie zakłóciło spokoju elfa, a gdy nadszedł czas, Elldil wynurzył się wreszcie z głównej sali.
Przy wrotach wejściowych nie było straży. Elf jednak nie zastanawiał się nad tym dłużej i od razu ruszył do pokoju, przed oknami którego czekać miał jego towarzysz.
Czuł się, jakby przeżywał Deja Vu, swoiste echo dnia poprzedniego, zniekształcone jedynie kilkoma drobnymi szczegółami, wyróżniającymi się z niezmiennej całości.
-Nie wierzę, że znów to robię - szepnął do siebie uśmiechając się krzywo pod nosem.
Z góry sączyło się światło lamp oliwnych. Było jednak na tyle słabe, że pomieszczenie pozostawało w objęciach mroku.
Elldil otworzył okno, zza którego bezszelestnie jak kot, do pokoju wślizgnął sie Dero. Przyjaciele bez słowa ruszyli schodami w stronę światła. Miękki, czerwony dywan otulał delikatnie ich stopy tłumiąc skutecznie odgłosy kroków. Szli powoli i bezszelestnie jak zjawy, których nawet ich uwięzieni między światami bracia nie byli w stanie usłyszeć.
Przylgnęli plecami do ściany, tuż przy zakręcie. Dero wysunął zza cholewy swój sztylet, zaś Elldil wyjrzał ostrożnie zza rogu, wsuwając dłoń do sakiewki wypełnionej puchem. Jego wzrok nie napotkał jednak żadnego zagrożenia.
-Droga wolna - oznajmił szeptem - strażników ani śladu.
Ruszyli więc ostrożnie wzdłuż korytarza.
-Nie dziwi cię, że jest tu tak spokojnie? - zapytał podejrzliwie Dero
-Dziwi - odparł Elldil nadzwyczaj spokojnie - sądzę nawet, że za spokojnie, lecz póki działa to na naszą korzyść nie mam zamiaru się tym przejmować.
-A może powinieneś? Idzie nam zbyt łatwo. Coś tu jest nie tak. Albo nie ma tu jeszcze kryształu, albo...
-Albo co? - przerwał mu elf zatrzymując się i spoglądając na niego pytająco.
-Albo wiedzą, że tu jesteśmy i szykują na nas zasadzkę...
-A niby skąd mieliby o nas wiedzieć?
-To mnie właśnie zastanawia... - odparł zagadkowo Dero.
-Cóż, teraz i tak nie możemy się już wycofać...
Przeszli przez ciemny, krótki korytarzyk, wprost do biblioteki. Ta również wydawała się niezmieniona z jednym wyjątkiem: w miejscu, w którym awanturnicy zapamiętali ukryte przejście, widniały najzwyczajniejsze w świecie drzwi. Wcześniej zamaskowane, szczelnie zamknięte i niedostępne dla zwyczajnych ludzi, teraz stały lekko uchylone zapraszając do środka. Ostatnio nie zwrócili na to uwagi, gdyż uciekali w pośpiechu, teraz jednak trudno byłoby nie zauważyć drzwi prowadzących do Mrocznej Sali.
Przeszli przez próg i ostrożnie podążyli w stronę ołtarza, na którym leżała zamknięta szkatułka. Elf zsunął z głowy kaptur.
Wokół było tak cicho, że słyszeli wzajemnie wyrywające się z piersi bicie ich serc. Elldil zaczął się nawet zastanawiać nad słowami swego przyjaciela. Rzeczywiście było nad wyraz spokojnie. I jeszcze ta irytująca cisza... Cisza przed burzą? Może Dero miał rację w związku z...
-Stać! - donośny głos odbił sie echem po ścianach sali, rozrywając ciszę jak kamień rzucony w wodę, zakłócający jej gładką taflę.
Na balkonie, tuz nad ołtarzem, stał wysoki, łysy mężczyzna o szczupłej, ostro zarysowanej twarzy, haczykowatym nosie i gniewnie ściągniętych brwiach, spod których spoglądała przenikliwie na włamywaczy para błyszczących w mroku, zimnych oczu. Na jego odzienie składała się szeroka, szara szata, identyczna do tej, którą nosił teraz Elldil, błękitna narzuta z wyszywanym złotymi nićmi symbolem splecionych ze sobą słońca i księżyca, oraz ciężki, brązowy, spoczywający na piersi medalion.
Oprócz niego na balkonie stało, w równych odstępach od siebie dziesięciu, uzbrojonych w wycelowane w serca awanturników kusze, strażników. Przy wyjściu z sali stało kolejnych dwóch. O ucieczce zatem nie było mowy, a ewentualna jej próba z pewnością skończyłaby się niechybną śmiercią z wbitym głęboko w plecy lub pierś bełtem. Poza tym oboje byli na tyle zdezorientowani, że nie byli w stanie podjąć żadnej sensownej decyzji. Stali więc tak bezradnie, aż w końcu donośnym głosem, pełnym władzy i pogardy, odezwała się łysa postać.
-A więc ten przeklęty szczur Celus bał się przyjść osobiści po swój łup i przysłał tu swoje sępy? - warknął gniewnie arcykapłan - No cóż, i jego kara nie ominie. Prędzej czy później wpadnie w ręce sprawiedliwości! A co do was - dodał jakby od niechcenia - zawiśniecie o świcie. Brać ich! - rozkazał strażnikom.
Słowom tym towarzyszył odgłos uderzających ciężko o podłogę buciorów, a juz po chwili potężne uderzenie w tył głowy przerwało gwałtownie kontakt z rzeczywistością pogrążając w bezkresnym oceanie bólu i ciemności...
Ostatnio zmieniony czw 01 sty, 1970 przez Recoil, łącznie zmieniany 1 raz.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział ósmy:

