Tak jakoś mnie naszło w zeszłym tygodniu (a może i dwa tygodnie temu?), żeby spróbować czegoś "filmowego" z residentów. Pomyślałem sobie - no, w przypadku gier czy książek potrafię być wybredny, ale przy filmach już taki kapryśny nie jestem (pewno dlatego, że najmniej używa się mózgu przy tej formie rozrywki

). No i dylemat, czy wziąć się za pierwszą część residentów "aktorskich", czy może "animowanych"? O tych pierwszych słyszałem raczej negatywne opinie, o tych drugich... Nic. No to jedziem z "Degeneracją".
Tfuj, tfuj, i jeszcze raz tfuj. Słabo! Pomijam już pewne wady charakterystyczne dla co drugiego filmu akcji (przewidywalna intryga i jej "rozwiązanie", do przesady karykaturalna postać "paskudnego" gościa, w tym przypadku senatora Rona Davisa[cóż, nie okazał się ostatecznie "czarnym" charakterem, przynajmniej na tyle zdecydowano się odejść od tego schematu], itede itepe). Zauważam takie "niuanse" wciąż, ale jakoś tam do nich przywykłem (w końcu nie po to jest ten gatunek, aby błyskał elokwencją czy czymś w ten deseń).
ALE - nie sposób pominąć takich kwestii jak Leon z martwicą twarzy (o częściowy paraliż ciała też bym go podejrzewał, po prostu mimikę w przypadku tej postaci spaprano po całości), różnych "drażniących pierdół" jak głupio wyglądające zachowanie się "brawurowego Grega", czy też ogólnego poczucia dłużyzny, połączonego z "pokawałkowanymi" wątkami (odniosłem wrażenie, jak gdyby wątek "lotniskowy" i "labolatoryjny" powstały niezależnie od siebie, po czym zostały połączone i wzbogacone kilkoma pomniejszymi scenami, które je połączą). No i chyba największy grzech filmu - on po prostu... Nie, nie to że wygląda, on JEST zbiorem animowanych przerywników, jakby żywcem wyrwanych z jakoweś niewydanej części RE, połączonych "wklejonymi" przerywnikami, tak aby utworzył całość. Wracając do kwestii dłużyzny - obie te wady są ze sobą powiązane, bo jak ma się nie dłużyć coś, co rację bytu miałoby dawkowane w małych porcjach, jako przerywnik do zupełnie innej formy rozrywki niż film.
Sprawdziła się tutaj pewna niepisana reguła - materiał na dobrą/świetną grę nigdy nie będzie odpowiednim materiałem na choćby przyzwoity film, a materiał na dobry/świetny film (prawie) nigdy nie będzie odpowiednim materiał na choćby przyzwoitą książkę. Bo każde z nich zawiera inną dozę "tolerowanych uproszczeń i głupotek". I po skończeniu seansu nie mogłem pozbyć się wrażenia, jak gdyby całość stworzyły osoby które mocno "czują" tę serię, ale nie mają zbyt dużego pojęcia na temat "języka filmu".
Czegóż potrzeba do obejrzenia filmu? Czasu, pieniędzy, no i odpowiedniego sprzętu (chyba że oglądamy go w kinie). I szczerze mówiąc odradzam użytkowania któregokolwiek z tych trzech dóbr na rzecz "Degeneracji". Nawet zdesperowanym fanom Claire, którzy nie mogą przeboleć jej długoletniej nieobecności w residentowym światku.
Zaczynam się zastanawiać nad sensowną obejrzenia kontynuacji. Miałem pierwotnie w planach zapoznanie się z obiema częściami "animowanych" residentów, ale wrażenia z jedynki raczej skłaniają mnie do zweryfikowania pierwotnych założeń.