W celi śmierci

Kiedy Dero ocknął się z piekielnym bólem czaszki, jego towarzysz leżał obok jeszcze nieprzytomny. Nie minęła jednak chwila, kiedy i elf obudził się masując obolałą głowę. W tym momencie drzwi celi otworzyły się, a w progu stanął Johan Magus. Patrząc na włamywaczy z wyższością zapytał bez zbędnych grzeczności:
-Kim jesteście i dlaczego chcieliście ukraść klejnot?
-Myślę, że i tak nie dasz wiary w nasze słowa - odparł Dero wstając powoli z ziemi.
-A co robiliście u mnie wczorajszego poranka?
-To też będzie nam dość ciężko wyjaśnić - syknął Elldil przez zaciśnięte z powodu bólu zęby.
-Za godzinę macie zostać powieszeni za próbę kradzieży klejnotu, a ja mogę wam pomóc wydostać się stąd. Dlatego radzę wam wyśpiewać wszystko nawet, jeśli miałyby to być wyssane z palca brednie, a może uratujecie swoje skóry. Wiem, że nie pracujecie dla Celusa, więc dla kogo?
-Skąd ta pewność? - zapytał niepewnie Dero starając się podpuścić czarodzieja.
-Bo Celus ukradł kryształ, kiedy wy leżeliście nieprzytomni tu, w celi.
Towarzysze niedoli spojrzeli po sobie zaskoczeni. Johan kontynuował.
-Kapłani wiedzieli, że planuje on okraść świątynię tej nocy, więc zastawili na niego pułapkę, w którą, zapewne za sprawą przykrego dla was zbiegu okoliczności, wpadliście wy. Tej nocy było tu wyjątkowo tłoczno. Gdy przyszliście do świątyni arcykapłan Remes przekonany był, że wy okradacie świątynię dla Celusa, dlatego zwolnił straże myśląc, że sprawa jest załatwiona, wtedy ten skorzystał z zamieszania i uciekł z klejnotem. A co wy macie mi do powiedzenia?
-To prawda - zaczął Elldil - nie pracujemy dla nikogo o imieniu Celus. Nawet nie znamy tego człowieka.
-Dlaczego więc chcieliście ukraść kryształ, i co robiliście u mnie wczoraj rano?
-To, co mamy do powiedzenia zabrzmi absurdalnie i niedorzecznie. Na pewno chcesz to usłyszeć?
-Możliwe, że jestem ostatnią osobą, której macie szansę cokolwiek powiedzieć, więc radzę wam z niej skorzystać - skwitował rzeczowo czarodziej.
-No więc - zaczął niepewnie elf obserwując bacznie reakcję Johana - pracujemy dla ciebie.
-Dla mnie?! - Johan podskoczył w miejscu jak oparzony - To absurdalne i niedorzeczne! Przecież widzę was drugi raz w życiu!
-Uprzedzaliśmy - odezwał się Dero szczerząc zęby w złośliwym uśmiechu - Chciałeś wiedzieć co mamy ci do powiedzenia, więc wysłuchaj nas teraz do końca.
Czarodziej uspokoił się nieco, ale z niepokojem czekał na ciąg dalszy.
-Wynająłeś nas - ciągnął dalej Elldil - abyśmy wykradli dla ciebie kryształ, bo potrzebowałeś go do zdobycia pewnej unikatowej odmiany rośliny o nazwie Xanthium.
-Dlaczego miałbym to robić? - protestował Johan - Arcykapłan Remes jest moim dobrym przyjacielem i mógłby udostępnić mi kryształ, gdyby zaszła taka potrzeba. A jeśli chodzi o Xanthium, to rośnie tego pełno w okolicy.
-Może teraz tak, ale za trzydzieści lat nie będzie jej tu ani jednej, a stosunki z arcykapłanem ulegną diametralnej zmianie.
-Za trzydzieści lat...? - Zapytał Johan w zadumie - A więc znacie moc kryształu?
-Czy znamy?! - oburzył się olbrzym - Ten przeklęty kamyk cofnął nas trzydzieści lat wstecz! Tak! Znamy jego moc!
Czarodziej patrzył na przybyszów pytająco.
-Znamy jego moc i to dość dobrze - mówił dalej elf - Gdy wykradliśmy go dla ciebie ten przeniósł nas do twoich czasów. Nie mogliśmy wrócić, gdyż uległ on zniszczeniu wiążąc nas tu. Postanowiliśmy więc ukraść kryształ z waszych czasów, by móc wrócić do domu. Resztę juz znasz.
-Chyba zaczynam wam wierzyć - odparł Johan po chwili milczenia - Znam moc kryształu, więc wiem, że to prawdopodobne. Powiedzcie mi tylko... - urwał na chwilę, po czym rzucił - Nie. Nie chcę wiedzieć.
-No dobrze - przerwał niecierpliwie Dero - My tu urządzamy pogaduchy jak przekupki na targu, a czas ucieka! Wspomniałeś, że możesz nam pomóc.
-Ach, tak! - czarodziej wyrwał się z zadumy - W związku z tym, że kryształ zniknął, a wy siedzicie tu bezczynnie i czekacie na przybycie kata, postanowiliśmy z arcykapłanem Remesem dać wam szansę odkupienia swego postępku i odzyskanie kryształu. Biorąc pod uwagę fakt, że był to mój pomysł, a arcykapłan dał się przekonać po długich namowach, oczekuję od was rekompensaty.
-A mianowicie? - zapytał podejrzliwie Dero lustrując czarodzieja spod byka.
-Zdobędziecie dla mnie kilka składników na czary. Oto one - mówiąc to podał im mały kawałek papirusu - Za godzinę przyślę do was kogoś, kto albo was uwolni, albo zaprowadzi pod szubienicę. Decyzja należy do was.
-Nie boisz się, że uciekniemy? - zapytał zadziornie Dero
-Wtedy nigdy nie wrócicie do domu - odparł zdecydowanie Johan, dławiąc ledwo tlący się w głowie olbrzyma pomysł, po czym opuścił celę pozostawiając skazańców sam na sam ze swym przeznaczeniem.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział dziewiąty:

Sam na sam z przeznaczeniem

Elldil rozwinął miniaturowy pergamin i zaczął mruczeć coś pod nosem. W końcu wybuchnął oburzony:
-Czy on do reszty zwariował?! Skąd niby mamy mu to wytrzasnąć? - krzyczał drepcząc po celi w tę i z powrotem.
-Przestań krzyczeć i powiedz wreszcie co tam jest napisane – uspokajał go Dero.
-Pająk gruby jak kciuk, skrzydło nietoperza...
-No z tym nie będzie problemu. Czytaj dalej.
-Palec zmarłego bohatera. No i co ty na to?
-Na cmentarzu od lat stoi grobowiec bohatera poległego w walce ze Szczuroludźmi z Gór Południa. Gdy byłem mały opowiadał mi o tym mój dziadek. Szczuroludzie napadali wszystkie wioski dookoła. Mordowali, plądrowali i palili. Równali wszystko z ziemią. Gideon Waleczny pociągnął za sobą wszystkich mieszkańców zdolnych unieść jakikolwiek oręż: starców, kobiety i dzieci – w tym mojego dziadka. Udało sie odeprzeć atak stworów, choć Gideon poległ na polu bitwy.
-I myślisz, że dobrym pomysłem jest plądrowanie jego grobowca? - warknął z wyrzutem Elldil.
-Ja tez nie jestem z tego powodu zadowolony, ale nie widzę innego wyjścia! Czytaj dalej.
-Oko bazyliszka... - komentarz elfa był zbędny. Jego mina mówiła wszystko.
-No tu będzie większy problem. Gdy byłem mały rodzice straszyli swe pociechy legendą o potworze mieszkającym w opuszczonej kopalni, dzień drogi na południe. Stwór ten swoim przeklętym spojrzeniem zamieniał ludzi w kamień. Gdy dzieci były niegrzeczne, rodzice mówili im, że bazyliszek przyjdzie do nich w nocy i zamieni je w kamień. Niestety te stwory to tylko brednie wymyślone na postrach małych dzieci...
-Chyba żartujesz – odezwał się elf – Bazyliszki istnieją naprawdę! Nie sądziłem jednak, że zamieszkują tereny Imperium. Może straszyli was tylko, a może ten jaszczur mieszka gdzieś tam w kopalni. W każdej legendzie jest ziarno prawdy. To nasz jedyny trop i jedyna szansa na powrót do naszych czasów!
-Widzę, że odzyskałeś nadzieję – stwierdził z uśmiechem olbrzym.
-Odzyskam ją, gdy odzyskamy wolność. - odparł elf – Jednak wolę uganiać sie za legendą, niż czekać bezczynnie na nadejście kata.
-No! W końcu gadasz do rzeczy! Straże! Wołajcie tu natychmiast Johana Magusa!
Po chwili drzwi do celi ponownie stanęły otworem. Czarodziej w towarzystwie dwóch strażników poprowadził skazańców do wyjścia. Dero przewiesił sobie miecz na plecach, a sztylet powędrował do pochwy schowanej w bucie. Elldil zaś otrzymał z powrotem swój zdobiony sztylet oraz sakiewkę z puchem. Oprócz tego wyposażyli się w kilka przydatnych przedmiotów wypożyczonych ze świątyni.
W progu Johan pożegnał ich.
-A więc powodzenia panowie. Im szybciej odzyskacie kryształ, tym szybciej będziecie wolni i wrócicie do domu. Pamiętajcie, że nadal jesteście skazańcami i grozi wam szubienica.
Wraz z tymi podtrzymującymi na duchu słowami wrota świątyni zamknęły się.
-No, więc ja idę wypożyczyć konia – odezwał się w końcu olbrzym – i ruszam na południe do kopalni. Ty zaś poczekaj do zmierzchu i wkradnij się do grobowca Gideona Walecznego. Niech nam wybaczy ten niecny występek...
-Mam juz dosyć tego ciągłego wkradania się i włóczenia po nocach w różnych dziwnych miejscach! Jak tylko wrócimy zamknę się w swojej pracowni i nie wyjdę z niej przez tydzień.
-Ja również mam dosyć przyjacielu, ale nie jest nam dane jeszcze zmrużyć oka. Spotkamy się w jutro w karczmie. Do zobaczenia!
Z tymi słowami towarzysze rozeszli się każdy w swoją stronę.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

W związku z tym, że ostatnie kilka rozdziałów nie były zbyt wylewne czy twórcze (takie musiały być, a przynajmniej ja nie potrafiłem ubrać ich w słowa ciekawiej), były nawet (nie oszukujmy się) nudnawe, mam nadzieję, że kolejny rozdział Wam to wynagrodzi choć w pewnym stopniu. Zapraszam.


Rozdział dziesiąty:

Palec zmarłego bohatera

Przez cały dzień Elldil spacerował ulicami miasta porównując je do tego, które poznał przez lata nauki w szkole magii. Odwiedził swoją pracownię, teraz zajmowaną przez jakiegoś rzemieślnika, bibliotekę miejską, ta jednak nie różniła się w ogóle od tej, którą znał. Przez trzydzieści lat jej zbiory wzbogaciły się zaledwie o kilka najwyżej pozycji. Obserwował krzątających się ludzi. Czy rozpozna kogoś pomimo młodego wieku? Nie spotkał jednak nikogo znajomego (a przynajmniej nie rozpoznał takowego). Zajrzał również na cmentarz leżący na południu, tuz za murami miasta. W przeciwieństwie do biblioteki, tu zbiór nagrobków poszerzył się znacznie do jego czasów.
Elf zastanawiał się, czy miejsce tych ludzi zastąpili inni ludzie – dzieci. A jeśli tak, to co z nich wyrośnie? Uczeni, podróżnicy, rzemieślnicy, a może mordercy, rabusie i gwałciciele...
Jego wzrok przykuła bawiąca się wśród nagrobków trójka małych chłopców. Mieli najwyżej po pięć lat. Biegali po cmentarzysku jak po placu zabaw. Jeden z nich, obszarpany i umorusany, z rozczochraną czupryną, wpadł na elfa i przewrócił się.
-Dero! - krzyknął jeden z chłopców – chodź, idziemy nad rzekę!
Chłopiec, który wpadł na Elldila wstał szybko, pokazał mu język i pobiegł w stronę kolegów, po czym cała trójka zniknęła gdzieś za zakrętem murów miasta. Czarodziej uśmiechnął się pod nosem.
Resztę dnia i wieczór spędził w karczmie bez nazwy rozmyślając o swojej sytuacji i o niezwykłym spotkaniu na cmentarzu. Postanowił nic nie mówić swojemu przyjacielowi.
Nastała noc. Karczma zapełniała sie coraz bardziej. Zaczęło być głośno, tłoczno i raczej nieprzyjemnie. Wtedy też Elldil postanowił opuścić ją i podążył w stronę cmentarza.
Kolejna bezsenna noc (nie licząc tej w celi, kiedy został ogłuszony), kolejne włamanie, kolejna kradzież. A do tego bezczeszczenie zwłok... Elldil znów poczuł gorycz i wyrzuty sumienia dręczące jego duszę. Chciał już mieć to wszystko za sobą, a przeszkody piętrzyły się na jego drodze jak chwasty w opuszczonym i zaniedbanym ogrodzie.
W końcu stanął przed lekko uchyloną bramą cmentarną. Nikły blask księżyca oświetlał tonący w gęstej mgle, upiorny jak z koszmarnego sny szaleńca, las krzyży. Ojczyzna umarłych wyglądała jak bezkresne pole śmierci, usiane kamiennymi kłosami, z których mroczne żniwo juz dawno zostało zebrane. Upiorną ciszę, jedynie co jakiś czas, przerywało odległe wycie wilka, hukanie sowy, lub chłodny powiew oddechu zmarłych na karku, przyprawiający o gęsią skórkę.
Elldil zacisnął zęby i przezwyciężywszy strach, czy raczej bujną wyobraźnię, ruszył przed siebie wzbijając płynące leniwie u jego stóp mleczne jezioro.
Dotarł w końcu do malutkiego, przylegającego do miejskiego muru budynku, z ciemnego, szarego kamienia. Dostępu do środka broniły podwójne, drewniane drzwi, okute mocno juz zardzewiałymi, metalowymi taśmami, i przyozdobione na obwodzie grubymi, zakurzonymi pajęczynami. Zamknięte były za pomocą grubego, zardzewiałego łańcucha, oraz masywnej kłódki, również będącej w mocno posuniętym stanie korozji. Kłódka była tak zastała, że nawet posiadając klucz nie można byłoby jej otworzyć...
Czarodziej szarpnął mocno za łańcuch i zaklął pod nosem, gdy ten nie ustąpił. Rozejrzał się więc uważnie dookoła siebie. Normalny człowiek nie zauważyłby wiele w tak nikłym blasku, jednak oczy elfa widziały w tych warunkach na tyle dobrze, że już po chwili znalazł narzędzie alternatywne do klucza. Był to kamień wielkości czaszki noworodka (dlaczego w takiej sytuacji przyszło mu do głowy akurat takie porównanie, dlaczego nie mógł pomyśleć chociażby o dorodnej pomarańczy...) Elldil złapał go oburącz, uniósł w górę i z impetem opuścił wprost na zardzewiałą kłódkę, która z głuchym trzaskiem rozpadła się na kilka części.
Po chwili szarpania się z zardzewiałym łańcuchem drzwi do krypty otworzyły się ciężko z niemiłosiernym zgrzytem zastałych zawiasów.
Elf wszedł ostrożnie do środka. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach stęchlizny. Sufit i ściany pokryte były ciężkim welonem pajęczych sieci, zaś na podłodze zalegała gruba warstwa kurzy. Po środku, na masywnym postumencie, leżała kamienna trumna, której pokryte kurzem wieko nie ruszane było od dziesięcioleci.
Elldil oczyścił dłonią część wieka trumny wzbijając tumany pyłu. Jego oczom ukazał się napis:


[center]Gideon Waleczny, oddał życie w bohaterskiej obronie miasta Aikon przed najeźdźcami z Gór Południa.[/center]


W tejże chwili kryptę rozjaśnił blask lampy oliwnej.
-A cóż to do stu diabłów?! - rozległ się chrapliwy głos – Konkurencja?! Spójrz Karl! Jakaś długoucha pokraka chce sprzątnąć nam łup sprzed nosa!
-He he! No to trzeba dać mu nauczkę! No nie, Kurt?
Teraz, gdy oczy elfa przyzwyczaiły sie do blasku lampy, ujrzał dwie postacie. Pierwszą z nich, zapewne Kurt, był chudy, przygarbiony mężczyzna odziany w przepoconą, rozdartą koszulę. Szczerzył czarne, zepsute pieńki zębów sterczące ze szczurowatej gęby. W rękach trzymał łom, oraz lampę oliwną. Drugą postacią był chudy, wysoki osobnik, trzymający w rękach łopatę. Na sobie miał długi, zapięty pod szyję, brudny płaszcz szarego koloru. Patrzył na Elldila uśmiechając się bezmyślnie i ukazując resztki zębów.
Kurt odłożył lampę na kamiennej trumnie, a sam ruszył w stronę elfa zamachując się łomem, a Karl chichotał głupawo pod nosem. Czarodziej zdążył już wyciągnąć garść puchu ze swojej sakiewki, i gdy tylko mężczyzna uniósł łom z zamiarem rozłupania czaszki elfowi, ten szepnął tylko kilka słów i dmuchnął delikatnie puchem w twarz zbira. Łom brzęknął dźwięcznie o posadzkę, a pióra opadły lekko jak płatki śniegu na leżące bezwładnie i stóp Elldila ciało Kurta.
Widząc to, Karl pozbył się karykaturalnego uśmiechu za swojej twarzy i ruszył na czarodzieja. Na szczęście odgradzał go od elfa kamienny postument, i gdy Karl zamachnął się łopatą, Elldil bez większych kłopotów schował się za trumną, a cios zatrzymał się na kamieniu, czemu towarzyszył głuchy brzęk.
-Co zrobiłeś mojemu bratowi?! - Warknął gniewnie bandzior – Posiekam cię za to na kawałki ty długouchy szczurze!
Czarodziej wydobył z sakiewki kolejną garść puchu i wychylił się zza zasłony. W ostatniej chwili uskoczył przed opadającą z impetem na jego głowę łopatą. Błyskawicznie wyskoczył zza trumny i nim Karl zdołał sie obejrzeć, runął jak długi obok swojego brata, a na jego ciało opadły miękko usypiające pióra.
Elldil odetchnął z ulgą. Wziął jeszcze kilka głębokich wdechów i zabrał się za odsuwanie kamiennego wieka. Oparł na nim mocno ręce i... Po jego dłoniach przebiegł zwinnie mały, kudłaty ośmionóg. Elf odskoczył z niemym krzykiem na ustach strzepując z siebie zimne dreszcze penetrujące każdy zakątek jego ciała, a serce stanęło w gardle. Już po chwili opanował sie jednak. Elfy najczęściej żyją w harmonii z wszelkimi żyjącymi stworzeniami (no, może oprócz krasnoludów, które nie wiedzieć czemu żywią do nich wielką urazę), jednak w tak mroczną noc i w tak upiornym miejscu, ten niewielki, tłusty pajączek niemal śmiertelnie go przeraził.
Czarodziej podniósł lampę pozostawioną na wieku przez Kurta, i przyświecił miejsce, gdzie pobiegł stawonóg. Zastał go przylepionego do pokrytej warstwą pyłu ściany kamiennej trumny. Był czarny i tłusty jak kciuk. Nie za duży, nie za mały. “W sam raz dla Johana” - pomyślał elf, po czym zanurkował do swojego plecaka, skąd wyciągnął niewielki słój. Odkorkował go i ostrożnie przytknął otworem do kamienia więżąc bezradne i bezbronne stworzenie w środku. Na początku pająk biegał chaotycznie po przezroczystym pokoju wspinając się po ściankach, z których natychmiast sie ześlizgiwał, szukając drogi ucieczki, po chwili jednak zamarł w bezruchu dając za wygraną.
Elf przyglądał mu się chwilę zastanawiając się jak czuje się w tej szklanej pułapce – wystraszony, bezradny, przerażony... Właściwie byli w podobnej sytuacji, jednak Elldil miał choć cień szansy, by wydostać się ze swojej pułapki.
Schował delikatnie słój do plecaka i ponownie zabrał się za otwarcie trumny. Zaparł się mocno stopami o ziemię i pchnął z całej siły. Bezskutecznie. Kamień nie posunął sie nawet o włos.
Spróbował ponownie.
Po trzeciej próbie zakończonej niepowodzeniem postanowił znaleźć inny sposób dostania sie do sarkofagu.
Nachylił sie nad śpiącymi hienami cmentarnymi (zabawne – gardził nimi, choć teraz właściwie sam należał do grona uprawiającego tą niechlubną profesję...) i podniósł leżący obok łom.
Wbił ostry, spłaszczony koniec narzędzia w szczelinę, między ścianę a wieko trumny i podważył. Płyta skruszyła się nieco, lecz nadal leżała na swym miejscu tak, jak przez ostatnie kilkadziesiąt lat. Po tym zabiegu jednak szczelina zwiększyła się nieco, więc elf ponowił próbę. Łom wbił się tak, że nie wyłamał się jak ostatnio, lecz tkwił głęboko tocząc zażarty pojedynek z kamienna płyta.
Mięśnie Elldila drgały z wysiłku, stal wyginała się, a kamień trzeszczał cicho pod wpływem nacisku. Coś musiało ustąpić.
Jako pierwszy, zmagania przerwał kamień odsuwając się z charakterystycznym, głośnym zgrzytem. W tej samej chwili w nos elfa uderzył odór zgnilizny i zbutwiałych tkanin tak silny, że ten cofnął się gwałtownie zakrywając nos rękawem. W końcu niechętnie zajrzał do trumny krzywiąc się i przytykając dłoń do twarzy.
Jej mieszkaniec – dobrze wysuszony szkielet – odziany był w resztki zbutwiałych łachmanów i przerdzewiałą kolczugę. Dłonie zaciśnięte miał szczelnie na ułożonym na piersi, mocno wyszczerbionym i skorodowanym mieczu dwuręcznym, zęby szczerzyły się w groteskowym uśmiechu, a puste, czarne oczodoły wpatrywały się drwiąco w intruza, co nadawało mu iście upiorny wygląd.
Elldil zawahał się nieco. “On jest martwy od dziesiątek lat” - powtarzał sobie w duchu. A jednak było w nim coś, co sprawiało, że tracił pewność siebie, a nawet czuł strach. W końcu zebrał się w sobie na tyle, by drżącymi rękami, dzierżącymi niepewnie sztylet, zabrać się za obcinanie palca zmarłego bohatera.
Kościste palce mocno i sztywno trzymały wspomnienie po wspaniałej niegdyś broni, Elldil zaś mocno był zdenerwowany. Wszystko to sprawiało, że szarpał się nieco ze zmarłym wojownikiem (teraz chociaż miał z nim szansę). Po chwili jednak udało mu się i jak oparzony odskoczył od trumny ściskając w dłoni upiorne trofeum.
-Mam nadzieję, że zrozumiesz mój czyn i wybaczysz mi go – wymamrotał w stronę trumny, po czym dodał – tobie i tak nie będzie on juz potrzebny...
Po tych słowach schował zdobycz do plecaka i zasunął kamienne wieko. Zamknąć trumnę było dużo łatwiej niż dostać się do niej, mimo wszystko kosztowało to młodego czarodzieja sporo wysiłku.
Obrzucił jeszcze spojrzeniem dwie śpiące głęboko hieny cmentarne, po czym wyszedł z krypty i skierował się w stronę karczmy bez nazwy, gdzie w wynajętym pokoju spędził resztę bezsennej nocy.
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Awatar użytkownika
Recoil
Moderator
Posty: 3377
Rejestracja: ndz 09 wrz, 2007
Lokalizacja: Perdition City
Kontakt:

Post autor: Recoil »

Rozdział jedenasty:

Oko bazyliszka

Dero mknął drogą przez gęsty las, niczym wicher gnany odwieczną, nieznaną siłą. Grzywa jego karego wierzchowca wznosiła się i opadała rytmicznie podczas szaleńczego galopu, a ciepły, lekki wiatr, poruszający leniwie konarami wiekowych drzew, plątał ją figlarnie. Promienie zachodzącego już słońca przedzierały się przez gęste listowie tworząc na drodze pirata świetliste wstęgi, które ten przecinał brutalnie.
Zmęczony wierzchowiec toczył pianę z pyska, jednak Dero nie zwalniał tępa. Wiedząc, że czas go nagli, po drodze zatrzymał się tylko raz w pewnej wiosce by posilić się, napoić konia i odpocząć chwilę. Następny postój planował dopiero u celu – przy kopalni. Wolał uniknąć zatrzymywania się w opuszczonym miasteczku górniczym Dagram, gdyż od czasu najazdów szczuroludzi, odwiedzały je jedynie zagubione dusze, które straciły swe ciała w walce z tymi bestiami. Nie miał też pewności, czy po drodze napotka jakiś strumyk, więc już w wiosce zaopatrzył się w zapas wody. I słusznie, gdyż jego obawy potwierdziły się.
Kiedy Dero wjechał w końcu na porośniętą trawą, zdobioną gdzieniegdzie ustrojonymi w mech, masywnymi głazami (niektóre nawet z grubsza przypominały ludzkie sylwetki, awanturnik miał jednak nadzieję, że to tylko jego wyobraźnia płata mu figla...) polanę, niebo pozbawione słońca stało się szare i ponure. Z minuty na minutę ciemniało coraz bardziej ustępując powoli miejsca mrocznemu królestwu ciemności.
W tym miejscu wszechobecna w Imperium, prastara puszcza, musiała ustąpić przed potęgą ponurych Gór Południa. Od wieków drzewa próbowały wedrzeć się na surowe terytorium stromych, skalistych i złowrogich wzgórz, będących zaledwie przedsmakiem potęgi owych gór, lecz do tej pory udało się to tylko kilku pojedynczym krzewom, które nie wiedzieć czemu zapuściły swe korzenie gdzieś w pęknięciach skalnych.
Rasa ludzka również starała się wedrzeć siłą na terytorium Gór Południa, a ich żałosne i nieudolne starania pozostawiły tu niewielki ślad w postaci kopalni niegdyś całkiem nie źle prosperującej, teraz zaś pozostawionej samej sobie i zapuszczonej.
Dero zeskoczył z siodła i trzymając jedną ręką uzdę, a drugą gładząc niespokojnego wierzchowca po pysku rozejrzał się badawczo.
-Co się dzieje koniku? - szepnął mu do ucha, którym ten zastrzygł – Dlaczego jesteś taki niespokojny?
W odpowiedzi koń parsknął tylko i pokiwał nerwowo łbem. Mimo, iż olbrzym nie zauważył nic niepokojącego, postanowił zawierzyć instynktowi zwierzęcia i zdwoił ostrożność.
Zdjął z juków jeden z trzech wypełnionych wodą bukłaków i polewając powoli wnętrze dłoni, pozwolił zaspokoić wierzchowcowi pragnienie. Kiedy bukłak był juz pusty, poklepał zwierzę po pysku i poprowadził w kierunku drzew, gdzie przywiązał go. Zrobił to jednak na tyle lekko, żeby koń mógł się uwolnić. Tak na wszelki wypadek. Mogło się przecież zdarzyć, że polegnie w walce z gadem, lub zostanie zamieniony przez niego w kamień. Dero nigdy w życiu nie widział bazyliszka, ale podobno były wielkie jak koń, a legendy głosiły, że ich wzrok zamienia w kamień. Gdyby tak się stało – wzdrygnął się na samą myśl o tym – nie mógł tak zostawić przywiązanego do drzewa zwierzęcia by padło z głodu czy pragnienia, lub bezbronne zostało rozszarpane przez drapieżniki i Bogowie jeszcze wiedzą jakie bestie.
Oprócz broni – sztyletu w cholewie buta oraz miecza przewieszonego na plecach – olbrzym wziął też plecak, na którego zawartość składały się dwa owinięte w miękką skórę, zakorkowane (choć puste) słoje, oraz łuczywo nasączone oliwą, które natychmiast podpalił za pomocą krzesiwa. Od razu pożałował, że nie zabrał choć odrobiny oliwy ze sobą. Obawiał się, że jego pochodnia może zgasnąć w najmniej odpowiednim momencie. Przeklinał się w duchu za swoją głupotę, lecz teraz nie miał juz innego wyjścia, jak tylko przekroczyć próg kopalni.
Przestąpił więc bujnie obrośnięty zachłannym bluszczem, oraz podtrzymywany przez mocno juz spróchniałe, drewniane bele portal i ostrożnie podążył wgłąb korytarza.
Ściany kopalni wykute były chaotycznie i nieregularnie co sprawiało, że korytarz w każdym miejscu miał inną szerokość i wysokość. Niepewne światło pochodni tworzyło na nich fantastyczne, ruchome cienie przywodzące na myśl skaczące wokół demony, które jakby chciały rzucić się na pirata i pochłonąć go w mroku, lecz bały się towarzyszącego mu płomienia. Lecz owe demony wiedziały, że to tylko kwestia czasu...
Mniej więcej co dziesięć kroków sufit podtrzymywały stare , spróchniałe bele takie, jak przy wejściu. Prawdopodobnie twórcy kopalni postawili je tu w obawie przed zemstą góry, która rozgniewana za wtargnięcie do jej wnętrza, mogła pogrzebać wszystkich znajdujących się w środku górników. Lecz miały one zapewnić tylko psychiczny komfort, gdyż nic nie jest w stanie powstrzymać jej gniewu, a zwłaszcza te kruche patyki. Góra zatem była bardzo łaskawa zarówno dla twórców kopalni i górników wiele lat temu, jak i teraz dla Dero i mieszkających tu stworzeń. Lecz wystarczyłby choćby jeden jej kaprys, by pogrzebać ich w swym wnętrzu na wieki...
Dero jednak miał na głowie inny kłopot. Nawet nie zastanawiał się nad otaczającą go potęgą i nieświadomy tego, powoli podążał w jej głąb.
Wzdłuż korytarza, przez sam jego środek biegły mocno już skorodowane, stalowe szyny, osadzone na poprzecznie ułożonych w równych odstępach belkach. Ziemia usłana była w całości ostrymi odłamkami skał, a gdzieniegdzie też kośćmi górników, starymi narzędziami, bądź przewróconym wózkiem niegdyś poruszającym się po owych szynach. W uszy kuła niewróżąca nic dobrego cisza, zakłócana jedynie trzaskiem skaczących niepewnie na głowni płomieni, oraz chrzęszczącymi pod stopami Dero kamieniami.
Olbrzym stąpał powoli i ostrożnie na spotkanie z nieznanym, z każdym krokiem oddalając się od wyjścia. Postanowił trzymać się torów, aby nie zgubić drogi, co oznaczałoby stratę czasu. Cennego czasu. A na to nie mógł sobie pozwolić. Jednak już pierwsze napotkane skrzyżowanie zmusiło go do zmiany postanowienia, gdyż tory rozchodziły się i prowadziły do każdej z nowych odnóg skrzyżowania.
Dero zaklął pod nosem zastanawiając się jak wielka może być ta kopalnia, jak długo zajmie mu jej przeszukanie, czy w ogóle znajdzie to, po co tu przyszedł i jak znaleźć drogę w tym przeklętym kompleksie. Wtedy przyszedł mu do głowy pewien pomysł. Wybrał jeden z korytarzy, którym postanowił podążyć. Odłożył na moment pochodnię i u wejścia do owego korytarza zaczął zgarniać leżące wokół kamienie w jedno miejsce. Chciał w ten sposób usypać niewielki kopczyk, służący jako punkt odniesienia. Miał zamiar tworzyć takie drogowskazy co dziesięć kroków, jednak odstąpił od tego, kiedy już przy pierwszym kopczyku pokaleczył sobie dłonie o ostre odłamki skał. Z tego też powodu następnym drogowskazem stał się nie kopczyk, lecz głęboki na pół stopy dołek, wydrążony za pomocą uchwytu pochodni.
W pewnym momencie dotarł do miejsca, w którym tory znów rozwidlały się. Tym razem tylko w dwóch kierunkach. Na oślep wybrał jeden z korytarzy, przy wejściu którego również wykopał mały dołek. Korytarz ten prowadził do wykutego nieregularnie pomieszczenia. Kiedy wszedł do niego, jego stopy zagłębiły się w czymś miękkim niemal po kostki. Spojrzał w dół i momentalnie cofnął się obrzydzony, a stopy uwolnione w grubego dywanu odchodów, pokrywającego całą pieczarę, mlasnęły donośnie. Jego głośny, nie przyjemny dla ucha wyraz niedozwolenia i obrzydzenia potoczył się echem po pomieszczeniu, a gdy Dero zorientował się jakie będą tego następstwa natychmiast pożałował swojego niewyparzonego języka.
Spojrzał powoli w górę, skąd dobiegł go skrzeczący odgłos, z sekundy na sekundę nabierający na sile, jakby nie chciał widzieć tego, co wydaje ten przyprawiający o nieprzyjemny , spacerujący po karku dreszczyk dźwięk. Ale Dero już wiedział, a to co zobaczył potwierdziło jego obawy: całe sklepienie pieczary było czarne i ruszało się chaotycznie. Pirat cofnął się niepewnie... Wtedy pierwszy z nietoperzy oderwał się od sufitu i pomknął z piskiem w jego stronę, a za nim, jak na rozkaz dowódcy do ataku, popłynęła cała, koszmarnie skrzecząca masa, przypominająca łopoczący na wietrze płaszcz czarnego jeźdźca.
Dero machał pochodnią na wszystkie strony bijąc nią gdzie popadnie, na oślep (coś przecież musiał zrobić) a drugą ręką osłaniał twarz. Krzyczał jak opętany, ale nie słyszał nawet swojego głosu, kiedy dziesiątki, setki skrzeczących, kudłatych pocisków godziło go w każde bez wyjątku miejsce. W końcu padł na ziemię osłaniając głowę i po chwili, wydającej się być wiecznością, w końcu usłyszał swój krzyk niosący się wgłąb kopalni. Kiedy się uspokoił nastała wszechobecna, kująca w uszy cisza. Dero jednak słyszał odbijający się echem w jego czaszce jednostajny pisk. Potrząsnął głową by pozbyć się go (bezskutecznie zresztą) i niepewnie rozejrzał się. Wkoło niego leżało kilkanaście kudłatych ciałek. Widocznie jego szermierka pochodnią odniosła skutek. Marny nieco biorąc pod uwagę ogrom stada, ale tyle mu wystarczyło. Podniósł się niepewnie na rękach i zasyczał z bólu. Teraz dopiero poczuł, że przy upadku poharatał sobie łokcie o ostre odłamki skał. Rany były niegroźne, lecz dokuczliwe i krwawiły dość obficie, przemył je więc wodą z bukłaka.
Pochodnia leżąca gdzieś obok gasła powoli, dając skaczącym chaotycznie po ścianach demonom cienia nadzieję, że wkrótce pochłoną intruza wraz z demonem ognia, którego śmiał przyprowadzić ze sobą. Dero podniósł ją i obracał powoli w taki sposób, że miejsca przygaszone upadkiem znów zapłonęły, a wściekłe demony cienia ponownie musiały ustąpić. Ale już niedługo... Już wkrótce...
Pirat jeszcze na chwilę wbił pochodnię w kamienne podłoże, wyciągnął z plecaka jeden ze słojów i umieścił w nim martwego nietoperza. Kiedy schował słój z powrotem i zarzucił plecak na ramię, był gotowy do dalszej drogi. Zabrał więc pochodnię, poprawił ekwipunek i ruszył wgłąb kopalni.
Krążył godzinami (a przynajmniej tak mu się wydawało) po krętych korytarzach kopalni sukcesywnie tworząc nowe dołki wskazujące drogę. Wraz z rosnącą liczbą dołków w jego głowie rosły wątpliwości. Od początku nie był przekonany o istnieniu tych stworów nie mówiąc już o tym, że takowy mógłby żyć właśnie tu. Na to szanse były naprawdę znikome... Elldil zaraził go swoim entuzjazmem. Lepiej uganiać się za legendą, niż czekać bezczynnie na nadejście kata – mówił. Może i racja, ale jaki to miało teraz sens, skoro i tak nie zdobędzie oka tego przeklętego gada? I tak zawiśnie jak tylko pokaże się bez niego w Aikon. Dla niego i Elldila był to koniec. Przeklęty Johan! Teraz, jedynym sensownym rozwiązaniem jakie przychodziło mu do głowy, było opuścić Aikon i wyruszyć w jakąś podróż. Jak za dawnych czasów. Imperium przecież nie mogło się wiele zmienić przez te trzydzieści lat. Nie odczuje nawet różnicy. Odczuje...? Dlaczego w liczbie pojedynczej? Nie odczują różnicy. Przecież nie ucieknie sam. To on wpakował Elldila w tę drakę i nie mógł go tak zostawić. Tak, podjął decyzję. Koniec z uganianiem się za bogu ducha winnym stworem, którego istnienia nie był nawet pewien. Czas opuścić tę zapomnianą przez świat kopalnię i rozpocząć nowe życie.
Zatrzymał się i rozejrzał wkoło. Tak się zamyślił, że nawet nie zauważył kiedy zniknęły szyny i belki przytrzymujące strop. Ostre łupinki pod stopami zastąpiła zimna, lita skała, a ściany nie były już kute ludzką ręką, lecz wyżłobione starą, sprawdzoną metodą Matki Natury. Już nie znajdował się w kopalni...
Iść dalej...?
Wrócić...?
Zwątpił.
Choć było to irracjonalne, to ciekawość drążyła w nim dziurę, podjudzała go.
-A może jednak?
-Ale po co?
-Tylko troszeczkę. Parę kroków.
-Przecież tam nic nie ma.
-A skąd wiesz?
-Wiem
-Nie dowiesz się, dopóki nie sprawdzisz.
-To nie ma sensu.
-A może jednak...?
Uniósł pochodnię i wytężył wzrok. W ciemności, w kącie korytarza majaczył jakiś kształt. Ruszył w jego stronę.
-A jednak...
-A jednak...
W miarę jak się zbliżał pochodnia przestawała oświetlać ściany korytarza – wchodził do jakiejś groty. Podszedł do owego kształtu – były to kości jakiegoś stworzenia. Koń, może muł.
Stał teraz u wejścia do groty. Krąg światła rzucany przez płomień pochodni zamykał się nie napotykając ścian ani sklepienia. Napotkał za to kilka innych szkieletów i wraz z poruszaniem się Dero wgłąb groty, napotykał ich coraz więcej.
Nagle do uszu olbrzyma, z prawej strony, dobiegł nieśmiały odgłos chrobotania. Obrócił się gwałtownie wydobywając miecz i znieruchomiał.
Cisza.
Podszedł bliżej.
Znów coś zachrobotało wyraźnie przed nim, a krąg światła został zakłócony przez wyłaniającą się z mroku i rosnącą w oczach stertę kości.. Było tu chyba wszystko: kości ludzkie, krasnoludzkie, koni, rozmaitych zwierząt leśnych a nawet kilku goblinów, czy orków – wszystkie usypane pod ścianą groty jak odpadki.
Dero wzdrygnął się na ten widok i znieruchomiał natychmiast gdy spostrzegł ruch. Ze szczytu, z głuchym trzaskiem potoczyła się czaszka jakiegoś stworzenia, a z jej wnętrza wyskoczył zdezorientowany szczur. Potrząsnął łebkiem, zamrugał paciorkowatymi oczkami i pognał na oślep przed siebie, wprost na but Dero. Odbił się od niego, znów potrząsnął łebkiem i pognał w mrok.
Pirat odetchnął z ulgą i opuścił ręce.
Wtem usłyszał za plecami dźwięk, który, gdyby oczywiście je posiadał, zjeżyłby mu włos na głowie. Obrócił się i czekał nieruchomo. Złowieszczy, gardłowy syk powtórzył się.
Dero wytężył wzrok próbując przeniknąć mrok za kręgiem światła, jednak bezskutecznie.
Cisza.
Nagle w świetlistym kręgu, jakby znikąd, przy dźwiękach złowieszczego syku i kłapiących o zimną skałę łap, pojawiła się rozwarta, metrowa paszcza ozdobiona igiełkowatymi zębami i wijącym się jak wściekła kobra, rozdwojonym językiem!
Dero podskoczył i ogarnięty paraliżującym strachem cofnął się gwałtownie. Potknął się o leżącą u jego stóp czaszkę i runął jak długi na plecy upuszczając miecz i pochodnię!
Demony cienia tylko czekały na ten moment. Gdy tylko pochodnia uderzyła o ziemię rzuciły się do ataku pochłaniając intruza i towarzyszącego mu demona płomieni w morzu ciemności... Tak, to chwila ich tryumfu... Nareszcie...
Rozwarta paszcza zbliżała się a zwiastowały ją gwałtownie zbliżające się dźwięki kłapiących łap i przeszywającego jak sopel lodu syczenia! Dero był bezradny i bezbronny. Macał ziemię wokół siebie w poszukiwaniu miecza, jednak napotkał tylko zimną skałę, lub to, co za chwilę może z niego zostać – kości!
Cofał się gwałtownie na poharatanych, piekących teraz żywym ogniem łokciach, i kopał nogami o ziemię szukając gorączkowo sposobu na uniknięcie śmierci. Przywarł plecami do sterty kości. To już koniec – pomyślał słysząc zbliżającą się nieubłaganie, syczącą śmierć, gdy jego dłoń trafiła na rękojeść sztyletu sterczącego z cholewy buta. Wyszarpał go gwałtownie i w akcie desperacji cisnął nim w ciemność!
Zacisnął powieki, zęby i pięści, i odwróciwszy głowę na bok czekał na przerwanie tego bezlitosnego strachu, przenikającego jego serce, jednym kłapnięciem wielkiej paszczy.
Cisza.
Minuta...
Dziesięć minut...
Godzina...
Ta chwila ciągnęła się jak smoła, gdy bezmyślnie odliczał dudniące w ciszy uderzenia jego serca.
Rozluźnił dłonie, szczękę, otworzył oczy, powoli, jakby bał się tego co zobaczy.
Ciemność.
Ciszę zakłócał tylko jednostajny pisk gnieżdżący się gdzieś głęboko w jego czaszce. A może to śmiech demonów cienia świętujących zwycięstwo...?
Wziął głęboki oddech i zaczął macać ziemię wokół siebie szukając pochodni.
Jest!
Nie! Kość!
Odrzucił ją i szukał dalej. Trafił dłonią na zimny głaz leżący przed nim. Zimny i chropowaty. Ale wcześniej go tu nie było... Cofnął gwałtownie rękę i na myśl, czego właśnie dotyka wzdrygnął się jak arachnofobik, któremu wszedł właśnie na dłoń tłusty pająk.
Po kilku minutach odnalazł w końcu to, czego szukał. Wyciągnąwszy z plecaka krzesiwo, począł krzesać zadziorne iskry wywołujące donośne zgrzytanie.
Już po chwili demony cienia rozpierzchły się przed siłą ognia, poza jego barierę.
Wtedy Dero ujrzał w końcu leżące przed nim, bezwładne, kilkutonowe cielsko stwora pokrytego zimną łuską, w której ogień odbijał się wszystkimi najmroczniejszymi kolorami świata. Wzdłuż długiego ogona, przez grzbiet, aż do głowy biegł dumnie nastroszony, spiczasty grzebień. Masywne, krótkie łapy zakończone były grubymi pazurami, zdolnymi bez trudu rozorać brzuch przeciwnika wraz ze stalową kolczugą. Spomiędzy zatrzaśniętych zębów zwisał bezwładnie rozdwojony język – już nie tak wojowniczy i dziki jak wściekła kobra, lecz raczej jak leniwiec w upalne popołudnie... Między oczami sterczała rękojeść sztylety...
Dero przełknął głośno ślinę a nogi ugięły się lekko pod nim na myśl jak wielkiego szczęścia właśnie doświadczył, i jak niewiele brakowało, by stał się jednym z wielu leżących tu jak na wysypisku szkieletów. Sięgnął do plecaka po bukłak i wysuszył go natychmiast żałując wielce, że to nie jakiś mocniejszy trunek.
Kiedy już ochłonął i uspokoił się, wyrwał z czaszki gada sztylet i zabrał się za najmniej przyjemną część zadania – wycinanie oka. Uporał się po około dziesięciu minutach. Zapakował zdobycz do plecaka i ruszył w stronę wyjścia.
Jak się okazało, wcale nie błądził długo, bo już po około pół godzinie trafił do kutych ludzką ręką korytarzy podtrzymywanych belkami, a po kolejnych trzydziestu minutach, dzięki prowizorycznym drogowskazom, jakie wykonywał po drodze, opuścił kopalnię.
Wyrzucił pochodnię i odetchnął w końcu świeżym powietrzem. Jeszcze była noc, a sierp księżyca wisiał posępnie nad lasem rzucając wkoło zimną, niebieską poświatę, która nadawała mu upiornego wyglądu.
Ale teraz, po tym, co przeżył we wnętrzu góry, nic nie było mu straszne.
Odwiązał wierzchowca stojącego spokojnie w miejscu, w którym go zostawił, napoił go resztką wody jaka mu pozostała i ruszył ścieżką wgłąb upiornego lasu.






No więc to by było tyle. Wprawdzie opowiadanie nie dobiegło końca (jesteśmy gdzieś w dwóch trzecich), lecz tyle tylko zawiera mój kajecik. Reszta tkwi jeszcze w głowie i ma niemały kłopot z przelaniem się na papier, więc ciężko powiedzieć kiedy pojawi się coś nowego. Prawdopodobnie trochę to potrwa...
Fluid Project
Calm Down People!
It's Just A Little Lie...
Zablokowany

Wróć do „Opowiadania”